Drukuj

Sześć przedstawień na trzech scenach i teatralna debata składały się na trzydniowy  maraton teatralny, który widzom i gościom wydarzenia zafundował w czerwcu br. legnicki Teatr Modrzejewskiej.  Pisze o nim Patryk Kencki, adiunkt w Instytucie Sztuki PAN, wykładowca w Akademii Teatralnej w Warszawie, sekretarz redakcji Pamiętnika Teatralnego, który uczestniczył we wszystkich wydarzeniach tej teatralnej trzydniówki.


Kiedy dyrektor Jacek Głomb otwierał „Maraton Modrzejewskiej”, zadeklarował, że celem festiwalu jest sprawdzenie sił i środków legnickiego teatru. Maraton trwał trzy dni, w trakcie których widzowie zdążyli obejrzeć sześć spektakli przygotowanych przez jeden zespół teatralny. Gdy po ostatnim z przedstawień wychodziłem z Teatru im. Heleny Modrzejewskiej, nie miałem wątpliwości, że przywołane siły i środki są zaiste imponujące.

Szczególnie ciekawym przedstawieniem wydał mi się „Hamlet, książę Danii” wyreżyserowany przez Krzysztofa Kopkę w inscenizacji Jacka Głomba (prem. 19 maja 2018). Spektakl przygotowany na podstawie Szekspirowskiej tragedii w przekładzie Stanisława Barańczaka stanowi „remake” przedstawienia z 2001 roku. Tamtego „Hamleta” pokazano po raz ostatni dziewięć lat temu. Konieczne więc okazały się zmiany w obsadzie, z dawnej pozostało tylko kilka osób. Paweł Wolak, który grał ongiś Laertesa, dziś występuje jako Poloniusz.

Ta sama jest jednak przestrzeń, w której zrealizowano nową wersję „Hamleta”. Przedstawienie wykonywane jest bowiem na Scenie przy Nowym Świecie. Budynek ma interesującą historię. W czasie wojny organizowano w nim spektakle dla niemieckich żołnierzy, po wyzwoleniu funkcjonował tam z kolei teatr żydowski. Z czasem opuszczony gmach zaczął popadać w ruinę i w takim stanie przejął go Teatr im. Modrzejewskiej. Zniszczone wnętrza zabezpieczono i adaptowano na cele widowiskowe, zachowując ich zrujnowany, a więc nader romantyczny charakter. Zmieniono wszakże układ sali. Dziś widzowie siadają na scenie, a spektakle toczą się tam, gdzie ongiś była widownia.

Na „Hamleta” wprowadzani jesteśmy przez teatralne zakamarki. Między pozbawionymi tynków ścianami brniemy przez grubo zalegający piasek. Mijamy zgrupowane za kulisami widmowe postaci, przypominając sobie, jak Wyspiański w „Studium o Hamlecie” pisał o Shakespearze, że widywał „BOHATERÓW ŻYWYCH, i życie to jakie mieli za sceną, a jakiego nie mieli na scenie, chciał im na scenie dać”.

Spektakl wywiera wrażenie zwłaszcza poprzez widowiskową formę. Autorzy po mistrzowsku wykorzystali możliwości budowania wielu planów i zaskakujących perspektyw. Umiejętnie, a zarazem dyskretnie nawiązali do przestrzennych form teatru elżbietańskiego (np. sposób wykorzystania galerii). Efekty wizualne skontrastowano z ponurą wizją świata przedstawianego. Rzeczywistość spektaklu, przybierająca jakiś Mad-Maxowy kształt, kojarzy się z rzeczywistością po katastrofie. Postaci okazują się bezwzględne i brutalne. Nawet Horacjo (Rafał Cieluch) okazuje się wyrachowanym zdrajcą, który na koniec zagarnia duńską koronę. Bardzo efektownym i dowcipnym pomysłem jest wystylizowanie Rosencrantza (Bogdan Grzeszczak) i Guildensterna (Grzegorz Wojdon) na postaci Beckettowskie. Ciekawy koncept to nadanie Klaudiuszowi (Robert Gulaczyk) rysu masochistycznego. Postać płaszczy się zarówno przed Gertrudą (Anita Poddębniak), jak i Laertesem (Mateusz Krzyk). I trzeba przyznać, że koncept ten jakoś pasuje do pozbawionego prawdziwej siły Klaudiusza. Wszak ów podstępny bratobójca kojarzy się z pełzającym, ale jadowitym gadem.

