Drukuj

Wiara razem z wpisanymi w nią hierarchiami, wartościami i zasadami tylko pozornie stanowi podporę, na której polegać może każdy, szczególnie ten najmniejszy i najsłabszy. Wyzbyta zdrowego pierwiastka wątpliwości zmienia się w totalizm, wartości stają się frazesami, zasady zaś zabobonami – taki jest wydźwięk „Wiernej watahy” w reżyserii Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak.  W gazecie festiwalu R@Port w Gdyni pisze Mateusz Kaliński.


Duet PiK, finalista zeszłorocznej Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, opowiada historię rodziny z małego miasteczka wiernej swojej wierze i tradycji, oddanej religii, dla której co dwa pokolenia jednego ze swoich synów wychowuje na przyszłego kapłana. Bohaterowie ufając, że mają dzięki temu bożą przychylność, ulegają stagnacji i bezmyślnemu wykonywaniu „poleceń”. Kiedy w najmłodszym pokoleniu nie rodzi się ani jeden chłopiec, uznają, że ich wiara zostaje poddana próbie. Nie oznacza to jednak pojawienia się wątpliwości czy prób zakwestionowania porządku, a jedynie jego drobną korektę – uznają, że najmłodszą córkę, Joannę, wychowają na świętą zakonnicę.

Wtedy następuje pierwsze z podjętych w spektaklu przesunięć w obrębie ich wiary – w toksyczną religijność, by nie powiedzieć kabotyństwo. Rodzina, aby uświęcić najmłodszą, organizuje jej życie, które wypełnione jest oczekiwaniem na boży znak lub inne poświadczenie jej uduchowienia. Nieprzynoszące efektów oczekiwanie zdaje się radykalizować otoczenie – które z toksyczności przechodzi w fundamentalizm – z wyjątkiem jej ojca, w którym rodzą się pierwsze wątpliwości.

Historia została pomyślana jako forma pośrednia między legendą a przypowieścią. Twórcy, wprowadzając niezależny od sceny podest, na którym rozgrywa się dramat, uzyskali efekt zawieszenia realności, dzięki czemu udało im się wziąć w cudzysłów kwestię zła tkwiącego w przedstawionych wydarzeniach. Wyraźne zaznaczenie medium teatralnego, a także swoisty synkretyzm rodzajowy, czyli wprowadzenie narratora o niejasnej pozycji, sprowokowało uniwersalizujące opowieść interpretacje, przywodzące na myśl kafkowskie tropy, mówiące o zniewoleniu człowieka – tym razem jednak machiną okazała się być wiara.

Sproblematyzowanie religijności przez twórców wydaje mi się najciekawszą myślą spektaklu. Ukazali ją jako syntezę duchowości, często tłumionej libidalności, która tylko czeka, by się wyzwolić spod spętania, oraz sadystycznej przemocy. Te trzy siły jednak nie zwalczają siebie nawzajem, lecz współbudują, współ-się-nakręcają. Jedna wynika z drugiej i trzeciej, rozdzielenie ich wydaje się niemal niemożliwe. W interesujący sposób korespondowało to ze strumieniem wody, który, znajdując się w centralnym miejscu sceny, przez prawie cały spektakl spływał z góry na dół. Eksplorując jego bogatą symbolikę aktorzy wykorzystywali strumień do chrzczenia się, torturowania, wyzwalania energii seksualnej oraz – co chyba najbardziej wymowne – umywania rąk.

Pewnym utrudnieniem w oglądaniu jest dość nierówne tempo spektaklu, przez co niektóre sceny, rozciągając się niemiłosiernie, sztucznie dominują nad innymi – zdawałoby się – istotniejszymi. W pewnym momencie historia traci także spójność, przez co przemyślana dotąd narracja gubi swój rozpęd i łatwo stracić rozeznanie w treści – referuję szczególnie do raczej niepotrzebnych wątków Sióstr, wilka i sów czy przeciągniętej niepewności rodziny zastanawiającej się nad linczem na Tacie.

Swoista stylistyka spektaklu nasunęła mi ciąg skojarzeń do innych dzieł traktujących o toksycznej czy fanatycznej religijności. Najoczywistszym jest niemal łudzące podobieństwo do debiutanckiej sztuki Johna Osborne’a „The Devil Inside Him” (polski tytuł „Diabeł, który”). Kolejne, nieco luźniejsze tropy, to opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza „Matka Joanna od aniołów” oraz film Kena Russella, od którego pożyczyłem tytuł do tej recenzji. Wprowadzenie motywów ludowych natomiast umieściło dramat Wolaka i Dworak w ciekawym kontekście do „Chłopów” Władysława Reymonta – także przecież podejmujących problematykę życia zamkniętej na inność osady.

Tematyka „Wiernej watahy” co prawda nie wprowadza żadnej nowości do dziejów sztuki literackiej, filmowej czy teatralnej, jednak próba legnickiego zespołu stanowi ich interesujące uzupełnienie. Być może także pozateatralny kontekst krytyki Kościoła w pewien sposób przymusza do aktualizowania problematyki szkodliwych stron religijności.

(Mateusz Kaliński, „Diabły”, Fora Nova Gazeta festiwalowa, 20.05.2019)