Drukuj

  

Będzie mi brakowało refleksji nad nowym, fascynującym jak zawsze tematem, który mi zaproponujesz i który mielibyśmy razem realizować... Będzie mi wreszcie brakować Twojego zdania i opinii w różnych zagadnieniach – życia, sztuki – miałeś wielkie rozeznanie, przecież interesowałeś się wszystkim. Podążanie za Tobą było wielką przygodą i doświadczeniem. Tak zmarłego nagle Lecha Raczaka wspomina scenograf i profesor Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu Bohdan Cieślak.
 
Garść tych krótszych i dłuższych wspomnień o Leszku i o współpracy z Nim piszę spontanicznie z towarzyszącym mi smutkiem, nostalgią i poczuciem niepowetowanej straty. 26 lat znajomości (i śmiem twierdzić – przyjaźni) trzynaście ważnych spektakli, realizowanych w różnych polskich teatrach. Teraz te smutne emocje i kotłujące się w głowie myśli przeszkadzają w ułożeniu odpowiednio uporządkowanego tekstu o bogatej i owocnej współpracy z Leszkiem. Przyjdzie czas, kiedy będzie można to zrobić lepiej, bardziej rzetelnie, całościowo i z odpowiednim dystansem. Na razie niech to będzie jedna z form mojego z Leszkiem pożegnania.
 
Z Leszkiem poznaliśmy się w 1994 roku. Pośrednikiem w zawarciu naszej znajomości była zmarła kilka lat temu aktorka Drugiego Studia Wrocławskiego, Jolanta Cynkutis, z którą zaprzyjaźniłem się w czasach, kiedy prowadziła ona w naszej akademii warsztaty-ćwiczenia plastyczno-ruchowe dla studentów architektury wnętrz. Do zajęć tych zaangażował ją śp. Jarek Maszewski, legenda naszej uczelni i mój pierwszy szef (zmarł na raka, a informacja ta dopadła nas tj. Leszka Raczaka, Leszka Jankowskiego i mnie, w trakcie prób generalnych do Zony w 2003 roku...). Jola uprawiała amatorsko i z powodzeniem rysunek i malarstwo, a ja kiedyś w trakcie naszej rozmowy pokazałem jej serie moich rysunków dyplomowych, będących rejestracją marzeń o przeprowadzeniu wielkiej akcji spektaklowej na ulicach miasta. Szkice powstały w 1989 roku, jeszcze na parę lat przed zainicjowaniem w Poznaniu ulicznego początkowo festiwalu Malta. Bardzo chciałem wtedy projektować scenografię – ona o tym wiedziała. Kiedyś poprosiła mnie o kolorowe kserokopie wspomnianych rysunków i powiedziała, że chce je komuś pokazać. Wyjechała wkrótce do Włoch...
 
Jakiś czas później odebrałem w domu telefon, że chciałby mnie odwiedzić Lech Raczak.
 
Wstyd mi się przyznać, ale tak naprawdę nie wiedziałem wtedy, kto to jest! Mam jednak pewne wytłumaczenia. Tkwiłem raczej w środowisku plastycznym, a do Poznania przeprowadziliśmy się z rodzicami w samej końcówce lat siedemdziesiątych z Ostrowa Wielkopolskiego. Byłem jeszcze nastolatkiem. „Złote lata” Ósemek niestety mnie ominęły i przyznam też szczerze, że w tamtym czasie nie interesowałem się zbytnio teatrem, za to znacznie bardziej filmem i jego plastyką. Poza tym wiadomo, że w „kreacji zbiorowej” Ósemek nazwisko Raczak nie było jakoś szczególnie eksponowane na zewnątrz, a na stronie internetowej tego zespołu jest tak niestety do dzisiaj...
 
