Drukuj
- Kiedy teraz pomyślę, że kiedy studiowałem aktorstwo we Wrocławiu straszono nas, że jak nie będziemy dobrzy, to trafimy "za karę" do Legnicy, to nie mogę w to uwierzyć. Dziś nasz teatr jest jednym z lepszych w kraju - mówi Paweł Wolak, aktor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy. Z aktorem, który zabłysnął ostatnio w serialu "Na dobre i na złe", o pracy w szpitalu w Leśnej Górze rozmawia Edyta Golisz.


Jak się leży we wzorcowym szpitalu w Leśnej Górze?

- Niestety mało wygodnie, bo nie jestem najmniejszy, a łóżka są tam krótkie (śmiech). A jest to serial, gdzie wyjątkowo dużo się leży. Dla mnie to zupełnie nowa sytuacja. Do tej pory grałem w telewizyjnych produkcjach głównie role bandziorów i to ja posyłałem ludzi do szpitali. A teraz sam jestem pacjentem.

I to po reanimacji. W ostatnim odcinku, co można było oglądać z wypiekami na policzkach, cudem Cię odratowano.

- W czasie kręcenia tych scen miałem w buzi taką rurkę, w którą pan Marian Opania, filmowy profesor Zybert, pompował gruszką powietrze. Musiałem bardzo uważać, bo pompował z takim zapamiętaniem, że "łopotały" mi policzki. A przecież prawdziwi pacjenci mają tę rurkę włożoną bardzo głęboko, powietrze na pewno nie rozdyma im polików! W dodatku, kiedy przyłożyli mi do klatki piersiowej to metalowe urządzenie do reanimacji, ono się chyba nazywa defibrylator, to aż podskoczyłem, takie było zimne. Nie mogłem spokojnie uleżeć. A to raczej dość nietypowe zachowanie dla kogoś, kto właśnie umiera. Nie było wyjścia, musieliśmy... podgrzać to urządzenie.

Jak się pracuje w Leśnej Górze?

- Muszę przyznać, że atmosfera na planie tego serialu jest naprawdę fajna. Jechałem do podwarszawskiego Sękocina - jedna z tamtejszych hal "gra" serialowy szpital - pełen obaw. Mam naturę samotnika, denerwowałem się, jak będzie. Tymczasem ludzie z filmu okazali się tak otwarci i mili, że po kilku godzinach czułem się tam jak u siebie.

Zostaniesz w serialu na dłużej?

- Na razie zagrałem w kilku odcinkach. Nie wiem, co będzie dalej (śmiech).

Scenarzyści chcą Cię chyba wdać w jakiś romans. Robiłeś w filmie podejrzanie maślane oczy do jednej z pielęgniarek.

- Mam wrażenie, że granemu przeze mnie Waldkowi tak w ogóle robi się lepiej, kiedy w pobliżu kręci się jakaś pielęgniarka. Wszystko jedno która, byle młoda i ładna (śmiech). A tak serio mogę zdradzić, że romans rzeczywiście się szykuje, ale wcale nie z pielęgniarką.
 
A jak trafiłeś do tego popularnego serialu?
- Jedna ze scenarzystek, Agnieszka Krakowiak-Kondracka, jest zaprzyjaźniona z legnickim teatrem. Często zasiada na widowni. Gdy ktoś jej wpadnie w oko, pisze specjalnie dla danego aktora rolę. Jestem już czwartym aktorem z Legnicy, który w szpitalu w Leśnej Górze będzie romansował. Tomek Kot gra tam na stałe. Grał Przemek Bluszcz i moja żona, Kasia Dworak-Wolak. Zresztą bohaterka grana przez moją Kasię przeżywała bardzo śmieszne perypetie. Zakochał się w niej pewien pan, który był łysy. Ale tak się tego wstydził, że nosił tupecik, który przyklejał sobie jakimś butaprenem czy innym klejem. Aż w końcu dostał na ten klej strasznego uczulenia i trafił do szpitala. Dopiero wtedy jego ukochana dowiedziała się prawdy o jego włosach, czyli ich braku.

Ty nie musiałeś uciekać się do takich metod, kiedy zakochałeś się w Kasi?

- Nie (śmiech). Poznaliśmy się w legnickim teatrze, gdzie oboje pracujemy. Najpierw się, podobno, bardzo nie lubiliśmy - ja tego nie pamiętam, ale wszyscy tak mówią, więc pewnie tak było. A potem jakoś spotkaliśmy się poza pracą. Zaczęliśmy rozmawiać. Na trzecim spotkaniu się oświadczyłem, a po miesiącu byliśmy małżeństwem. To było 10 lat temu. Teraz wychowujemy naszą córeczkę, dwuletnią Majanę.

Majanę? Co oznacza to niecodzienne imię?

- Kasia je wymyśliła. Mówi, że takie imię się jej przyśniło. Ponoć w języku arabskim Majana oznacza "smutna piosenka", ale mamy nadzieję, że córka będzie miała wesołe życie. Mnie się to imię po prostu bardzo spodobało. Poza najważniejszą Majanką pod naszą opieką są dwa psy - boksery: 10-letni, pręgowany Ores i zupełnie do niego niepodobny syn, jasnorudy Szarif.

Oboje z Kasią jesteście aktorami, ale wkrótce zadebiutujecie w trochę innych rolach.
- 23 lutego odbędzie się w Legnicy premiera sztuki "Sami", której sami jesteśmy autorami, reżyserami i w dodatku gramy w niej główne role. Wszystko wzięło się stąd, że kilka lat temu napisaliśmy z Kasią scenariusz etiudy filmowej. Potem pojechaliśmy do moich wujków w góry, zamknęliśmy się przed światem i nakręciliśmy etiudę o dwojgu młodych ludziach, którzy przenoszą się z miasta na wieś. I muszą zmierzyć się z inną rzeczywistością, inną mentalnością ludzką. Przedsięwzięcie było udane, więc zaczęliśmy myśleć, żeby je zrealizować na większą skalę. Przez półtora roku pisaliśmy razem tę sztukę. Nie było najłatwiej...

Ale w końcu powstała.

- Powstała i Jacek Głomb, dyrektor teatru, zaakceptował ją i teraz trwają próby. W sztuce grają aktorzy naszego teatru i nie tylko. Mamy nadzieję, że spodoba się widzom. Kiedy teraz pomyślę, że kiedy studiowałem aktorstwo we Wrocławiu straszono nas, że jak nie będziemy dobrzy, to trafimy "za karę" do Legnicy, to nie mogę w to uwierzyć. Dziś nasz teatr jest jednym z lepszych w kraju. To, co ja i Kasia osiągamy, mamy dzięki temu, że znaleźliśmy się właśnie w nim.


Aktor z Legnicy

Paweł Wolak ma 35 lat. Pochodzi z Lubina. Skończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu. Po studiach trafił do teatru w Legnicy. Grał m.in. w obsypanych nagrodami: "Balladzie o Zakaczawiu", "Made in Poland", "Wschodach i zachodach miasta", "Dziadach". Zagrał także m.in. w "Doskonałym popołudniu" i "W dół kolorowym wzgórzem" Przemysława Wojcieszka. Widzowie mogli obejrzeć aktora także m.in. w polsatowskim serialu "Fala zbrodni".

(Edyta Golisz, "Reanimacja na ciepło w przykrótkim łóżku", Polska Gazeta Wrocławska, 1.02.2008).