Drukuj
"Zaśnij teraz w ogniu" w reż. Przemysława Wojcieszka oglądamy w Teatrze Polskim we Wrocławiu. To wciąż ta sama opowieść w kolejnych epizodach czy odsłonach. Bohaterowie "Osobistego Jezusa" mogliby na równych prawach rozmawiać z postaciami z "Made in Poland". Tak się bowiem składa, że najlepsze i najdojrzalsze przedstawienia Wojcieszka powstały w Legnicy – zauważa w najnowszym Teatrze Jacek Wakar.

Na afiszu Teatru Polskiego we Wrocławiu tytuł "Zaśnij teraz w ogniu", a zaraz pod nim, zamiast tradycyjnego podpisu autora, lakoniczne: "Wojcieszek 6". Bodaj od wałbrzyskiego "Ja jestem zmartwychwstaniem", swego poprzedniego przedstawienia, młody reżyser i dramaturg postanowił numerować wystawiane przez siebie własne sztuki.

Sugestia jest jednoznaczna. Oglądamy wciąż tę samą opowieść w kolejnych epizodach czy odsłonach. Bohaterowie "Osobistego Jezusa" mogliby więc na równych prawach rozmawiać z postaciami z "Made in Poland". Łączy ich niemal wszystko - doświadczenie życia na prowincji, brak perspektyw, szara rozpadająca się rzeczywistość i - last but not least - nadzieja wbrew wszystkiemu. Najkrócej mówiąc - łączy ich Polska.

Tak zapewne, i niewątpliwie słusznie, interpretuje własną twórczość sceniczną sam Przemysław Wojcieszek. Konsekwencja i artystyczna odwaga podążania własną drogą za wszelką cenę - imponują. W Wojcieszku teatr zyskał czułego i uważnego kronikarza Polski B okresu po transformacji - nie tyle ustrojowej, co społecznej. Na scenie rozwija on zainteresowania sygnalizowane wcześniej w kinie, ale powoli zmienia główne medium wypowiedzi.

Skoro na filmy młodzi reżyserzy nie znajdują pieniędzy (albo walka o fundusze trwa całe lata), można o tym samym opowiadać ze sceny. Czasem zresztą wprost nawiązując do zrealizowanego wcześniej scenariusza, zupełnie jednak inaczej go ukazując, przestawiając najbardziej znaczące akcenty. To przecież przypadek filmu,,W dół kolorowym wzgórzem", który w legnickim Teatrze Modrzejewskiej przeistoczył się w "Osobistego Jezusa", najlepszy dotąd i najdojrzalszy spektakl w dorobku artysty.

Można też na twórczość Wojcieszka patrzeć bardziej krytycznie. Jego dramatom zarzucać powierzchowność w portretowaniu polskich realiów, niepotrzebne spłaszczanie sylwetek bohaterów. Oto sceniczna telenowela -powie ktoś o nowym przedstawieniu Wojcieszka. Właśnie leci szósty odcinek...

Choć ma Wojcieszek w dorobku widowiska nieudane - chociażby przepisany na nowo i wtłoczony w rodzime realia "Darkroom" Rujany Jeger i kompromitujące pod każdym względem, od literackiego po inscenizacyjny, przedstawienie "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Doroty Masłowskiej - raczej przychylnie patrzę na dotychczasowe osiągnięcia artysty.

Po czterech latach pracy w teatrze Wojcieszek chyba już wie, że na razie nie powinien sięgać po cudze teksty. Zna rytm swego języka, pisząc, ma pewnie przed oczami zarys scenicznych sytuacji, a może i projekt przyszłej obsady. Mówi własnym głosem i niezależnie od tego, czy mówi zawsze głęboko, jest to do końca szczere. Ze swymi dramaturgicznymi reportażami z polskiej małej ojczyzny i uporczywym staniem po jasnej stronie życia, nawet za cenę pewnych uproszczeń, Wojcieszek znalazł sobie w teatrze własną przestrzeń.

Znać jednak, że powoli zaczynają go męczyć własne inscenizacyjne klisze. Chciałby poszerzyć terytorium swojego teatru, mówić nieco inaczej o rzeczach podobnych, ale już niejednakowych. Nawet płacąc za to pewną cenę. Dowodem takiej zmiany jest właśnie Wojcieszek 6, czyli "Zaśnij teraz w ogniu".

Lakonicznie mówiąc, temat pozostał z grubsza ten sam, za to wyraźnie zmieniły się dekoracje. Znowu jesteśmy na prowincji, ale spojrzenie na nią musi być inne, skoro miejscem akcji nie jest kolejna fabryka ani zakazane rewiry blokowiska, lecz teatr. Bohaterami zaś nie są podejrzane typki czy szukający pracy i uczciwego życia, nawróceni idealiści, ale - aktorzy. Wydaje się, że "Zaśnij teraz w ogniu" to pierwsze w dorobku Wojcieszka rozliczenie z własnym środowiskiem, jego zakłamaniem i aspiracjami.