...dzwonek do drzwi blokowego mieszkania rodziców na Osiedlu Kopernika. Drzwi się otwierają i wchodzi do niego razem z Jolą dość wysoki mężczyzna, ubrany w długi ciemny płaszcz. Pociągła, szlachetna twarz, refleksyjne oczy, spokój. Goście siadają przy stole, mama przynosi kawę i ciastka, a ja zaczynam z przejęciem opowiadać o moich rysunkach i pomysłach. Lekko uśmiechnięty Leszek uważnie i cierpliwie to wszystko ogląda, wysłuchuje, nie przerywając, a kiedy kończę, nie komentuje mojego wywodu, tylko proponuje mi opracowanie scenografii do spektaklu (!), nie opowiadając jednak o nim zbyt wiele. Rzuca na koniec spotkania krótkie zdanie: „Wiesz, potrzebuję w scenografii wody, dużo wody!”.
 
Przez tydzień do następnego spotkania analizuję i wariantuję, jak tylko umiem, możliwości współistnienia form przestrzennych i wspomnianego wodnego żywiołu. W trakcie naszej pierwszej merytorycznej rozmowy przy szkicach rysunkowych wyczuwam od razu silną nić porozumienia z reżyserem odnośnie oceny przestrzeni. Orientuję się, że mój rozmówca, nie będąc przecież wykształconym plastykiem czy projektantem, świetnie rozumie jej zagadnienia, tak zwany język formy, a nawet rodzaj pewnego slangu, jakim się plastycy pomiędzy sobą porozumiewają. Mam poczucie, że nadajemy od razu na wspólnych falach, jest to szalenie wciągające i nie da się ukryć, odczuwam wyjątkową przyjemność z tej intensywnej wymiany myśli, z pojemnych dygresji Leszka, niekoniecznie wprost dotyczących badanego tematu. Odczuwam też jego otwartość, humor i młodzieńczy entuzjazm. Tę jego otwartość po paru dalszych spotkaniach nieco bezczelnie wykorzystuję, polemizując z ponurym, jak mi się wydaje, światem, który Lech wtedy proponuje. Reakcja Leszka jest niezwykle delikatna i konstruktywna. Tym „ponurym” światem jest przestrzeń powstającego spektaklu Orbis Tertius. Pierwszego po odejściu Leszka z Teatru Ósmego Dnia.
 
Opisałem w czasie teraźniejszym to, co niestety jest już przeszłością, pozostało jednak po latach dość świeżo w pamięci. O ile praca koncepcyjna do przestrzeni spektaklu Orbis Tertius była dla mnie wartością samą w sobie, to nie do końca wyczułem podówczas praktykę i „poetykę” twórczą Leszka. To rozpoznanie musiało mi zająć trochę czasu. Wplecione do sztuki teksty Eliota, Borgesa i samego reżysera nie całkiem do mnie wtedy trafiały, choć w końcu bliski stał mi się proponowany przez Leszka zdegradowany i opuszczony świat, kiedy zaistniał w nim aktor z jego ekspresją. Ta ekspresja, wyrażana na próbach pod okiem Leszka, zafrapowała mnie na tyle, że sporządzałem wiele szkiców aktora w ruchu. To były takie ważne dla mnie „zajęcia dodatkowe”, przydatne też do rozważań nad przestrzenią, podstawą jednak było przede wszystkim zbudowanie odpowiedniej architektury wspomnianego wcześniej świata, a Leszek moje ostateczne rozwiązanie w pełni zaakceptował – spotkaliśmy się w pracy.
 
Architektura i chłód
 
Nie posiadam tak zwanego wykształcenia specjalistycznego jako scenograf, jestem projektantem, architektem wnętrz. Myślę, że Leszek, wybierając mnie do współpracy, miał to na uwadze i było to jego świadomym wyborem. Moje odczuwanie przestrzeni kształtowało się między innymi u boku mistrzów uczelni, ale specjalne miejsce zajmuje w tym współpraca i wieloletnia przyjaźń ze znakomitym projektantem, Eugeniuszem Matejko.
 
