Drukuj
Zaczęło się wystrzałowo. W kwietniu telewizyjna wersja „Made in Poland” Wojcieszka zdobyła Wielką Nagrodę I Międzynarodowego Festiwalu Twórczości Telewizyjnej Prix Visionica. Potem, w lipcu, była lawina nagród na Ogólnopolskim Konkursie na wystawienie polskiej sztuki współczesnej dla „Osobistego Jezusa” Wojcieszka, ale także dla legnickich twórców zielonogórskiego „Zabijania Gomułki” Bulandy, Urbańskiego i Głomba. We wrześniu doskonale zadebiutował I Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Miasto”, a w grudniu teatr świętował 30.lecie działalności.

Na kilkadziesiąt godzin przed końcem roku z Jackiem Głombem, dyrektorem Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, rozmawia Grzegorz Żurawiński (@KT):

- Ponad wszelką wątpliwość 2007 był bardzo pracowity. Publicznie nazwałeś go najlepszym w historii legnickiej sceny. Które z wydarzeń szczególnie o tym zdecydowało?

Jacek Głomb: Festiwal „Miasto”. Długo „broniliśmy się” przed festiwalem, nie chciałem ulec panującej wszechobecnie festiwalomanii. Gdy w końcu go zrobiliśmy, odniósł wielki sukces, także społeczny - na czym mi najbardziej zależało. I znowu nasza drużyna Modrzejewskiej „nie pękła na robocie” i niewielkimi siłami zrobiła wydarzenie.

- Przez wiele godzin nie chciałeś uwierzyć w Wielką Nagrodę Prix Visionica dla „Made in Poland”. Czy tylko dlatego, że w konkursie było kilkaset programów z kilkudziesięciu krajów świata?

JG: Bo to byłoby zbyt piękne, żeby było prawdziwe… Wysyłając na festiwal telewizyjne „Made in Poland” i „Wschody i Zachody Miasta” liczyliśmy na jakąś nagrodę w kategorii teatr telewizji. Ale że wygramy Wielką Nagrodę? Nie, tego się nie spodziewałem i dlatego przez chwilę, nie jakieś wiele godzin, byłem człowiekiem małej wiary.

- Oprócz legnickiego „Osobistego Jezusa” ministerialne nagrody w konkursie na dramat współczesny zdobyło „Zabijanie Gomułki” wg Pilcha. Zdaniem zielonogórskich krytyków i widzów była to sztuka roku w Teatrze Lubuskim. Nie jest Ci żal, że akurat ten projekt zrealizowałeś poza macierzystą sceną?


JG: Przecież nie wiedziałem, że „Zabijanie” tak się uda! A już poważnie: odczuwam pewien rodzaj satysfakcji, że sprawdziłem się na dosyć trudnym terenie jakim jest praca z nieznajomym zespołem, w obcym mieście, z tekstem, który w opinii samego autora nie nadawał się do teatru, etc. Reżyser od czasu do czasu musi robić takie wycieczki, dla psychicznego zdrowia. Do Pilcha chcę wrócić; w tym roku, już ze swoim zespołem, zrealizuję adaptację innej jego powieści „Inne rozkosze”.

- Debiut Festiwalu „Miasto” był udany. Tak można wnosić po recenzjach i pełnych widowniach. Kosztowało to jednak rok przygotowań i sporo pieniędzy. Opłaciło się?

JG: Polemizowałbym, że kosztował „sporo pieniędzy”. Podobne festiwale w Polsce robi się za 3 – 4 mln zł, nasz kosztował, policzyliśmy to już  dokładnie, 638 tys. 540 zł i 7 gr. Trudno też o takim zdarzeniu mówić w kategorii „opłaciło się”. Jesteśmy najbardziej promiejskim teatrem w Polsce i robiąc taki festiwal realizujemy swoją misję wobec Legnicy.  

- Na zaproszenie warszawskiego Teatru Na Woli we wrześniu wystartował projekt „Modrzejewska wraca do Warszawy”. Do czerwca 2008 stołeczna publiczność obejrzy aż osiem legnickich przedstawień. To świetna okazja do promocji teatru. Czy tylko?

JG: Kiedy przyszedłem 15 lat temu do Legnicy powiedziałem wyraźnie, że interesuje mnie teatr wędrowny. I tak się stało, wędrujemy po Polsce i po świecie. A ostatnio, dzięki projektowi Teatru na Woli, wędrujemy systematycznie do Warszawy. To oczywiste, że ważnym jest, aby grywać w stolicy, po faktycznej likwidacji Teatru Małego – przez parę lat było to bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe.

- Festiwal „Miasto” wyraźnie przyćmił obchody jubileuszu. Nie za skromnie świętowaliśmy?


JG:
Mam dystans wobec  rocznic i jubileuszy. Wolę świętować je czynami niż -  jak to się powszechnie robi - akademiami. Dlatego na 25 lat teatru zrealizowaliśmy legnickie story „Wschody i Zachody Miasta”, a na 30 lecie Festiwal „Miasto” – on był głównym elementem obchodów jubileuszu.  

- Teatr zrealizował najwyższy budżet w swojej historii. Więcej dali organizatorzy, dużo więcej ofiarowali sponsorzy, głównie z KGHM. Czy to przełom w trudnej dotychczas sytuacji finansowej legnickiej sceny?


JG:
I tak i nie. Kiedy na wiosnę mówiłem o bezpiecznym budżecie nie wiedziałem, że – w związku z licznymi podwyżkami – „dogonią” nas koszty stałe. Wynoszą one już ok. 810 tys. zł! Na przykład za ochronę  od 1 stycznia 2008 r. będziemy płacić 7,10 zł za godz. to jest prawie 1,5 zł więcej niż teraz ! Bo zmieniły się zasady dopłat do zakładów pracy chronionej. W 2007 r. dalej mieliśmy dziurę budżetową na poziomie 200 – 300 tys. zł. Dlatego tak zabiegałem o te dodatkowe środki w budżecie na 2008.

- Zapowiadasz, że legnicki rok teatralny 2008 będzie czasem na uspokojenie. Będzie w nim miejsce na superprojekt?

JG: Extra projekt to realizacja filmu fabularnego „Operacja „Dunaj”, w której Teatr – po raz pierwszy w historii – przekracza Rubikon i jest jego koproducentem. Jestem też po słowie z Przemkiem Wojcieszkiem, który w tym roku zrealizuje swój projekt wolimierski (jeszcze nie ma tytułu), pierwszą część pisanej specjalnie dla nas trylogii zanurzonej w jego rodzinnym Wolimierzu (klimaty dolnośląskiego Wolimerza były też inspiracją dla „Osobistego Jezusa” – przyp. red.).

- Ile razy dementowałeś ostatnio pogłoski o rychłym objęciu dyrekcji w jednej z teatralnych metropolii?


JG:
Nie tak dużo, trzy albo cztery razy, zależy jak liczyć. Podjąłem decyzję: zostaję w Legnicy.

- Czego, oprócz końskiego zdrowia, życzysz sobie w nowym roku?


JG: „Unarodowienia” teatru. Prezydent Legnicy i Marszałek Dolnośląski porozumieli się już i chcą zaproponować Ministrowi Kultury i Dziedzictwa Narodowego, aby wpisał Modrzejewską na listę instytucji współfinansowanych przez państwo. Zabiegamy o to od 3 lat, uważam, że na to zasłużyliśmy. Wierzę, że minister Zdrojewski poprze ten pomysł.

- Niech zatem się stanie.