Drukuj

Była mała Moskwa, jest wielki teatr. Legnica  to jedyne miasto w Polsce, którego sławę w kraju buduje wyłącznie teatr. - Teatr nie może milczeć, gdy w Polsce dzieje się źle – mówi w wywiadzie z Jackiem Rakowieckim Jacek Głomb, dyrektor Teatru Modrzejewskiej w Legnicy i wiceszef KOD na Dolnym Śląsku.


Jacek Rakowiecki: – Kierowany przez ciebie legnicki teatr obchodzi właśnie 40-lecie dramatycznej sceny w tym mieście, a na dodatek 175-lecie poniemieckiego budynku teatralnego. Do tego po raz pierwszy pojawiłeś się w Legnicy dokładnie ćwierć wieku temu. Jesteś rekordzistą w Polsce jako szef teatru?

Jacek Głomb: – Rekord dzierży Maciej Englert z warszawskiego Teatru Współczesnego i jest nie do pobicia, bo od 36 lat. Czasem sobie razem żartujemy, gdy spotykamy się na posiedzeniach Unii Polskich Teatrów, że dopóki on nie pójdzie na emeryturę, to ja nie mam szans na pobicie jego rekordu.

Wszystko wskazuje na to, że aktualne są słowa, które wypowiedziałeś na początku swojej teatralnej drogi: „Tylko teatr zmieniający świat mnie interesuje”. Zmieniłeś świat?

To raczej pytanie do moich widzów, a nie do mnie. Ale uważam, że w jakimś stopniu zmieniłem, rozumiejąc oczywiście przez „świat” ten jego kawałek, na który można mieć wpływ. Bo udało się zrobić z tego teatru ważne miejsce, co najmniej w mieście...

...i w regionie, a czasami znacznie szerzej – w Polsce.

Może tak, ale na pewno udało się w samym mieście zrobić z tego teatru coś znacznie ważniejszego i szerszego niż teatr.

Czyli co?

Według mnie ośrodek myśli i aktywności, czyli wręcz jakąś tam czwartą czy piątą „władzę”, z której wychodzą i są rozpowszechniane opinie ważne dla wielu ludzi. Choć oczywiście jednej bardzo ważnej rzeczy nie udało się zrobić. Jeszcze kilka lat temu myślałem, że można przekuć w czyn hasło: „teatr, którego sceną jest miasto”, czyli ożywianie miejsc, które w przeszłości, „za Niemca”, bywały teatrem, a potem, za PRL, przekształcone zostały na jakieś magazyny. Odnajdywaliśmy takie miejsca, adaptowaliśmy do potrzeb spektaklu, broniąc je przed zniszczeniem czy wyburzeniem, graliśmy w nich. Jednak ostatecznie ponieśliśmy porażkę z władzami miasta, czego symbolicznym przykładem było wyburzenie starego budynku po kinie Kolejarz, w którym zdążyliśmy jeszcze zagrać „Balladę o Zakaczawiu”.

Niestety, polityka legnickiego ratusza idzie w dokładnie przeciwną stronę niż nasza: burzyć, a nie ocalać. To jest moja osobista porażka, o której mówię otwarcie.

Kolejarza zburzono pewnie, by stare zastąpić czymś nowym?

Nie, nie. PKP go zburzyło i zostawiło pustkę. Za przyzwoleniem miasta. Choć była duża szansa na przejęcie tego budynku przez Legnicę za symboliczną złotówkę. Ale to, że urzędujący już od 15 lat prezydent miasta naszego teatru bardzo nie lubi, jest faktem powszechnie znanym.

To niebywałe. Bez obaw o przesadę można powiedzieć, że wśród polskich teatrów z małych ośrodków twój teatr jest od wielu lat absolutnym liderem i znają go, albo przynajmniej dużo i bardzo dobrze o nim słyszeli, widzowie w całej Polsce. Już nie wspominając liczby nagród, jakie dostawaliście na najbardziej prestiżowych festiwalach, nie tylko w Polsce. I z takim teatrem władze miasta, które nie ma specjalnie innych powodów do popularności, prowadzi wojenkę. Tam ktoś na głowę upadł?

To jest pytanie nie do mnie, tylko do pana prezydenta.

A z jakiej on partii?

Ze „swojej”.

A wcześniej?

Z SLD.

Aha. Znana lewicowa wrażliwość na kulturę.

Kiedyś Roman Pawłowski w „Gazecie Wyborczej” zadał retoryczne pytanie: dlaczego lewicowy prezydent chce wyrzucić dyrektora najbardziej lewicowego teatru w Polsce? Ale sądzę, że na to pytanie nie potrafiłby odpowiedzieć sam adresat.