Scenografia – projekt czy działalność usługowa? Istnieje taki szkodliwy stereotyp, powielany czasem przez niektórych krytyków prasowych, mówiący o tym, że scenograf pełni rolę służebną i wykonuje tylko pomysły reżysera. To się zapewne zdarza, ale muszę z całym naciskiem podkreślić, że Leszek w dociekaniach o przestrzeni przyszłego spektaklu traktował mnie absolutnie równorzędnie i po partnersku, dlatego zirytowało mnie mocno jedno nieprecyzyjne zdanie, które wyczytałem ostatnio wśród licznych wypowiedzi po odejściu Leszka, a które w kontekście naszej współpracy tę naszą jakże istotną i prawdziwą relację starało się zakwestionować. On był po prostu bardzo ciekaw tego, co wymyślę w związku z proponowanym teatralnym wyzwaniem. Działało to oczywiście i w drugą stronę, kiedy to Lech zarysowywał swoje wyobrażenia, a ja wsłuchiwałem się z uwagą i wielkim zainteresowaniem w każde jego słowo.
 
Bardzo lubiłem wariantować rysunkowo czy to w postaci licznych notatek koncepcje przestrzenne do spektakli Leszka, nie nastawiać się na ten jeden jedyny, „genialny” pomysł, ponieważ wychodziłem z założenia, że rzeczywistość każdej opowieści jest zbyt szeroka. Konsekwencją metody wariantowania była możliwość wyboru. Leszek również lubił oglądać te różne tropy i nie spieszył się z decyzjami. Odpowiadało mu to, że o przestrzeni myślałem wstępnie (poza) granicą „pudła” scenicznego, a nawet tak zwaną przestrzenią „nieteatralną”. Dawał mi tym poczucie oddechu. Cierpliwość twórcza Leszka w pierwszym etapie pracy nad spektaklem (czyli opracowaniem przestrzeni) stała według mnie w opozycji do teatralnego ADHD, różnego typu „burzy mózgów” itp. On niczego od razu nie odrzucał ani bez namysłu nie przyjmował. Myślę, że Leszek mógł podzielać moje zdanie, że „wysoka temperatura” w budowaniu koncepcji przestrzennej, architektury spektaklu, nie zawsze jest, wbrew pozorom, zjawiskiem korzystnym. Myślenie o tym wymaga przede wszystkim wielkiego spokoju, pewnego chłodu, precyzji, powściągliwości i dystansu – któż bardziej niż Leszek ze swoją szlachetną konstrukcją byłby w stanie to lepiej zrozumieć i wyczuć? Kiedy powstała już generalna koncepcja architektury spektaklu, to już jej nie destruował ani nie przestawiał zbytnio jej elementów. Budowało się napięcie i kontrę wobec zbudowanej przestrzeni, kiedy pojawiali się w niej aktorzy i akcja, następowała próba zderzenia się z nią, a nie podążanie za doraźnymi konceptami pojawiającymi się ad hoc. Sam Leszek bardzo trafnie ujął istotę naszego spotkania w przestrzeni, pisząc tekst w katalogu mojej ubiegłorocznej wystawy w Muzeum Narodowym w Poznaniu, gdzie spora część prac była poświęcona naszej wspólnej działalności, a za który to tekst jestem mu dzisiaj szczególnie wdzięczny. Oto jego fragment:
 
Bo teatralna architektura, którą projektuje Cieślak, nie musi wynikać z powszechnego doświadczenia, nie odwołuje się do budowli i krajobrazów, które „znamy z widzenia”. Słowa takie jak „wyobraźnia” czy „inwencja” lepiej określają pracę Bohdana Cieślaka niż tradycyjne przymioty scenografa związane ze zdolnością do skrótowego odtworzenia, syntezy lub metaforyzowania znanych nam przestrzeni. W tym wypadku chodzi bowiem o stworzenie, skonstruowanie światów możliwych, ale nieznanych z autopsji, za to sprawdzalnych wobec przedstawianych idei, służących teatralnej akcji, poszerzających (a nie potwierdzających) nasze doświadczenie. Fizyczność, intensywność i wiarygodność działających w teatralnych przestrzeniach aktorów uczyni owe przestrzenie poznawalnymi i bliskimi. (…) Na koniec, by jakoś podsumować nasze wspólne doświadczenie, powtórzę: nasza praca, współpraca reżysera i scenografa, nie polega na definiowaniu oraz tworzeniu materialnego tła akcji teatralnej. Jest zawsze próbą budowania teatru, nowych relacji między przestrzeniami gry i widownią, konstruowaniem możliwego, choć nieistniejącego świata. Wszak od Szekspira już wiadomo, że świat, choć ogromny, da się w istocie zredukować do teatru. A teatr może być nieznanym dotąd światem.
 
