Drukuj
"Operacja Dunaj” to oryginalny debiut pełnometrażowy - wariacja na temat pewnego czołgu o ujmującej nazwie "Biedroneczka". Film pozbawiony jest błędów i potknięć popełnianych zazwyczaj przez debiutujących reżyserów - obraz Jacka Głomba ogląda się jak sprawnie zrealizowane kino doświadczonego filmowego twórcy. Niestety ta komedia posiada również swoje braki - głównie gatunkowe. Z festiwalu w Karlowych Warach pisze Anna Serediukow.

W Polsce kino czysto gatunkowe - nie licząc komedii romantycznych czy kina sensacji Wojciecha Wójcika - to niewielki procent powstających produkcji. Z ostatnich lat można wymienić dosłownie kilka tytułów: melodramat "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka, horror "Pora mroku" Grzegorza Kuczeriszki, thriller psychologiczny "Palimpsest" Konrada Niewolskiego.

Z reguły to filmy uznanych twórców, filmowców z dorobkiem - tym bardziej sytuacja, w której debiutujący reżyser na swój pierwszy film wybiera kino czysto gatunkowe jest niecodzienna. I za to Jackowi Głombowi należą się słowa uznania. Komedią w czeskim stylu pod tytułem "Operacja Dunaj" reżyser z Legnicy - uznany i ceniony twórca teatralny - postanowił wkroczyć na salony filmowe.

Historię oparto na prawdziwych wydarzeniach. W 1968 roku podczas inwazji - zdaniem niektórych przyjaznej interwencji - wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację zaginął legendarny polski czołg o wdzięcznej nazwie "Biedroneczka". To punkt wyjścia dla całej opowieści, prawdziwy, z życia wzięty początek dla fikcyjnej opowieści. Jacek Głomb proponuje swoją wersję wydarzeń, czyli ukazuje w "Operacji Dunaj" co "Biedroneczce" mogło się przytrafić.

Otóż, polski czołg, zaparkował w dość niefortunnym miejscu - wjechał w jednej z czeskich małych miejscowości w lokalną knajpę pełną stałych bywalców - i jak wjechał tak został. Czesi, niespecjalnie szanujący polskich sąsiadów w ogóle nie kryją wrogiego nastawienia. Z kolei Polacy, mimo organizacyjnego chaosu starają się nie tyko zjednać sobie gospodarzy, ale i rozkochać w sobie kilka miejscowych krasawic.

Komedia wymaga filmowych uproszczeń - nie musi być wiarygodna psychologicznie na przykład, warto jednak aby była śmieszna. W filmie Jacka Głomba z humorem niestety nienajlepiej - i to największych zarzut jaki można postawić względem filmu. Zarówno humor płynący z dialogów, jak i humor sytuacyjny pozostawia wiele do życzenia. I nie chodzi tutaj o poziom żartów, wiadomo komedia rządzi się swoimi prawami i nie musi charakteryzować się bardzo wyrafinowanym dowcipem. Jednak sytuacja, w której wojsko gubi czołg należy raczej do rzadkich - tym samym humorystycznie rokuje bardzo dobrze. To niestety niewykorzystany potencjał całej historii. "Operacja Dunaj" zaciekawia tematem oraz sposobem realizacji, niestety mało komedii w tej komedii, nie mówiąc w ogóle o humorze czeskim.

Utknięcie czołgu w małym miasteczku daje możliwość przypatrzenia się z bliska lokalnej społeczności. To galeria postaci - świetni czescy aktorzy, przede wszystkim Eva Holubová i Jiøí Menzel czują się doskonale w tej lekkiej konwencji. Grają z dystansem - to skromne ale dowcipnie zarysowane postaci. Nie gruby i rubaszny humor, ale raczej dowcip zawieszony w kącikach ich ust podczas ironicznego uśmieszku jakim kwitują rozgorączkowane próby polskich wojaków w zapanowaniu nad sytuacją.