Duże wrażenie robi scena metateatralna. „Zabójstwo Gonzagi” grane jest na dwóch poziomach przestrzeni scenicznej z wykorzystaniem ostrej muzyki (Kormorany) i ognia. Dodajmy jeszcze, że w główną rolę z powodzeniem wciela się Albert Pyśk, za ruch sceniczny odpowiada Leszek Bzdyl, a autorką funkcjonalnej scenografii i efektownych, barwnych kostiumów jest Małgorzata Bulanda.

„Biesy” według Fiodora Dostojewskiego wyreżyserował Jacek Głomb, a adaptację przygotował Robert Urbański (prem. 23 listopada 2017). Przedstawienie stanowi prawdziwy popis zespołu aktorskiego. Na scenie oglądamy dwadzieścioro wykonawców uwięzionych w przestrzeni zaprojektowanej przez Bulandę. Scenografia składa się głównie z kostek sprasowanego papieru i syntetycznych odpadów. Zamiast przywoływanej przez buntowników drukarni widzimy więc jakąś przetwórnię śmieci, w czym trudno nie dopatrywać się podpowiedzi interpretacyjnej. Postaci w porównaniu do swych powieściowych pierwowzorów także wydają się w świadomy sposób pomniejszone, bardziej groteskowe. Nihilizm, o którym tyle rozprawia się u Dostojewskiego, zdaje się w tym przedstawieniu po prostu wychodzić na wierzch, przeżerać pozorną powłoczkę rzeczywistości. Na szczególną uwagę zasługują role kobiece. Wymieniłbym chociażby Magdalenę Drab jako Lizę oraz Magdę Biegańską jako Marię Liebiadkin.

„Wierna wataha” to z kolei spektakl demonstrujący dodatkowe uzdolnienia legnickich aktorów (prem. 28 stycznia 2018). Autorami sztuki, jak i reżyserami przedstawienia, są bowiem Paweł Wolak i Katarzyna Dworak. Obydwoje zresztą wraz z dziesięciorgiem innych aktorów pojawiają się na scenie. Historia opowiada o rodzinie, w której przez całe wieki najmłodszy z synów zostawał duchownym. Kiedy w którymś pokoleniu mieszkańcy wioski nie mogą doczekać się przyjścia na świat żadnego chłopca, postanawiają, że mająca się narodzić córka zostanie zakonnicą. Mimo prób surowego wychowania Joanny (w tej roli Adrianna Jendroszek) nikt nie jest w stanie wykorzenić z niej radości życia i ludzkiego przywiązania do świata. Surowe wymagania narzucone dziewczynie skontrastowane przy tym zostały z niedającą się opanować seksualnością jej rodziców (ojciec zdradzający żonę ze szwagierką, czy nieposkromiona matka oddająca się naraz kilku mężczyznom). Przywołany obraz lubieżności (kobieta woła, by jeden schwycił ją za stopę, drugi za łokieć, a trzeci „za co tam chce”) ma w sobie zresztą coś z erotyzmu Leśmianowskiej poezji. Z kolei w okrutnym ukaraniu niepogodzonej z narzuconym przeznaczeniem Joanny możemy dostrzec jakieś odwołanie do wyrzucenia ze wspólnoty Reymontowskiej Jagny. Ogólny nastrój spektaklu przypomina zaś „Czarownice z Salem” Arthura Millera.

Scenografię do „Wiernej watahy” zaprojektował Piotr Tetlak. Ważnym elementem widowiska jest opadający strumień wody, który w pewnym momencie zamienia się w krew. Uwagę zwracają też niepokojące animacje autorstwa Justyny Sokołowskiej, w których pojawiają się współgrające z tytułem wilkołakowate postaci.

