Drukuj

W sobotę 2 marca, drugiego dnia Teatroteki Fest, prezentowane są cztery spektakle, które pomimo wykorzystania przez twórców różnych konwencji filmowych i telewizyjnych łączy społeczne zaangażowanie - pisze Wiktoria Tabak z Nowej Siły Krytycznej. Jednym z nich jest sfilmowany dramat legniczanki Magdy Drab „Słabi” wyreżyserowany przez Arka Biedrzyckiego. Pisze o nim Wiktoria Tabak z Nowej Siły Krytycznej.


Wszystkie z pokazywanych dzieł - mniej lub bardziej intrygująco - próbują mierzyć się z nurtującymi współczesnego człowieka kwestiami, zarówno osobistymi, jak i politycznymi oraz historycznymi.

"I hurt myself today/ To see if I still feel" (John Cash "Hurt")

"Słabi" w reżyserii Arka Biedrzyckiego na podstawie sztuki Magdaleny Drab opowiadają historię Aniny (Karolina Kominek) cierpiącej na depresję poporodową. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia głównej bohaterki, splata realne zdarzenia z jej onirycznymi wizjami. Kobieta snuje rozważania o miłości i pustce, dochodzi do wniosku, że jedyną ochroną przed niedającymi się kontrolować emocjami jest gorset. To oczywiste odwołanie do społecznych norm - przestrzeganie stabilnych struktur i schematów funkcjonowania miałoby stać się złotym środkiem na depresję. Niestety, takie zachowania zazwyczaj maskują problem, a nie próbują go rozwiązać.

Moje wątpliwości budzi sposób przedstawiania myśli bohaterki za pomocą socjopatycznych halucynacji, podczas których Anina dusi dziecko, ukręca głowę lekarce, czy rzuca kamieniem w przechodnia. Taki sposób obrazowania świata prowadzi do uznania, że osoby cierpiące na zaburzenia psychiczne są niebezpieczne dla otoczenia i należałoby je zamknąć w szpitalu. Dodatkową warstwę fabularną wprowadzają krótkie wypowiedzi Takiej tam (Agnieszka Wosińska) zbudowane na reprodukowanych w mediach złotych poradach dla żon i matek. Można się z nich dowiedzieć, że kobieta po ciąży przestaje być pełnoprawnym człowiekiem i zamienia w jego resztkę, którą należałoby wypełnić albo silikonem, albo męskim spojrzeniem.

Całość przedstawiono w formie programu kulinarnego, gdzie wybebeszony kurczak jest synonimem kobiety. W innym fragmencie ta sama postać przekonuje, że aby być prawdziwą damą, należy zawsze mieć złuszczone i gładkie ciało, wymalowaną twarz oraz odpowiednią fryzurę. Rozumiem, że te powtórzenia miały mieć charakter subwersywny, ale w zawiłości prowadzonych narracji i nachodzących na siebie różnych poziomów dramaturgicznych, krytyczny potencjał się wytrąca i zamienia w afirmatywny.

Odniosłam też wrażenie, że dramat próbuje niejako upupić zaburzenia psychiczne. Przykładowo w scenie, gdy bohaterka pyta terapeutkę, dlaczego jej tabletki są różowe i w dodatku w kwiatki skoro ona wcale nie czuje się różowo, lekarka odpowiada, że z powodu pacjentów, którzy nie chcieli łykać normalnych lekarstw, a przyjemne wzorki kojarzą im się z dzieciństwem i dlatego chętniej je przyjmują.

Mięsne metafory momentami są zupełnie niestosowne i trudne do zniesienia. Kaszanki, salcesony, wiszące w rzeźni tusze zwierząt wzbudzają wstręt. W momencie, gdy kwestia wpływu emisji gazów cieplarnianych pochodzących z hodowli przemysłowych na zmiany klimatyczne jest artykułowana na każdym kroku i potwierdzana licznymi badaniami, spektakl oparty na mięsnej paraboli jest bardzo złym pomysłem, a w dodatku ignoranckim społecznie.

(…)  Całość na wortalu e-teatr.pl  TUTAJ!

(Wiktoria Tabak, „Społeczeństwo spektaklu”,  http://www.e-teatr.pl/pl, 2.03.2019)