Drukuj

Gdzie jest granica między teatrem, a życiem? Jak i komu bić brawa po obejrzeniu dokumentalnej do bólu, a jednocześnie wstrząsającej opowieści o poniżającym ludzką godność systemie, w którym policjanci, prokuratorzy, biegli i sędziowie tworzą zamknięty układ bezkarnej przemocy, wobec której pokrzywdzeni są bezradni? „Paraliż – sprawa Igora Stachowiaka” Krzysztofa Kopki i Jakuba Tabisza, gorący spektakl teatru faktu stworzony w Instytucie Grotowskiego we Wrocławiu, obejrzeliśmy w niedzielny wieczór 20 października na legnickiej Scenie Gadzickiego.


Absolutny minimalizm inscenizacyjny. Trzech aktorów plus głos odtwarzany z offu, krótki fragment dokumentalnego nagrania dźwiękowego, trzy krzesła, dwa stoliki, kamera rzucająca zbliżenie twarzy centralnej postaci dramatu na podwieszony ekran. Zero akcji. Taki jest dokumentalny spektakl oparty na głośnej historii śmierci Igora Stachowiaka, dwudziestopięciolatka zatrzymanego w maju 2016 roku omyłkowo (?) przez policję, bitego, duszonego, który zmarł w komisariacie rażony wielokrotnie paralizatorem. Śmierć Igora Stachowiaka wstrząsnęła mieszkańcami Wrocławia. Pod komisariatem, w którym doszło do tragedii, przez kilka dni trwały zamieszki, których efektem było skazanie kilkudziesięciu osób za naruszenie nietykalności policjantów.

Gdyby nie wyemitowany rok później reportaż „Superwizjera” TVN ta sprawa już dawno zostałaby zamieciona pod dywan zarówno przez sprawców, ich przełożonych oraz prowadzących śledztwo prokuratorów. Dopiero po szokującej relacji telewizyjnej ujawniającej „zaginione” nagranie z paralizatora ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak odwołał komendanta wojewódzkiego policji we Wrocławiu. Stanowiska stracili też komendant miejski i zastępca komendanta komisariatu, w którym doszło do tragedii. Prokurator prowadząca śledztwo w kierunku umorzenia sprawy błyskawicznie awansowała. NIe tylko ona.

Historia, której wysłuchaliśmy ze sceny, opowiadana jest głównie z punktu widzenia ojca Igora (Grzegorz Wojdon), który sam zaangażował się w śledztwo, potem w proces sądowy, aby upomnieć się o prawdę, sprawiedliwość, dobre imię zamordowanego syna, by w końcu oskarżyć skorumpowany system. System, w którym ONI wszystko mogą, a TY jesteś samotny i bezsilny. Na scenie towarzyszą mu matka Igora (Dorota Kwietniewska) oraz dziennikarz (Michał Szwed) dopowiadający przebieg zdarzeń.

Premiera spektaklu „Paraliż – sprawa Igora Stachowiaka” odbyła się 22 czerwca bieżącego roku. Dzień wcześniej zapadł nieprawomocny wyrok na czterech policjantów, którzy przyczynili się do śmierci młodego wrocławianina. Za „przekroczenie uprawnień” (nie za zabójstwo, nawet nie za nieumyślne spowodowanie śmierci) jeden dostał karę dwóch i pół, pozostali - po dwa lata bezwzględnego więzienia. Wyrok zapadł po analizie 11. minutowego nagrania z paralizatora, które „wyciekło” do TVN. Innych dowodów, ani opinii, sąd nie uwzględnił. Matka zabitego podupadła na zdrowiu. Ojciec zamknął firmę, wynajął dom, opłaca adwokatów i nadal walczy o prawdę.

Twórcy deklarowali, że spektakl będzie ewoluował wraz z rozwojem sprawy, w której nadal wiele jest mroczną tajemnicą. Recenzenci, którzy go obejrzeli, odwoływali się do „Procesu” Kafki. Mnie przed oczami stawały „Bezmiar sprawiedliwości” Wiesława Saniewskiego (2006) i „Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego (2013). Dopełnieniem, tego co zobaczyliśmy na scenie, było spotkanie z autorami i aktorami dokudramy, które poprowadził szef legnickiego teatru Jacek Głomb.

- Pierwotnie uwierzyłem wersji policji, że zmarły w komisariacie to był kibol, który zasłużył na to, co się z nim stało. Szybko pojawiło się jednak pytanie, kim naprawdę był Igor Stachowiak, który już wcześniej mówił, że „oni go dojadą”. Później całość zamieniła się głównie w opowieść ojca – mówił Jakub Tabisz dokumentujący sprawę.

- To, co zaprezentowaliśmy to verbatim uprawiany przez Michaiła Ugarowa i naszych przyjaciół z moskiewskiego Teatru.doc (opublikowany w październikowym numerze miesięcznika Dialog tekst „Paraliżu” dedykowany jest zmarłemu w ubiegłym roku twórcy tego teatru - @KT). To skrajnie dokumentalna technika, która oprócz montażu autentycznych relacji nie zawiera dopowiedzeń, komentarzy, reżyserii. To bardzo dosłowny zapis rozmów ze świadkami historii. Z oczywistymi w emocjach towarzyszących takim zdarzeniom językowymi błędami, nieporadnością wypowiedzi – objaśniał Krzysztof Kopka znany m.in. z wieloletniej współpracy z legnickim teatrem.

- Nie nazywam tego spektaklem. Nie chcieliśmy być w nim aktorami. W pracy nad tym projektem postawiliśmy na autentyczność – przekonywał Grzegorz Wojdon, także doskonale znany z legnickiej sceny.

- Powstała sytuacja, w której nie wiemy jak reagować na brawa, jak wychodzić do ukłonów – zauważył Michał Szwed. – To najtrudniejsza rzecz jaką robiłam w swoim życiu – dodała Dorota Kwietniewska.

Sprawa Igora Stachowiaka to nie był incydent – przekonują autorzy „Paraliżu”. Nieprzypadkowo w spektaklu pojawia się nagranie opowieści studenta, który wraz z kolegami popił, a zatrzymany przez policjantów został oskarżony o ich pobicie. Nie zrobił tego. Za radą adwokata poszedł jednak na ugodę, co kosztowało go 3 tys. złotych na rzecz rzekomo pobitego funkcjonariusza. W sytuacji słowo przeciw słowu nie miał szans. Racja zawsze przyznawana jest wówczas policjantowi.

„Będziemy towarzyszyć Maciejowi Stachowiakowi w dochodzeniu do prawdy” – to ostatnie słowa, które padają w spektaklu z offu. Już po wygaszeniu świateł. W ciemnościach.

Grzegorz Żurawiński