Polacy, choć sprawni warsztatowo i przekonywujący, na tle czeskich aktorów, którzy jak nikt inni potrafią sprostać takim filmowych tematom (nieśpiesznie opowiadanym historiom przedstawionym z przymrużeniem oka, dystansem do życia, ironią do świata i siebie), niestety wypadają blado. Z polskiej obsady najlepszy jest zdecydowanie Przemysław Bluszcz (kapral Romek Kwaśny). On też kreśli swoją postać skromniejszymi aktorskimi środkami, może dlatego tak dobrze współgra z aktorami z Czech. Nieźle wypada Maciej Stuhr (działonowy Florian Sapieżyński), dość dobrze Zbigniew Zamachowski (kapitan Czesław Grążel), który miejscami niestety szarżuje komediową konwencją.

Jednak największego aktorskiego nadużycia dopuścił się Tomasz Kot - grany przez niego, wiecznie podchmielony porucznik January Jakubczak, jest po prostu przerysowany - aktor nadużył gestów oraz mimiki, która z jego bohatera zrobiła groteskową, sztuczną kreację niepasującą do reszty, dość jednak komediowo wyważonej. Czesi, mistrzowie w subtelnościach gry aktorskiej i objaśnianiu świata przy piwku i knedliczkach to wiarygodnie w ramach tej niepoważnej konwencji zagrane postaci. Ich największych atutem jest także niejednoznaczność - Polacy wypadają niestety dość jednowymiarowo.

Dodatkowo, autorzy scenariusza, Jacek Kondracki, Robert Urbański ukazują Polaków w krzywym zwierciadle naszych narodowych przywar. Wydarzenia i sytuacje, mające uwypuklić typowe dla nas, Polaków cechy - kłótliwość, brak umiejętności pracy w zespole, trudności w planowaniu, krótkowzroczność - pozbawiono niestety lekkości i subtelności. Polak potrafi rozkochać w sobie obcą dziewczynę, gorzej z nauczeniem się jej ojczystego języka.

Ciekawe zresztą, że nikt z polskiej czwórki nie zna czeskiego, po czym mniej więcej w połowie filmu postać grana przez Maćka Stuhra zaczyna mówić w języku naszych sąsiadów. Może to nerwy, może trema, może strach przed obcymi? Ci wojacy istotnie nie należą do odważnych - wjeżdżając w miejscową knajpę i niemal w całości demolując to miejsce, zapominają przeprosić, żądają za to posiłku, za który płacą ręcznikami. Wielkopańskim gestem nawołują do zachowania spokoju - błazenada ich poczynań, filmowo czy komediowo nawet uzasadniona razi jednak swoją topornością. Kino czeskie, gdy piętnuje swoje narodowe wady robi to z subtelną autoironią, dużym dystansem, wyczuciem i przewrotnym humorem. W "Operacji Dunaj" często tych elementów brakuje.

Zastanawia także rozłożenie punktów zwrotnych w filmie - narracyjnie obraz Głomba jest spójnym choć niestety miejscami nużącym i nierównym dziełem. Uszczuplenie filmu o kilka wątków - wprowadzonych z racji potencjału humorystycznego - dodało by filmowi odpowiedniego, lepszego tempa. Nie wiadomo także dlaczego z niektórymi bohaterami rozstajemy się na sporą część filmu - by do nich powrócić po około 25 minutach?

Obecność tych filmowych niedociągnięć to kłopotliwa dla recenzenta sytuacja. Nie sposób bowiem nie docenić filmowej propozycji Jacka Głomba. Nie sposób jednak także przymknąć oko na kilka poważnych błędów. Trzeba jednak pamiętać o tym, że reżyser postawił sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Zarzuty, które pojawiają się w kontekście debiutu Jacka Głomba wynikają raczej z niesprostania wymogom gatunkowym - bo jako początkujący twórca filmowy Jacek Głomb swój egzamin niewątpliwie zdał. Jego praca z aktorem jest na ogół zadawalająca, dość sprawnie opowiedziana historia wciąga oryginalnym tematem oraz sposobem jego ujęcia i naturalnością płynącą przede wszystkim z prostoty realizacyjnej i świadomości - co się chce opowiedzieć.

"Operacja Dunaj" to lekka historia - i choć nie do końca udało się twórcom nas rozbawić, dobrze że reżyser nie stara się wmówić widzom, że jego obraz jest czymś, czym nie jest - poważniejszym, ambitniejszym dziełem. Ta uczciwość względem siebie i swoich odbiorców jest bardzo cenna.

(Anna Serdiukow, „Widzieliśmy "Operację Dunaj"”, www.stopklatka.pl, 12.07.2009)