Dlaczego?

Bo sądzę, że on po prostu mnie nie lubi. I tyle. Nie, bo nie. Tymczasem obecnie Legnica w całej Polsce kojarzona jest wyłącznie z dwiema rzeczami: dawnym garnizonem Armii Radzieckiej i naszym teatrem. Także, dodam, przez ludzi niechodzących do teatru. Co – biorąc pod uwagę siłę mitu o Legnicy jako „małej Moskwie” – wydaje się dobrze świadczyć o dorobku teatru. I to jest zresztą jakaś jeszcze jedna odpowiedź na twoje pytanie, czy udało mi się zmienić świat.

Warto dodać, że zmieniasz świat na różne sposoby. Nie tylko przez to, że twój teatr wychodzi z tradycyjnej pudełkowej sceny i – o czym sam wspomniałeś – gra, gdzie się da (i gdzie się nie da). Bo ciebie samego od lat rozpiera energia, powiedzmy... społeczno-polityczna. Dwa razy kandydowałeś na senatora.

I dwa razy przegrałem, więc nie bardzo jest się czym chwalić. Choć za drugim razem jeszcze o piątej rano byłem senatorem, ale potem doszły wyniki spoza miast i przegrałem 300 głosami. Widać za mało czasu spędzam na wsi...

Ale w tych moich zainteresowaniach społecznych nie ma nic dziwnego, bo ja do teatru trafiłem niejako bocznymi drzwiami. Nie od strony „czystej sztuki”, tylko alternatywnego teatru antysystemowego, jak poznański Teatr Ósmego Dnia czy łódzki Teatr 77. No i trafiłem, bo w PRL nie mogłem publicznie mówić, pisać, robić tego, co chciałem. I potem to „off-owe”, społecznikowskie myślenie przeniosłem tu, do Legnicy, broniąc się cały czas przed tym, żeby nie zdominowała mnie „instytucja”. Moja działalność społeczna to zresztą właśnie narzędzie do zachowania wrażliwości i słuchu na to, co ważne dla ludzi.

Dlatego kiedy kandydowałem do Senatu po raz drugi, obiecałem sobie, że w razie porażki nie odłożę na półkę tego, co mówiłem podczas kampanii wyborczej, i dlatego zaraz potem założyłem fundację Naprawiacze Świata, której celem była realizacja mojego wyborczego programu. Bo ja nie przygotowywałem tego programu, żeby być senatorem, ale chciałem być senatorem, żeby realizować program. Jak się nie udało z wysokości senatorskiego stołka, co oczywiście mogłoby pomóc w różnych działaniach, to spróbowałem inaczej „naprawiać świat”. Pamiętając, że naprawiać można i należy nie tylko władzę centralną, ale też chodnik na jednej z ulic swojego miasta. A potem jeszcze pojawił się KOD – bo doszło do takiej, a nie innej tragedii w kraju, więc też nie potrafiłem nie włączyć się w jego działania.

I zostałeś nawet wybrany na wiceszefa Komitetu Obrony Demokracji na całym Dolnym Śląsku.

Owszem, ale najważniejsze dla mnie jest to, że tu, w Legnicy, mam znakomitą grupę lokalną KOD, chyba jedną z najbardziej prężnych w Polsce. Bo na takie konstruktywne, obywatelskie myślenie udało się namówić wielu nowych fajnych ludzi, którzy do tej pory nie działali publicznie. Jeśli w Legnicy przychodzi na rynek, żeby upamiętnić Piotra Szczęsnego, 150 osób, to może jak na Warszawę to mało, ale u nas to coś znaczącego i wartościowego. To też jest zmienianie i naprawianie świata. Choć nie zapominam, że to, co robię poprzez teatr, jest i zawsze będzie najważniejsze.

W teatrze też jesteś „wielowątkowy”. Jak spojrzeć na twój repertuar, zarówno jako reżysera, jak i dyrektora, widać wyraźnie trzy obszary. Pierwszy to Szekspir.

Ciągle do niego wracam, bo to niezwykła inspiracja. Zresztą zastanawiając się nad premierą na obecny jubileusz, wahałem się do końca między „Juliuszem Cezarem” a „Biesami”, które ostatecznie przygotowuję, ale też „Biesy” są trochę takim bardziej nowoczesnym „Juliuszem Cezarem”.

Drugi wątek to ten, którego w zasadzie jesteś ojcem, czyli lokalne opowieści, poczynając od „Ballady o Zakaczawiu”.

