Drukuj

– Zatrudnienie mnie do roli van Gogha to jak wyciągnięcie królika z kapelusza – nie kryje Robert Gulaczyk, odtwórca roli tytułowej w filmie „Twój Vincent”. Z aktorem legnickiego teatru rozmawialiśmy zaledwie dwa dni po gali wręczenia Oscarów. Rozmowę przeprowadził i zapisał Paweł Pawlucy.


Jako polski kandydat do Oscara ”Twój Vincent” jest ostatnio na ustach wszystkich kinomanów. Jak mocno jest pan wciąż związany z odgrywaną postacią?

– Powtarzam często, że jeśli uprawia się ten zawód solidnie, każda rola zostawia w aktorze piętno, jakąś cząstkę siebie. Te cząstki są rozwijające dla innych zakamarków nas, jako ludzi. Vincent zostawił we mnie bardzo dużo i ja równie wiele wziąłem z niego. Cała przygoda związana z filmem dała mi strasznie dużo wiary w siebie. Na scenie czuję się silniejszy. Myślę, że jestem też lepszym aktorem. Tego nikt mi już nie zabierze. To najlepsze, co mogłem dostać od tego filmu.

Czy przed przyjęciem roli w filmie „Twój Vincent” nie obawiał się pan, że jako aktor może już zawsze być kojarzony właśnie ze słynnym malarzem? To charakterystyczna rola.

– Nie. Nie ukrywajmy, że Dorota i Hugh (Kobiela i Welchman – przyp. red.) wyciągnęli mnie jak królika z kapelusza. Miałem nikłe doświadczenie z epizodów w serialach i produkcjach telewizyjnych. Ciężko mówić o podejmowaniu decyzji o przyjęciu roli, gdy ma to być twój filmowy debiut. Po prostu strasznie się cieszyłem, że dostałem szansę. A dziś, rzeczywiście, zauważam, że gros ludzi zwraca się do mnie per Vincent, ale myślę, że to chwilowe.

”Twój Vincent” to projekt wyjątkowy pod wieloma względami. Przy produkcji współpracowało np. ponad 150 malarzy z całego świata. Dla pana, szczególnie jako odtwórcy roli tytułowej, to z pewnością doświadczenie nie do przecenienia.

– To prawda, w to przedsięwzięcie zaangażowało się wiele ludzi z całego świata. Od momentu rozpoczęcia pisania scenariusza do momentu powstania filmu minęło 7 lat. Niektórzy poświęcili temu filmowi kawał życia. Przyznam, że zanim spotkałem się z parą reżyserską, zastanawiałem się, po co im aktor w filmie animowanym. Ale kiedy dostałem pierwsze materiały zapowiadające „Vincenta”, zrozumiałem wyjątkowość połączenia roboty aktorskiej z pracą malarzy i animatorów. To wyjątkowe połączenie, a całe przedsięwzięcie… Polska prasa uwielbia pisać: „Znowu nie dostaliśmy Oscara!”. Ja jestem zdania, że należy się cieszyć z nominacji do Złotego Globu, do BAFTY, Oscara; z tego, że film zdobył Europejską Nagrodę Filmową. To olbrzymie osiągnięcie dla polskiego animowanego filmu pełnometrażowego.

Skoro sam przywołał pan Oscary… Oglądał pan galę? Jakieś szczególne okoliczności czy rytuały?

– Siedziałem w domu i trzymałem kciuki. Ubrałem koszulkę, którą dostała ekipa filmu „Twój Vincent”. W międzyczasie musiałem odbierać telefony od dziennikarzy, ale prześledziłem ceremonię do końca, choć już później nieco przysypiałem.

Rolę Vincenta dostał pan mimo, np. drobnych barier językowych. To pokazuje, że w oczach reżyserów pańskie podobieństwo do van Gogha jest uderzające. Zgadza się pan z tym?

– Na pierwszym etapie na pewno podobieństwo było decydujące, aczkolwiek ja ciągle uważam, że nie jestem do niego podobny. Wiele osób zauważa podobieństwo, ale wystarczy odwiedzić Muzeum van Gogha w Amsterdamie. Na jednym piętrze wisi kilkadziesiąt jego portretów. Kilka z nich namalował w przeciągu roku – to bodaj pięć obrazów. I na każdym jest inna twarz. Mówię o układzie kości policzkowych, kształcie szczęki, itd. Tak naprawdę mogłoby go zagrać mnóstwo innych aktorów. Dorota (Kobiela – przyp. red.) powiedziała mi, że zobaczyła coś w moich oczach. To zabawne, ale na zdjęciu, na podstawie którego mnie wybrała do rozmowy, nie miałem nawet zarostu. Czyli podobieństwo było jeszcze mniejsze.

Nie samym „Vincentem” człowiek żyje… Jakie plany na najbliższy czas ma Robert Gulaczyk? W Legnicy można pana zobaczyć w „Baśni o pięknej Parysadzie i o ptaku Bulbulezarze”, np. w najbliższą sobotę i niedzielę, 10-11 marca.

– Zgadza się. Serdecznie zapraszam. Szczególnie najmłodszych z rodzicami. To baśń Bolesława Leśmiana, więc językowo na pewno ciekawa literatura.

Czego mogę życzyć odtwórcy głównej roli w filmie, który ledwie kilka dni temu był w grze o Oskara? Upragnionej statuetki?

– Żebym nie musiał grać Vincenta przez następnych 10 lat.

Tego zatem życzę. Dziękuję za rozmowę.

(Paweł Pawlucy, „Nie jestem podobny do Vincenta!”, http://regionfan.pl, 8.03.2018)