Drukuj

Mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Nasi lokalni liderzy i politycy tak się przejęli biblijną formułą, że milczą jak zaklęci. Nie są niemowami, ale piśmienni też chyba nie są.

Internet to wymarzone miejsce do autoprezentacji, do przedstawiania własnych poglądów, zamiarów, celów. Do konfrontacji myśli, idei i jak najbardziej praktycznych pomysłów. To medium szybkie, otwarte, o dużym potencjale dotarcia do zainteresowanych, ale także do zwrotnego zorientowania się, czy nasze racje i opinie są podzielane, czy też odrzucane. Mówiąc krótko to rodzaj współczesnej, w istocie bardzo demokratycznej i interaktywnej agory.

Tak zapewne myśleli twórcy działu publicystyka w legnickim portalu lca, co to zasięg ma globalny, ale tematykę jak najbardziej lokalną, bo prezentuje to, co jest istotą bądź efektem aktywności miejscowych polityków, bez względu na ich barwy i usytuowanie w strukturach władzy, bądź opozycji. Rzecz dotyczy jednak nie tylko polityków, bo także innych aktywnych przedstawicieli lokalnych środowisk – od samorządu i gospodarki, po kulturę, rozrywkę i sport. Wszystkich zainteresowanych tym, co i dlaczego się w Legnicy dzieje, albo dlaczego się nie dzieje. To dla nich miało być to forum różniące się od innych, bo pozbawione osłony anonimowości, za którą zbyt często kryją się pomówienia, oszczerstwa, kłamstwo, obelgi czyli najzwyczajniejsze, za to zastanawiająco bezkarne chamstwo. Miało być, ale nie jest.

O tym, że dobrymi intencjami brukuje się w piekle, wiadomo od dawna. Stworzony głównie dla tej grupy legniczan dział w portalu jest praktycznie martwy. Czuję się zatem osamotniony, a trochę jak ów dziad (są pewne uzasadnienia dla tego porównania), co gadał do obrazu. Napinam się, miotam, krytykuję, szydzę, wyśmiewam, prowokuję, żartuję, nakłuwam balony i… nic. Czasami ktoś ze znajomych poklepie mnie po ramieniu, innym razem znacząco popuka się w głowę. I tyle. Na polemikę, choćby miażdżącą, się nie doczekałem. Miało być gorąco, a jest lodowato, jak za oknem.

Twórców tego działu portalu zgubiła dobrotliwa naiwność. Przekonanie, że utrudnienia w zamieszczaniu komentarzy, jakie zastosowali, ochronią osoby publiczne przed wylewaniem na ich głowy kubłów pomyj, a tym samym zachęcą je do publicznej debaty w tym miejscu. Już widać, że się pomylili. Fekalia i tak lecą, tyle że na innych forach. Lokalnych publicystów jak nie było, tak nie ma. Komentarzy też nie, bo konia z rzędem temu, kto potrafi zalogować się w tym dziale. Ponoć to proste. Próbowałem. Porażka. Moja koleżanka po fachu straciła na to godzinę z podobnym skutkiem.

Mógłbym machnąć na to ręką, ale publicystyka, nawet w felietonowym wydaniu,  w której gada i publikuje tylko jedna strona jest zaprzeczeniem gatunku, którego istotą jest zwarcie, spór i nieskrępowana wymiana myśli. No chyba, że ktoś błyskotliwy, a złośliwy uzna, że taka wymiana z moim udziałem, to przelewanie z pustego w próżne. Przeboleję.

Nie chodzi jednak o techniczne utrudnienia. Mam nieodparte wrażenie, że nasi luminarze, są wyznawcami maksymy „tisze jedziesz, dalsze budiesz”, że atrament (choćby wirtualny) brudzi, a papier (też umowny) to niebezpieczna sprawa, bo – odmiennie niż gadka-szmatka – może wrócić po czasie do nadawcy, jak australijski bumerang. Napisane od powiedzianego różni się bowiem zasadniczo. Jest jak czarno na białym, jak zobowiązanie. Trudne do późniejszego zaprzeczenia, do chodzenia rakiem.

Jest i inna hipoteza na tę publicystyczną absencję (pomijam lenistwo, to byłbym w stanie zrozumieć i wybaczyć). Może nasi ludzie ze świecznika najzwyczajniej nie mają nic ważnego, nic mądrego, albo chociażby ciekawego do powiedzenia? Może są jak król Michał Korybut Wiśniowiecki, co to mówił ośmioma językami, ale w żadnym nie miał nic do powiedzenia. Warto zatem wiedzieć, że władca źle na tym wyszedł. Historycy (manipulowani opiniami hetmana Sobieskiego) opisali go (nie do końca zasadnie) jako gnuśnego, strachliwego, żądnego władzy, bez umiejętności politycznych, ani wojskowych. Jako przypadkowego władcę z woli tłumu, który ostatecznie zmarł na wrzody. Ponoć ze stresu.

Może się mylę. Bywa, że czasami im bardziej myślisz, tym bardziej czujesz, że nie ma żadnej odpowiedzi (zagadka – kogo cytuję?). Może nasza elita to ludzie tak zajęci i zagonieni, jak facet biegający po budowie z pustą taczką, co tak zasuwał, że nie miał czasu załadować. Przypomnę zatem, że w języku nie masz kości, jak się zegnie, to się sprości – jak mówi stare przysłowie. To na zachętę.

Żuraw, 10 lutego 2012 r.