I nie kończę z tym. Ostatnio zrobiliśmy u nas razem z Macedończykami „Przerwaną odyseję”. W dodatku jestem dość często „wynajmowany” jako reżyser przez inne teatry do robienia przedstawień o ich lokalnych historiach.

Dzięki czemu przywracasz do życia sprawy, ludzi, zjawiska, które wydawały się już całkiem, choć niesłusznie, zapomniane. Przez taką „archeologię teatralną” można – okazuje się – odbudowywać zaginioną i dawno pogrzebaną lokalną tożsamość.

Ale to wszystko dzięki Legnicy właśnie, która była – jak napisała w swoich wspomnieniach Anda Rottenberg – polską wieżą Babel. Jeszcze w latach 60. język polski wcale nie był najgłośniejszym językiem na legnickiej ulicy. Jak się ma takie miasto, to grzechem byłoby nie sięgnąć po tematy, które po prostu prawie leżą na tej ulicy. Niemcy, Rosjanie, Ukraińcy, Łemkowie, Grecy, Macedończycy, Żydzi. To jest wyjątkowe miasto.

Które samo o tym nie wiedziało i nie wiedziałoby do dziś, gdyby nie twój teatr. Choć przy całej tutejszej niezwykłości wszystkie polskie miasta zapomniały swoją historię i swoje urban legends. Przestały być „małymi ojczyznami”.

Może to się udało, bo do Legnicy przed ćwierćwieczem przyjechałem z cesarsko-królewskiego, mieszczańskiego Tarnowa jako swego rodzaju „obcy”. Kamienie tu mówiły po niemiecku, ale ludzie, przechodząc obok tego, nie słyszeli. Dopiero ja i moi współpracownicy zaczęliśmy słuchać. I kamieni, i ludzkich opowieści. Z tego powstała „Ballada o Zakaczawiu”, bo zwróciłem uwagę, że wszyscy tu mówią o jakimś Gienku-Cyganie, choć każdy znał go z innej strony. I dopiero my, „nowi”, poskładaliśmy to wszystko do kupy i nadaliśmy dramaturgiczny kształt.

Wracając do twojej biografii zawodowej, to trzecim wyraźnym jej wątkiem są tematy, czy ja wiem, „społeczno-polityczne”, „zaangażowane”: „Marsz Polonia”, „Hymn narodowy”, „III Furie”.

Bo to jest według mnie jeden z obowiązków teatru – reagowanie na to, co dzieje się w kraju. Nawet jeśli to czasem będzie doraźne czy publicystyczne. Teatr nie może milczeć, gdy w Polsce coś dzieje się źle. I musi być w gotowości do zamawiania dobrych tekstów na ten temat. Dziś pełno jest szybkich konkursów na dramaty, ale to też my wymyśliliśmy już dawno temu „pisanie na zamówienie”. Zawsze gdy nie ma gotowego tekstu, który mógłby opowiedzieć i skomentować rzeczywistość, trzeba wymyślić dramaturga, u którego można taką sztukę zamówić. Tak powstały wszystkie najciekawsze rzeczy na początku mojego dyrektorowania w Legnicy: „Szpital Polonia” Pawła Kamzy, spektakle Przemka Wojcieszka czy też wszystkie te lokalne historie, o których już mówiliśmy.

Dzięki temu pionierstwu teatru z Legnicy dziś żadna dziedzina sztuki nie włącza się tak szybko w rzeczywistość i tak bezkompromisowo jej nie komentuje jak polski teatr. Takiego refleksu i temperamentu nie ma ani kino, ani literatura.

Bo w teatrze, jeśli tylko masz już tekst, od decyzji do premiery mogą wystarczyć tylko dwa miesiące. Mamy więc narzędzia do reagowania. Ale też odwagę.

***
Legnicki jubileusz 40-lecia profesjonalnej polskiej sceny teatralnej i 175-lecia budynku teatru nie będzie tylko wydarzeniem lokalnym. Teatr Modrzejewskiej zadbał, by wraz nim ukazała się płyta z muzyką i piosenkami z legnickich spektakli (kompozycje Bartka Straburzyńskiego, Pawła Moszumańskiego, Pavla Helebranda, Lecha Jankowskiego, Orkiestry Kormorany, Jacka Hałasa, Rafała Kowala i Łukasza Matuszyka) oraz „Dramaty Modrzejewskiej. Druga antologia tekstów” napisanych dla teatru w Legnicy („Łemko”, „Czas terroru”, „Pierwsza komunia”, „III Furie”, „Orkiestra”, „Droga śliska od traw”).

(Jacek Rakowiecki, "Była mała Moskwa, jest wielki teatr", https://www.polityka.pl, 26.11.2017)