Niezwykle interesujące wydało mi się przedstawienie Łukasza Kosa oparte na tekście Alessandra Baricca „Iliada. Wojna” (prem. 22 marca 2015). Spektakl ukazuje postaci znane z Homeryckiego eposu, ale w prezentowanej wersji wydają się one znacznie bardziej ludzkie, pełne lęków i ułomności. Scenografia (proj. Paweł Walicki) ukazuje gigantyczny księżyc i morskie fale, ułożone z ciemnej, grubej folii. Z tych odmętów, swoistej krainy śmierci, wyłoni się najpierw jedna postać, która później odsłoni następne. Pierwsza połowa spektaklu to intymne monologi uczestników wojny trojańskiej. Największe wrażenie wywarła na mnie Anita Poddębniak, wcielająca się w dojrzałą już Helenę. W drugiej części przedstawienia dominują zmagania pomiędzy herosami. Przedstawienie nabiera siły i staje się wręcz brutalne. W pamięć zapada Achilles (Paweł Palcat) pokryty popiołem, błotem i krwią. Nie sposób też zapomnieć finału, w którym trojańskie kobiety wznoszą lament nad ciałem zabitego Hektora (Robert Gulaczyk).

Spektakl „Krzywicka. Krew”  wyreżyserowany został przez Alinę Moś-Kerger według tekstu Julii Holewińskiej (prem. 5 marca 2016). Na scenie występuje sześć rewelacyjnych aktorek, przedstawiających zwyczajne kobiece życiorysy, osadzone w polskiej historii dwudziestego wieku. Przedstawienie podzielone jest na sześć części odpowiadających kolejnym krwiom w życiu kobiety (pierwsza menstruacja, utrata dziewictwa, miłość, narodziny dziecka, choroba i śmierć). Działaniom aktorek towarzyszy muzyka na żywo wykonywana przez Andrzeja Janigę. Scenografię, zaprojektowaną przez Bulandę, stanowi baletowa podłoga oraz dwie wielofunkcyjne i mobilne styropianowe ściany (to chyba znaczące nawiązanie do historii polskiego bohaterstwa?). Znaczące są również kostiumy (proj. Magdalena Jasilkowska), składające się z prostych białych halek i czerwonych majtek.

Największą siłą tego spektaklu jest świetne aktorstwo. Wykonawczynie błyszczą zarówno w sekwencjach solowych, jak i w tych wymagających zgranego zespołowego aktorstwa. Potrafią sprawić, że opowiadane przez nie historie przybierają uniwersalny charakter. Nie mam wątpliwości, że warto wymienić tu nazwiska wszystkich sześciu: Magda Biegańska, Katarzyna Dworak, Gabriela Fabian, Joanna Gonschorek, Zuza Motorniuk i Magda Skiba.

„Maraton/Tren” to z kolei monodram wyreżyserowany i wykonywany przez Pawła Palcata. Spektakl opowiada o traumie związanej ze śmiercią matki. Aktor sięgnął po rozmaite środki widowiskowe, także te kojarzące się ze sztuką performance'u. Opowieść o śmierci kontrapunktowana jest przygotowaniami do maratonu stanowiącego próbę pokonania cierpienia i ograniczeń. Całość spektaklu objęta jest klamrą scen, w których wykonawca nawiązuje bezpośredni kontakt z publicznością. Na początku rozmawia z nami o resuscytacji, na końcu wciąga nas w psychoterapeutyczną zabawę.

Oprócz opisanych przedstawień ważnym elementem festiwalu była dyskusja zatytułowana „Teatr 2018 – misja czy wizja?”. Poprowadził ją profesor Dariusz Kosiński, a udział w niej wzięli dyrektorowie Jacek Głomb i Paweł Łysak. Miała być jeszcze jedna uczestniczka spotkania (Agata Duda-Gracz), ale nie zdołała dojechać. Najbardziej interesujące wydały mi się wypowiedzi dyrektora Teatru im. Modrzejewskiej, pozwalające zrozumieć, w jaki sposób od dwudziestu czterech lat z powodzeniem realizuje w Legnicy i śmiałą wizję, i niezwykle pożyteczną misję.

Sześć przedstawień, które legniccy aktorzy zagrali w ciągu dwóch i pół doby to zaiste maraton. Poziom tych realizacji dowodzi, jak potężny jest potencjał legnickiej sceny. Pozostaje mi więc jedynie poprosić wszystkich Pracowników Teatru im. Heleny Modrzejewskiej o przyjęcie serdecznych podziękowań i gratulacji.


(Patryk Kencki, „Legnicki Maraton”, https://www.teatrologia.info, 20.08.2018)


Od redaktora @KT:
Patryk Kencki jest też autorem zapisków na gorąco typu „dzień po dniu”, które opublikowaliśmy 11 czerwca. Można przeczytać je TUTAJ!