Drukuj
To pierwszy film o bolesnym fragmencie polsko — czeskich relacji. Ale inwazja na Czechosłowację pokazana jest w komediowej konwencji. Zrealizował go polski reżyser Jacek Głomb, który w swym filmowym debiucie przeniósł wystawianą dwa lata temu sztukę na duży ekran – pisze Jarosław Kałucki.

- To polsko-czeska komedia — podkreślali zgodnie twórcy i aktorzy występujący w „Operacji Dunaj” przed polską premierą, która odbyła się w Nowej Rudzie na Dolnym Śląsku. Reżyser uważa to miejsce za symboliczne. — To właśnie tędy Ludowe Wojsko Polskie jechało w 1968 roku na Czechosłowację — mówił przed pokazem.

Jeden z czołgów miał się wówczas odłączyć od kolumny i zaginąć. Anegdota stała się pretekstem do dopisania dalszego ciągu. W „Operacji Dunaj” polscy żołnierze czołgiem T-34 „Biedronka” uderzają w ścianę i wjeżdżają do czeskiej gospody. I tu natychmiast zderzają się stereotypy myślenia Polaków o Czechach i odwrotnie, choć w ciągu kilkudniowego pobytu ulegają one weryfikacji. Czesi przestają być do bólu praktyczni, a z Polaków schodzi po części ułańska fantazja. Tylko Rosjanie w filmie pozostają tymi samymi brutalami i pijakami. Jak w znanym w wielu wersjach dowcipie o Polaku, Rusku i — w tym wypadku Czechu — są na straconej pozycji.

Jacek Głomb wybrał komediową konwencję, bowiem uważa, że Polacy rzadko próbują przedstawiać w ten sposób własną historię. — Wstydzę się za to, co zrobiliśmy w 1968, ale nie zamierzam przepraszać za Jaruzelskiego — wyjaśniał opowiadając dlaczego zdecydował się właśnie na komedię. — To nie jest film historyczny ani rozrachunkowy.

— Dobrze, że o trudnych sprawach mówimy w taki właśnie sposób — mówił „Rz” Zbigniew Zamachowski (poszukujący czołgu kapitan Grążel). Komedia to lekkość i dystans a „Operaja Dunaj” jest pokazaniem inwazji z ludzkiej perspektywy, z dala od wielkiej polityki. Film nie mówi wprost o tych wydarzeniach, dlatego nie był dla mnie ani trudniejszy niż inne, ani wyjątkowy.

Groza inwazji na Czechosłowację przedstawiona jest w kilku zaledwie scenach. Filmowa opowieść o zwykłych ludziach w peryferyjnym czeskim miasteczku, którzy wyplątują się z absurdalnej sytuacji, w jakiej znaleźli się nie ze swojej winy. Film jest kaskadą gagów, zabawnych dialogów, charakterystycznych dla polskich i czeskich komedii, odniesień do wojennych sitcomów, jak choćby „Allo, Allo”, klimatycznych filmów Kusturicy czy „Czterech pancernych”.

„Operacja Dunaj” przez polską publiczność została nagrodzona długimi brawami. Ale czeskie aktorki, Petra Capkova grająca energiczną patriotkę odnoszącą się z niechęcią do najeźdźców, jak i Monika Zoubkova, filmowa Helenka, zakochana od pierwszego wejrzenia w polskim kapralu (Przemysław Bluszcz) nie są pewne, czy równie dobrze film zostanie przyjęty w ich kraju. — Nie ma takich Czechów, jak w tym filmie — twierdzą zgodnie. Nie uważają natomiast, by problemem była konwencja, w jakiej przedstawiono wydarzenia z 1968 roku.

Pierwsze reakcje u południowych sąsiadów są zróżnicowane. O ile reżyser i producent filmu, Włodzimierz Niderhaus, mówią o zaskakująco ciepłym przyjęciu na pokazach w Karlovych Varach i Pisku, to jednak „Lidove Nowiny”, największy czeski dziennik w recenzji podał, że obraz przypomina ospałą sielankę a absurdalna w założeniu historia jest w gruncie rzeczy filmem o niczym.

Obaw nie miał Maciej Stuhr (w filmie student, wyrzucony po Marcu'68 z uczelni i przymusowo wcielonego do armi). - Rolą artysty jest mówić i o tych epizodach w historii, które chluby nam nie przyniosły. Jadąc na zdjęcia liczyłem na czeską autoironię — mówił „Rz” Stuhr. — Ona pozwala spojrzeć na te wydarzenia z większym dystansem, niż gdyby komediowa opowieść odnosiła się do podobnych wydarzeń w Polsce. To w Czechach powstał film „Musimy sobie pomagać” mówiący o przebaczeniu konfidentom — zauważył aktor. — Nie zawiodłem się. Ten film zapamiętam głównie dzięki współpracy z przyjaciółmi zza południowej granicy.

Głomb twierdzi, że film został wręcz wydyskutowany w trakcie kręcenia go w Karpnikach pod Jelenią Górą. W 17-osobowej obsadzie występuje 9 aktorów czeskich. — To nie listek figowy, Jiri Menzel, który początkowo zadeklarował tylko opiekę artystyczną, zdecydował się na zagranie jednej z głównych ról — mówi producent „Operacji Dunaj”. Zresztą sam Menzel, który w czasie inwazji był w Pradze uważa, że to — jak się wyraził — trochę hańbiące, że taki film zrobili Polacy a nie Czesi. — Cieszę się, że temat został poruszony w filmie z polskiej perspektywy.

Jacek Głomb powiedział „Rz”, że po prezentacji filmu w Karlovych Varach młodzi niemieccy producenci zwrócili się do niego z propozycją, by w podobny sposób opowiedział o relacjach polsko — niemieckich. - Nie zdecydowałbym się jednak na to — mówi reżyser. — Są one znacznie bardziej skomplikowane.

„Operacja Dunaj” wchodzi do polskich kin 14 sierpnia.


(Jarosław Kałucki, „1968, czyli polski czołg w czeskiej knajpie”, www.rp.pl, 5.08.2009)