Drukuj

Synu, ogłoś to całemu światu. Choć to nie „Pan Jezus”, wielokrotnie przywoływany słowami naiwnej malarki w monodramie Magdy Drab, cię o to prosi. To nagląca wiadomość. Na Scenie na Strychu 28-letnia legnicka dramatopisarka i aktorka odpaliła w piątkowy wieczór 6 kwietnia spektakl-petardę. Entuzjastycznych braw bitych z taką mocą po zakończeniu przedstawienia dawno nie widziałem, nie słyszałem.


Samotni odmieńcy. Obcy i wzgardzeni. Irytujący bezkompromisowością w przekonaniu o swoim posłannictwie, z reguły słabo wykształceni, często cierpiący na choroby psychiczne. Żyjący w biedzie na społecznym marginesie, nieobecni na salonach. Budzący lęk połączony z odrazą. Lekceważeni. Dla jednych wariaci, dla innych święci szaleńcy. Taką była głęboko religijna malarka-amatorka z Nowosądecczyzny, której naiwne obrazy śmieszą i wzruszają na przemian. „Maria Wnęk, malarka słynna po całym śfiecie” – tak podpisywała obrazy, które wiszą dziś w światowych galeriach sztuki art brut.

W malowanych na czym popadło obrazach wypełnionych postaciami świętych apelowała o opamiętanie się człowieka toczącego wojny, o przyzwoitość i moralność w codziennym życiu. Zdawała też relacje z niełatwej codzienności, która była jej udziałem – mieszaniny lęku, biedy, poczucia krzywdy, cierpienia i zagrożenia potęgowanego przez schizofrenię. W obawie przed niezrozumieniem obrazy opatrywała na rewersach gęstym komentarzem. Wykonywany autorsko przez Magdę Drab monodram „Curko Moja Ogłoś To - rytmizowany biuletyn z wystawy Marii Wnęk” pełnymi garściami czerpie właśnie z tych zapisków.

Spektakl, obudowany muzyką (Albert Pyśk) i religijnymi przyśpiewkami ludowymi, nie jest jednak autobiografią. Nie jest także efektem fascynacji odmiennością i próbą epatowania jej kolorytem. Przepełnione emocjami kameralne przedstawienie to niemal brutalna (choć niepozbawiona humoru zaprawionego szyderstwem, ale też lirycznego ciepła i wzruszenia) opowieść o zderzeniu światów. Na oczach widzów szczera, nawet śmieszna, ale naturalna naiwność ludowej malarki konfrontowana jest z protekcjonalnym poczuciem wyższości odbiorców jej sztuki, którzy pod maską wielkomiejskiej kultury kryją pogardę dla dzieł i ludzi gorszego, bo wsiowego sortu.

Od celebry wernisażu wystawy jej obrazów sceniczna opowieść się zaczyna i na niej kończy spinając klamrą niespełna godzinne przedstawienie. Świat bywalców salonów sztuki karykaturowany jest tu bez znieczulenia. Nadęte, pełne konwencjonalnych frazesów i pustosłowia przemowy prowokują salwy śmiechu na widowni. Chwilę później zalegnie jednak pełna skupienia cisza, gdy aktorka wcieli się w postać malarki z jej obsesjami, bólem i poczuciem krzywdy. Gdy pojawią się najprawdziwsze łzy rozmazujące tusz na rzęsach.

Z podziwem patrzyłem na perfekcyjnie wymyślony, wyreżyserowany i zagrany spektakl. Na sprawność aktorki, która niczym kameleon zmienia skórę wcielając się w kolejno odgrywane postaci. Na lekkość z jaką śpiewa, tańczy, a przy pomocy kilku kolejno uruchamianych rekwizytów buduje na niemal pustej scenie widowisko odwołujące się do wyobraźni i wrażliwości. W efekcie na łatwość z jaką funduje publiczności emocjonalny rollercoaster.

Pod dachem legnickiego teatru, na kameralnej Scenie na Strychu, byliśmy świadkami kosmicznego widowiska, które porównać można tylko do rozbłysku supernowej. Z jednym, ale ważnym zastrzeżeniem. Tym razem nie był to efektowny koniec, ale początek. Panie, panowie… A star is born.

Kto nie wierzy, może doświadczyć. Kolejne spektakle 20 i 27 kwietnia.

Grzegorz Żurawiński