Drukuj

Coraz częściej w polskim teatrze mamy do czynienia z sytuacją, kiedy artysta staje się twórcą totalnym, niemal samowystarczalnym. „Wierna wataha” z Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy jest bardzo reprezentacyjnym tego przykładem. Paweł Wolak i Katarzyna Dworak napisali dramat, następnie go wyreżyserowali, mając do dyspozycji ponad piętnastoosobowy zespół realizatorski i w dodatku zagrali pierwszoplanowe role. Można zatem założyć, że tekst wybrzmiał w inscenizacji dokładnie tak, jak sobie autorzy swoją historię wymarzyli. Pisze Ula Bogdanów.


Rzecz dzieje się dawno temu w pewnym miasteczku, czyli zawsze i wszędzie. Uniwersalny charakter historii podkreślają minimalistyczna scenografia i czarno-białe kostiumy, które nie nawiązują bezpośrednio do żadnej epoki, oraz obecność Opowiadacza (ekspresyjny i charyzmatyczny Paweł Wolak). To postać z poza porządku fabularnego, która pełni funkcję komentatora zdarzeń, a także gospodarza. To trickster i guślarz w jednym. Na metalowej platformie przypominającej ring odegra się zatem jedna z wielu historii o walce dobra ze złem. Niestety, baśniowego zakończenia nie będzie. Twórcy poruszają tak wiele tematów, że trudno wskazać ten wiodący. Z jednej strony „Wierna wataha” jest opowieścią o niszczycielskiej sile grupy i o tym, w jaki sposób można sterować społecznością, zwłaszcza, kiedy jest monolityczna. Narzędziem czy też środkiem manipulacji będzie w tym przypadku – i tu bez zaskoczenia – religia. Nie żadna konkretna, ale rozumiana jako każda ideologia (zestaw wierzeń i poglądów, a także idących za tym życiowych praktyk). Muzyczność, chóralność oraz choreografia nadają scenom aurę plemiennych rytuałów, ale już oczyszczenie wodą, udzielane przez kapłana, czy sposób żegnania się przywołują na myśl znane obrządki. Wiara wspólnoty balansuje na granicy z zaślepieniem, w imię którego poświęca się wolność i dobro jednostki dla często nieracjonalnych celów wspólnoty wyobrażonej, symbolicznego konstruktu, bo raczej nie ludzi należących do tej społeczności.

Drugim motywem, który wybrzmiewa w spektaklu z równą mocą, jest melodramat rodzinny i zemsta. Przemoc rodzi przemoc, zatem i lata nieprzepracowanych krzywd mogą zrodzić frustrację, która przerodzi się w rozpacz i furię godną Medei. Tak skonstruowana jest postać Matki (Katarzyna Dworak), która doświadczyła braku miłości i bliskości ze strony męża, a także przemocy seksualnej oraz symbolicznej wynikającej z opresyjnych i patriarchalnych zasad tego świata, które doprowadziły ją do przemocy wobec samej siebie i swoich nienarodzonych dzieci. Na domiar złego bohaterka te schematy reprodukuje, pozostając wobec córek surowa czy wręcz apodyktyczna – w imię wyznawanych wartości, rzecz jasna. Z ofiary zmienia się w kata. Tata (Grzegorz Wojdon) znów, także nieszczęśliwy, ale bezwolny i niedojrzały, szuka ukojenia w ramionach innej. Zbyt późno zdobywa siłę, by zawalczyć o siebie i los córki Joanny ryzykując przy tym gniew całej społeczności.

Kolejnym z podjętych wątków, wynikającym z poprzednich, jest cynizm i brak odpowiedzialności liderów życia społecznego połączony z uruchamianiem mechanizmu kozła ofiarnego. Ksiądz (Paweł Palcat) potrafi prowadzić płomienne kazania, kiedy chce sankcjonować przemoc wobec jednostki (tzn. wobec Joanny) w imię tradycyjnych wartości, ale umywa ręce (dosłownie), kiedy należy zmierzyć się z konsekwencjami energii, którą sam w ludziach wyzwolił. Ze spokojem przyznaje, że sam się boi Matki, której niebezpieczna moc tkwi w tym, że bohaterką nie targają żadne wątpliwości. Ona wierzy ślepo. Zatem nikt już nie ma kontroli nad sytuacją – zupełnie jak w innym miasteczku, Salem.

Niewątpliwym atutem „Wiernej watahy” jest gra aktorska całego zespołu oraz warstwa muzyczna spektaklu. A jednak wszystkiego naraz jest za dużo, poczynając od wspomnianej wielości poruszonych tematów. Zbyt dosłowne wizualizacje, wyświetlane jako komentarz do bieżących scen, tworzyły tautologiczny efekt. Szkoda, bo stylistyka kadrów nawiązywała do estetyki książkowych ilustracji, zatem mogły stanowić ciekawe, plastyczne uzupełnienie opowieści scenicznej. Finałowy monolog Opowiadacza również komentował akcję, stawiając kropkę nad i – a przecież nawet w baśniach morał nie musi być podany na tacy.

(Ula Bogdanów, „Przypowieść na wiele tematów”, Fora Nova Gazeta festiwalowa, 20.05.2019)