Drukuj
 „Operacja Dunaj” Jacka Głomba to filmowy debiut szefa legnickiego Teatru Modrzejewskiego, nad którym artystyczną opiekę objął Jiri Menzel. Co zostaje w widzu po tej sprawnej, ale banalnej komedii na bardzo poważny temat? Przede wszystkim silne pragnienie napicia się dobrego czeskiego piwa z pianką – zauważa Magda Podsiadły.

Starsi mieszkańcy Nowej Rudy pamiętają, jak przez ich miasteczko szły w 1968r. czołgi wojsk interwencyjnych Układu Warszawskiego. We wtorek w Nowej Rudzie znowu było tłoczno- tym razem z okazji premiery filmu opowiadającego o udziale Polaków z inwazji na Czechosłowację. Jiri Menzel, reżyser legendarnych „Pociągów pod specjalnym nadzorem”, który zagrał w „ Operacji Dunaj” jedną z większych ról, wspomniał jakiś czas temu, że to trochę hańbiące, że to nie oni, a Polacy pierwsi zabrali się za ten temat…

Punkt wyjścia, zaczerpnięty z autentycznej historii, jest przedni: polscy żołnierze, sądząc, że biorą udział w manewrach, najeżdżają Czechosłowację. Czterech pancernych w nieustannie psującym się czołgu „Biedroneczka” zaraz po przekroczeniu granicy gubi się w akcji (do czego przyczyniają się sami Czesi - świetna jest scenka, w której miejscowi przekręcają drogowskazy, by najeźdźcy mylili drogę). Czołg ulega awarii, a pancerni zatrzymują się w cichym czeskim miasteczku. Z macierzystej jednostki na poszukiwanie zaginionego czołgu wyrusza motocyklem małżeńska para dowódców: major Czesławai kapitan Czesław Grążelowie.

Absurdalny zamęt w koszarach przed nocnym wyjazdem na akcję i postacie rysowane mocną kreską przywodzą na myśl naszą dobrą tradycję komediowych filmów wojennych, np.: „ Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, „ CK Dezerterzy” , „ Pułkownik Kwiatkowski”. Wysoki poziom komizmu wyznaczają tu głównie Zbigniew Zamachowski, w roli niezdarnego kapitana Grążela, i Tomasz Kot, pijany oficer łącznikowy.

Gdy akcja przekracza granicę, wkrótce tempo siada. Dobre komiczne scenki nanizane są jak szaszłyk na patyku, bez narracyjnego napięcia i przykuwającego uwagę głównego bohatera - bo przecież nie jest nim czołg „ Biedroneczka”. Czesi i Polacy, początkowo wrogo do siebie nastawieni, zaprzyjaźnią się, a czeska dywersja zamiast polityczno-militarnego zaczyna mieć charakter romansowo-ludzki. W czterech polskich pancernych zakochują się przecież w czeskiej dziewczyny.

Z tęsknotą za zwykłym życiem i zwykłym uczuciami, która sprawia, że czołgiści szybko zrzucają skórę okupantów, kontrastuje bezmyślna postawa wiecznie pijanego pijanego oficera łącznikowego bratającego się przy wódce z sowieckimi najeźdźcami. Film oddaje też atmosferę niepewności w pierwszym dniu inwazji - gdy obie strony nie wiedziały jeszcze, w czym tak naprawdę uczestniczą- i tylko raz grozy. Ale śmierć czeskiej dziewczyny, która na chwilę zachwieje dobrym samopoczuciem bohaterów i widzów, nie staje się punktem zwrotnym, nie zmienia barwy filmu.

Bliższy szwejkowskiemu tragizmowi wojennemu oswajanemu przez humor był choćby Jan Hrejbejk w „Musimy sobie pomagać” - na filmie Głomba o kryształowo niewinnej ofierze w symbolicznym sposób niemej i głuchej zapominamy niemal natychmiast, i wesoło, bez cienia niepokoju, pożądamy ku finałowi, za bohaterami uciekającymi do lepszego świata.

(Magda Podsiadły, „Pancerni i Biedroneczka”, Gazeta Wyborcza Wrocław, 6.08.2009)