Chciałbym zastrzec, że powyższe treści, refleksje i przytoczony fragment wypowiedzi Leszka odnoszą się przede wszystkim do naszej współpracy (tj. konkretnie Leszka i mojej) natomiast nie uwzględniają drugiego toru jego bogatej działalności w postaci realizowania w międzyczasie licznych spektakli ulicznych czy plenerowych. Leszek eksperymentował.
 
Teatr Polski w Poznaniu i delikatność nosorożca
 
Niedługo po rozpoczęciu naszej współpracy Leszek objął dyrekcję instytucji, jaką był Teatr Polski w Poznaniu. Było to dla niego, ale i dla zespołu teatru nowe doświadczenie. W końcu na czele tej instytucji stanął człowiek wywodzący się z teatralnej alternatywy, czyli ruchu, który przy okazji szukania (wyśmiewanej czasem) prawdy artystycznej i prawdy ekspresji, w jakimś sensie kwestionował stan profesjonalnego spokoju i licznych pewników obowiązujących w teatrze. Po pewnym czasie pełnienia tej funkcji powstał dokument TV pod tytułem "Psychodrama", w którym zwrócił on między innymi uwagę na to, że sztuki nie można robić z zegarkiem w ręku (cytuję z pamięci). Film był zrealizowany w kontekście spektaklu Edmond Davida Mameta. Spektakl był bardzo dobry, dynamiczny i z rytmem, osadzony w tak zwanym piekle miejskim. W spektaklu grało wielu utalentowanych i perspektywicznych młodych aktorów, których Leszek zaprosił do współpracy (między innymi Robert Więckiewicz, który publicznie cenił to przedsięwzięcie, i jak mi mówił parę lat temu, kiedy się spotkaliśmy w Warszawie: „miał wreszcie coś do zagrania w tym teatrze”). Scenografia do "Edmonda" była moją drugą zaprojektowaną dla Leszka, a stanowiła ją wielka brama z czterema skrzydłami, na których w grzbietach ulokowane były małe i liczne czerwone punkty świetlne, ustawione w pionie. Kiedy stanęła ona na scenie, Leszek zauważył przytomnie niesamowitą możliwość wykorzystania jej działania w samej końcówce spektaklu. Otóż wpadł on na znakomity pomysł, aby zdjąć światło ogólne z bramy, a pozostawić tylko te czerwone punkty w otaczającej ciemności i zacząć powoli opuszczać kurtynę. W efekcie tego owe punkty wygaszały się kolejno od góry do dołu i miało się wrażenie, że całe miasto zatapia się w otchłani. Czujność Leszka!
 