Inna rzecz, że wnioski przez niego wyciągane nie są szczególnie odkrywcze. Teatrem w mieście X rządzą wyjadacze w rodzaju małżeństwa Zbigniewa (Wiesław Cichy) i Ewy (Halina Rasiakówna). On zmienia kochanki jak rękawiczki, przy okazji ordynarnie je upokarzając. Ona nie pozostaje dłużna, tyle że z powodu więdnącej kobiecości ma nieco gorszą samoocenę. W sumie ohydna dość para, uosobienie wszystkich aktorskich i ludzkich podłości. Ideałów w nich za grosz.

Co innego protagoniści Wojcieszka, Ola (Anna Ilczuk) i Michał (Mirosław Haniszewski). Tych dwoje młodych aktorów wyznawanymi ideałami mogłoby obdarzyć całe swoje pokolenie. Oboje właśnie skończyli szkołę teatralną i żeby z czegoś żyć, podgrywają w serialach. Ale wierzą, że to tylko chwilowe zajęcie. Na razie wyjeżdżają do Warszawy, potem przyjdzie czas na teatr, wielkie Szekspirowskie role, "dawanie ludziom wzruszenia". Jak łatwo się domyślić, ich marzenia są bardzo odległe od rzeczywistości.

Jedno trzeba powiedzieć od razu - w "Zaśnij teraz w ogniu" próbuje Wojcieszek teatru w innej, szerszej skali. Sceny zmieniają się jak w kalejdoskopie, mężczyźni tracą siły w szermierczych pojedynkach, kobiety wyrzucają emocje w gorącym tańcu. Bez zahamowań traktuje też reżyser erotykę. Mnoży sceny damsko-męskie, a nawet i męsko-męskie, przy sporej ofiarności aktorów. Ceną za niewątpliwą atrakcyjność przedstawienia jest jego głębia.

Obrazy zmieniają się błyskawicznie, ale w naszej pamięci ślad po nich nie zostaje. Autor stawia na szybkie tempo i mocne rozwiązania inscenizacyjne, a aktorzy dostosowują do takich założeń styl swojej gry. Cichy i Rasiakówna jako współcześni Klaudiusz i Gertruda szarżują, ale w narzuconej przez Wojcieszka konwencji wydaje się to uprawnione. Choć nie ma co ukrywać, że tym razem role wytrawnych aktorów przeistaczają się w celowo rysowane najgrubszą krechą karykatury.

Młodzi grają natomiast pasję, naturalność i szczerość. Annie Ilczuk udaje się też przekonująco ukazać zawiedzione nadzieje bohaterki. Dziewczyna jakby rozpadała się w oczach, nie znajdując, niestety, aktorskiego oparcia w partnerze. Marcin Czarnik portretuje prowincjonalnego aktora, któremu pozostała tylko wóda, przygodny seks, a w domu żona i płaczące dziecko. Niezbyt to oryginalne, choć pokazane z odpowiednią emocjonalną temperaturą.

Widowisko dzieje się tu i teraz, co autor i reżyser podkreśla na wiele sposobów. Padają autentyczne nazwy seriali, młodzi bohaterowie marzą o załapaniu się do teatru Jarzyny i Warlikowskiego. Jak zwykle u Wojcieszka koncept broni się niewymuszoną prostotą, ale jako całość "Zaśnij teraz w ogniu" traci siłę metafory. W najlepszych filmach Wojcieszka ("Głośniej od bomb") i jego spektaklach ("Made in Poland", "Osobisty Jezus") z bolesnego konkretu życia na prowincji rodziło się coś więcej - apoteoza własnego miejsca w świecie, ziemi, rodziny, religii. Przywiązanie do najbardziej tradycyjnych wartości nie brzmiało ani przez moment fałszywie.

Tym razem młody artysta pokazał migotliwość i pustkę aktorskiego światka. Szlachetne aspiracje jego młodych bohaterów przyćmiewa rozbudowana ponad miarę, błyszczącą jak nigdy dotąd w teatrze Wojcieszka, forma. Trochę szkoda.

Z drugiej jednak strony "Zaśnij teraz w ogniu" to dowód na to, że Przemysław Wojcieszek nie okopuje się na starych pozycjach, chce się rozwijać, zmieniać. W jakim kierunku pójdzie? Odpowiedź da pewnie Wojcieszek 7.

(Jacek Wakar, "Temat bez zmian, nowe dekoracje", Teatr nr 1/2008)