Drukuj

Można mówić dużo, emocjonalnie, barwnie i z sensem. To gorące wrażenie po niezwykle udanym, a przy tym wzruszającym, jubileuszowym spotkaniu z reżyserem Józefem Jasielskim, który artystycznie dowodził legnicką sceną lat 80-tych ubiegłego wieku. Niedzielny (26 listopada) panel "Teatr Józefa Jasielskiego w Legnicy" w holu Starego Ratusza zgromadził wielu świadków i aktorów tamtej epoki.


- To dla mnie wielka chwila, że ktoś zechciał pomyśleć o mnie z okazji jubileuszu legnickiego teatru. Tym bardziej, że nigdy nie chciałem trafić do Legnicy! Aż do pewnego dziwnego czasu, gdy w Łodzi, podczas prób do spektaklu, który reżyserowałem, dostałem cztery telefoniczne propozycje objęcia dyrekcji teatru. Z Gniezna (straszne miejsce, odmówiłem), Poznania (wojewoda miał jednak innego kandydata), Legnicy (dzwonił sam wojewoda, ale nie wiedziałem nawet gdzie to jest). Pojechałem do Legnicy. Gdy zobaczyłem miasto, dotarłem do Starego Ratusza w Rynku, który okazał się częścią teatru, zajrzałem na scenę i piękną widownię, zdecydowałem. Biorę Legnicę! Po czym wróciłem na próby do Łodzi i... dostałem kolejną ofertę, bym objął tamtejszy Teatr Powszechny. Gdy odmówiłem, gdyż byłem w Legnicy po słowie, zobaczyłem ogromne zdziwienie i słowa "przecież to dzicz, teatralny ugór".  Pomyślałem jednak, że to szansa, Bo gdzie indziej mógłbym zrobić swój teatr? Właśnie na tych rubieżach, na tym ugorze. I tak się stało - wspominał rok 1981 i swoje legnickie początki Józef Jasielski.

Spotkanie, które prowadził dyrektor legnickiego teatru Jacek Głomb, miało też innych uczestników i bohaterów, w tym aktorów legnickiej sceny kierowanej przez Józefa Jasielskiego: Mariana Czerskiego, Krystynę Wójcik i Wojciecha Stawujaka, ale też zasiadających wśród słuchaczy Tomasza Kwietko-Bębnowskiego i Przemysława Kapsę, ówczesnego dyrektora naczelnego teatru Tadeusza Masojcia oraz teatralnego recenzenta przedstawień tamtych lat, byłego dziennikarza Gazety Robotniczej, Krzysztofa Kucharskiego.

- Jasielski zawsze brał się za wielką literaturę i dramat. Tę teatralną klasykę robił wielokrotnie, zawsze ambitnie i we własnej adaptacji. Co więcej, w najtrudnieszym okresie dla teatru, w tym latach stanu wojennego. Miał pod górkę, bo recenzenci i krytycy do Legnicy nie przyjeżdżali. Uważali ten teatr za twór "gorszego sortu", mimo że powtarzali jedynie opinie innych, którzy także nie oglądali legnickich przedstawień. Mimo to, było to pierwsze dobre dziesięć lat w historii teatru w małym mieście. Przed dyrekcją Jacka Głomba był to najlepszy czas dla teatru w Legnicy - oceniał Krzysztof Kucharski.

- W pierwszym okresie zmagałem się z syndromem teatru niechcianego. Fanaberią i zabawką ówczesnego I sekretarza KW PZPR w Legnicy. I ten smrodek poszedł w Polskę. Publiczności po swojej stronie też nie miałem. Zastałem teatr w krysysie artystycznym z towarzyszącą mu niechęcią i lekceważeniem. To wtedy straszono studentów szkół aktorskich, że jak będą źle się uczyć, to trafią do Legnicy - przypominał Jasielski.

Dopytywany o to, jak przetrwał w realiach stanu wojennego dodał: - Nigdy nie wikłałem się w teatr polityczny, ani w politykę w teatrze. Nie interesował mnie i nadal nie interesuje teatr interwencyjny. A i tak złożono na mnie donos do komisarza wojskowego. Sekretarz PZPR i wojewoda obronili mnie za cenę odwołania z funkcji dyrektora naczelnego i pozostawienia mnie - mimo zdziwienia i sprzeciwu komisarza - na funkcji dyrektora artystycznego. W efekcie to właśnie w tym niełatwym czasie robiliśmy najlepsze przedstawienia. Nie żałuję tych 10 legnickich lat. Uratowało mnie całkowite zanurzenie się w robocie, resztę miałem głęboko w dupie.