Wiele osób mówiło po latach, że ten spektakl powstał za wcześnie, że nie był wtedy odpowiednio zrozumiały. Budowa czegoś sensownego i perspektywicznego w teatrze, jak i w ogóle w sztuce, wymaga czasu i zawierzenia. Leszkowi tego czasu nie dano i z funkcji dyrektora po niedługim czasie go zwolniono. Kiedy czasem czytam, że ten okres działalności Leszka nie był zbyt udany, to niezupełnie się z tym zgadzam. Owszem, Leszek miał zapewne i swoje własne powody, aby odejść bez zwolnienia, ale może zabrakło też decydentom wyobraźni, cierpliwości i delikatności, czyli cech, które posiadał Leszek immanentnie. Tej delikatności i zawierzenia zabrakło ewidentnie szefostwu Teatru Studio w Warszawie, które zerwało nagle próby do "Nosorożca" Ionesco (a pozostało tych prób jeszcze do premiery ponad trzydzieści). Forma rozstania z reżyserem była poniżej wszelkiej krytyki, a Leszek pod wpływem tego niezwykle przykrego zdarzenia napisał wtedy świetny tekst pod tytułem "Nosorożce w Teatrze Studio", opublikowany na stronie e-teatr. Byłem wtedy także w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Scenografia była praktycznie gotowa, teatr poniósł niemałe koszty realizacyjne i pośrednio od mojej decyzji zależało, co się z nią dalej stanie. Gdybym się na jej dalsze wykorzystanie jednak nie zgodził, wiązało się to z poniesionym przeze mnie wkładem, ogromem pracy i perspektywą utraty honorarium. Bardzo trudna sytuacja. Zapytałem lojalnie Leszka, czy mogę w tym dalej uczestniczyć, ponieważ powstał plan zrobienia spektaklu Ćwiczenia z Ionesco. Leszek podszedł do tego z pełnym zrozumieniem i stwierdził przez telefon: „...jak najbardziej, rób to!”. Na premierze oczywiście nie byłem, dotrwałem do ostatniej generalnej (obowiązek!). Spektakl "Ćwiczenia…" był zrobiony (zmontowany) sprawnie przez grupę profesjonalistów, muzykę skomponował Jacek Hałas (jeszcze z poprzedniego „składu”) i przeciętnemu widzowi mogło się go dobrze oglądać, ale ja sam mam jednak spektakl w przykrej pamięci przede wszystkim jako pewien rodzaj teatralnego wuefu.
 
Legnica. Miejsce szczególne
 
Dobrze się stało, że Leszek trafił do legnickiego teatru. Jak zwykle zauważył wcześniej ogromny potencjał artystyczny niezwykle utalentowanych młodych ludzi – znakomitych aktorów, prowadzonych przez zaangażowanego bez reszty w sprawę dyrektora, Jacka Głomba. W takim miejscu naprawdę można uwierzyć, że teatr jest Światem. Przedtem jednak spotkaliśmy się razem z Jackiem Głombem w sprawie "Zony". Wstępna koncepcja przestrzeni Jackowi się zbytnio nie spodobała, mówiąc oględnie. Miał zresztą rację, przestrzeń nie była jeszcze wyczuta, za dużo chcieliśmy „wybudować” i w związku z tym trzeba było sięgnąć do wcześniejszych notatek. „Miasto wdziera się do środka” (sali WDK) – taka była moja notatka z rysunkiem i ustaliliśmy z Leszkiem późnym wieczorem w mieszkaniu teatralnym (na „Księżycu”) formę pochyłej ściany kamienicy, po której przemieszczają się bohaterowie spektaklu. Ilość wcześniejszych przemyśleń spowodowała, że generalna koncepcja scenografii była już gotowa właściwie na drugi dzień.
 
"Plac Wolności". Kiedyś Leszek zapytał mnie delikatnie w Poznaniu, czy zgodziłbym się dołączyć do opracowania scenografii tego spektaklu projektu Piotra Tetlaka. Było to dla mnie spore zaskoczenie, ponieważ do tej pory pracowałem sam, jednakże Leszek miał potrzebę zastosowania mobilnych rzeźb, które Piotr Tetlak wykonywał. Po dłuższym namyśle na drugi dzień się zgodziłem i w ten sposób wspomniany autor trafił do Legnicy.
 
"Dziady". Koncepcję omawialiśmy z Leszkiem w C.K. Zamek w Poznaniu przy kawie, kilka metrów od miejsca, w którym Leszek tak naprawdę niedawno odszedł... Mój pomysł, aby skonstruować formę w dużym rozciągnięciu z pochylonymi elementami krat Leszek „kupił” od razu. O tym spektaklu nigdy nie zapomnę. Pomimo tego, że byłem na bardzo wielu próbach i tak czułem się zaskoczony i zelektryzowany energią premiery. Potem jak zwykle bez egzaltacji i na spokojnie podziękowaliśmy sobie z Leszkiem za pracę.
 
"Czas terroru". Pamiętam autentyczny wstrząs u Leszka, kiedy powiadomiłem go telefonicznie chyba jeszcze przed próbą "Czasu..." o katastrofie w Smoleńsku. Leszek poprzez wybór i formę realizowanego tematu przewidział chyba nadciągające demony...
 
"Makbet" – wspomnień o tym spektaklu nie chcę na razie spisywać...
 
Tak w ogóle to teatr legnicki jest dla mnie osobnym zagadnieniem, zasługującym na osobne opracowanie, będę się starał to zrobić w przyszłości.W Legnicy Leszek odnalazł przyjaciół, znakomitych współpracowników. Myślę, że czuł się tam doskonale. Praca w artystycznych emocjach bardzo łączy, a kiedy te emocje są piękne i prawdziwe – łączy jeszcze mocniej.
 
Ostatnia robota dla Leszka
 
...trzy dni przed pogrzebem dzwoni do mnie smutna Daria z prośbą o zaprojektowanie tymczasowego krzyża bądź tablicy na grób, ponieważ gotowe akcesoria pogrzebowe jej nie odpowiadają – chce czegoś bardziej indywidualnego. Zgadzam się oczywiście, ale do pomocy – wykonania krzyża – ze względu na krótki czas potrzebny jest wykonawca. Dzwonię więc do Piotra Tetlaka. Następnego dnia udaję się do pracowni i naciągam jak zwykle arkusz kalki kreślarskiej na stół i nagle uświadamiam sobie boleśnie, że wykonywałem na nim wcześniej dziesiątki (może setki?) rysunków wymiarowych do scenografii naszych spektakli, a teraz? Teraz rysuję formę prostego nagrobnego krzyża... Sporządzałem tu wiele szkiców, wykonywałem dniami i nocami makiety scenograficzne. Kiedy przywoziłem je opakowane w pudle do teatru koleją czy samochodem, Lechu czasem z uśmiechem mawiał: „Nooo! Bohdan, wyjmuj zabawki!”. Pracownia od lat się nie zmieniła, te same stare lampy, narzędzia kreślarskie i rysunkowe, dokumentacje wcześniejszych spektakli, różne przyrządy „ułatwiające” życie, książki. Nie chciałbym już tego wszystkiego zmieniać... Leszek w pracowni odwiedzał mnie, aby obgadać tematy, obejrzeć przygotowane materiały albo po prostu luźno porozmawiać i pożartować.
 
Rysuję czarnym tuszem kreślarskim krzyż, nanoszę wymiary, jedna z rysowanych linii się trochę rozmazuje, spadła na nią samotna kropla...
 
Leszku, bardzo mi będzie brakowało naszych wspólnych wyjazdów do teatrów koleją z nerwowymi przesiadkami „na styk”, konsumpcji średnio smacznego tosta i kawy w podrzędnym dworcowym bufecie, powrotów do Poznania i Twojego spokoju (a mojego niepokoju), czy zdążymy na czas na pociąg po wyjściu z mieszkania na „Księżycu”. Wyjazdów moim starym, ale wyremontowanym i wygodnym Mercedesem (nawet czasem po drodze udało Ci się w nim trochę przysnąć). Będzie mi brakowało atmosfery prób z Tobą, czasem trochę męczących, Twoich komentarzy, spontanicznych reakcji. Będzie mi brakowało refleksji nad nowym, fascynującym jak zawsze tematem, który mi zaproponujesz i który mielibyśmy razem realizować... Będzie mi wreszcie brakować Twojego zdania i opinii w różnych zagadnieniach – życia, sztuki – miałeś wielkie rozeznanie, przecież interesowałeś się wszystkim. Podążanie za Tobą było wielką przygodą i doświadczeniem.
 
Dziękuję Ci za to, że w trakcie naszych rozmów i spotkań można było Ci długo spoglądać prosto w oczy bez poczucia skrępowania.
 
Żegnaj Leszku, żegnaj Przyjacielu! Do zobaczenia w Innej Przestrzeni...
 
(Bohdan Cieślak, "Spotkania w Przestrzeni", http://teatralny.pl, 27.01.2020)