- Józef Jasielski uczył mnie w Legnicy teatru, bo to była moja pierwsza praca po studiach. Na początku trzymałek kosę w "Weselu", ale już w drugiej inscenizacji tego dramatu trzymałem Róg grając Jaśka. Jednak  najbardziej wspominam "Dziady", w których grałem Gustawa-Konrada. Choć dziś już tego tekstu bym się pewnie nie nauczył - śmiał się Marian Czerski, dziś aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu, który na chwilę powrócił na legnicką scenę wraz z realizacją "Wschodów i Zachodów Miasta" w reżyserii Jacka Głomba.

- Do Legnicy tamtych lat trafiłem ze względów ekonomicznych. Dawali dobre pensje i mieszkanie w Domu Aktora. Przyznam, że Józef Jasielski ostro dawał nam w kość - zauważył Wojciech Stawujak.

- Mnie i kolegom Jasielski dał bardzo dużo. Także książkę z dedykacją na "złe chwile", które się zdarzały - dodał Tomasz Kwietko-Bębnowski wspominają przy okazji udział w pierwszej realizacji tego reżysera w Legnicy jaką było "Okapi" Stanisława Grochowiaka.

- Gdy w stanie wojennym na polecenie komisarza wojskowego odwołano Józka z funkcji dyrektora naczelnego wezwał mnie wojewoda, kazał zrobić porządek w teatrze. Jak? Spektakle były zawieszone, aktorzy byli na "księżycówce" (podwójna aluzja, do miejsca zamieszkania w Domu Aktora na ul. Księżycowej  oraz spożywanego wówczas wysokoprocentowego napoju pędzonego nocami). Kazano mi powołać zastępcę, czyli dyrektora artystycznego. Jak to? Przecież był nim Jasielski! I tak zostało, ku wielkiemu zdziwieniu i agresywnym telefonom, które odbierałem od komisarza i sekretarzy. Bardzo nieprzyjemna była moja wizyta u wojskowego komisarza, który kładąc pistolet na stole wyjaśnił mi, że "to jest teraz prawo" -  wspominał Tadeusz Masojć, który objął ówcześnie funkcję dyrektora naczelnego legnickiego teatru.

Pytany o największą satysfakcję z pracy w Legnicy Józef Jasielski wspomniał o "Dziadach", Weselu", "Nie-Boskiej Komedii", ale wyróżnił realizację "Pelikana" Strindberga. - To było zadziwiające, kameralne przedstawienie, które zrealizowaliśmy w konwencji ekspresjonistycznej. Powodowało wręcz hipnotyczne napięcie zarówno u widzów, jak i grających w nim aktorów. Rodzaj transu.

Wielką satysfakcję dawała Jasielskiemu praca z aktorami. - Jestem z tych, co bardziej uczą, niż reżyserują. Robiłem i nadal to robię, że podczas prób uprawiam pedagogikę. Siedzi to we mnie, zapewne aż do przesady. Ale jak usłyszę, że czegoś aktora nauczyłem, to sprawia mi to wielką przyjemność. Większą niż najlepsze nawet recenzje, które mam gdzieś. Czego mi się nie udało? Zrobić w Legnicy wielkiego teatru. Cały czas walczyłem, by teatr był lepszy. Stawiałem na młodych, ale ci nie chcieli pracować w Legnicy. Marzyłem, by wykształcić swój własny zespół i zrobić teatr, który rzuci Polskę na kolana. Chciałem też, by nosił imię największego polskiego reżysera Konrada Swinarskiego. Niestety, wdowa się temu sprzeciwiła uznając, że teatr w Legnicy niegody jest tego imienia. To także była porażka.

- Mnie w szkole aktorskiej końca lat 80. o legnickim teatrze mówiono już co innego, niż wcześniej bywało. Usłyszałem "idź tam, bo u Jasielskiego dużo się nauczysz!".  Od dwóch dni chodzę za Józkiem i ciągla powtarzam mu "dziękuję" - mówił Przemysław Kapsa.

- Takich ludzi, jak Józef Jasielski, w polskim teatrze bardzo dziś brakuje. Podobnie jak ciągłości w sztuce teatralnej, zarówno tej ideowej, jak i artystycznej - zauważył Jacek Głomb kończąc pełne wspomnień, emocji i wzruszeń niedzielne spotkanie.

Grzegorz Żurawiński