Drukuj

Od kilku dni Teatr Modrzejewskiej zapowiadał na afiszach „wielką „Inwazję jaszczurów”. Po premierze spektaklu Roberta Talarczyka potwierdzam z pełnym przekonaniem: jest wielka. Zachwyca inscenizacyjnym rozmachem i pomysłowością, ale przede wszystkim grą aktorską. Legnica ma wybitny zespół. A ponadczasowy tekst Karela Čapka dał mu szansę zaprezentować pełnię swego potencjału. Recenzja Piotra Kanikowskiego.


Opowieść Karla Čapka o zgubnych skutkach uczłowieczania inteligentnych, ale pozbawionych empatii płazów, otwiera szereg różnych ścieżek interpretacyjnych. Osiemdziesiąt lat temu widziano w niej głównie ostrzeżenie przed rosnącym w siłę faszyzmem. Obecnie przejmująco współgra z lękiem, jaki żywi duża część Europy wobec islamskich imigrantów szukających na naszym kontynencie schronienia przed wojną lub biedą. Budzi skojarzenia z niepokojącą mieszanką naiwnego, romantycznego patriotyzmu i radykalnego nacjonalizmu, który środowisko księdza Międlara, posłów Winnickiego i Kukiza za przyzwoleniem PiS-u krzewi wśród młodych Polaków.

Ale da się też ją czytać jako opowieść o krzywdzie zwierząt, pokrewną historii którą Olga Tokarczuk i Agnieszka Holland przedstawiły niedawno w „Pokocie” (ekranizacji ekologicznego kryminału „Prowadź swój pług przez kości umarłych”). Można w „Inwazji jaszczurów” szukać satyry na tabloidyzację mediów lub echo kolonialnych podbojów, do dziś generujących konflikty w różnych częściach globu. Gotów byłbym nawet zaryzykować tezę, że wojujące feministki potraktują ją jako metaforę sytuacji kobiet w patriarchalnym społeczeństwie, socjaliści pochwalą Čapka za trafną diagnozę kapitalistycznego ucisku, a antyklerykałowie dopatrzą się w zachowaniu strażnika z paralizatorem zakamuflowanej krytyki restrykcyjnych ciągot Kościoła katolickiego. I tak dalej, i tak dalej, zależnie od tego, co komu w duszy gra.

Mam wrażenie, że Robert Talarczyk – reżyser „Inwazji jaszczurów” – z rozmysłem dopuszcza każdą z tych interpretacji, bo w tej najgłębszej warstwie zawsze chodzi o to samo. O pogardę jaką żywi jeden gatunek (rasa, klasa, naród, płeć, grupa, etc.) do drugiego. O bezwzględną interesowność charakteryzującą społeczne relacje. O ów wspomniany już potworny brak empatii, którym w przedstawieniu Teatru Modrzejewskiej jeszcze przed jaszczurami wykazują się – tylko pozornie od płazów lepsi – ludzie. To dominująca część naszej natury, obłudnie skrywana pod fastrygą tzw. zachodniej cywilizacji. Dlatego w wizji Čapka można w imię naukowego eksperymentu lub okrutnej rozrywki obcinać obcym języki i ogony, wyłupywać oczy, zamykać w klatce, upokarzać, razić prądem. Ten świat dopuszcza handel żywym towarem, niewolniczą eksploatację słabszych, sprzedaż broni za perły i aroganckie pomiatanie innymi istotami.

A przemoc rodzi przemoc. Čapek jest fatalistą. Także twórcy legnickiego przedstawienia nie dają cienia nadziei na powstrzymanie procesów, będących konsekwencją zła, tzn. uwolnienia ludzkiej bestii z etycznych okowów. Wszystko co możemy, to z pozycji widza – z palącego plecy teatralnego fotela – obserwować reakcję łańcuchową, w której ginie świat. Na nic zda się naiwna wrażliwość Naszej Pani (przejmująca rola Katarzyny Dworak) w świecie, który nie ceni wrażliwości. To jej utopione w basenie ciało widz ma przed oczyma w finale tej opowieści.

Wspomniałem Katarzynę Dworak, ale mógłbym wyróżnić jeszcze co najmniej z pół tuzina aktorów, którzy – w większych lub mniejszych rolach – towarzyszą jej na scenie. Postać zażywnego Kapitana van Tocha jest jak skrojona na miarę dla Pawła Wolaka, który w rybackiej sieci na nagim torsie, z imponującą brodą i cudacznym hełmem idealnie wpisuje się w baśniowy archetyp wilka morskiego. Trudno nie docenić jego wybitnego komediowego talentu. Tworzą przezabawny duet z Grzegorzem Wojdonem grającym żydowskiego przedsiębiorcę G.H. Bondy`ego. Koniecznie trzeba zobaczyć, jak Wojdon podczas spotkania akcjonariuszy spółki Salamander-Syndicate parodiuje retoryczny szał Adolfa Hitlera – widz jednocześnie czuje wzbierający w płucach śmiech i ciarki na plecach. To samo dotyczy Gabrieli Fabian (Płaz Andy) i Roberta Gulaczyka (Opiekun Płazów) w sugestywnej scenie ze smartfonem. Hipnotyzuje – niemal przez cały spektakl niemy, odzywający się z offu – Paweł Palcat (demoniczny Nadpłaz). To ten rodzaj aktorskiego kunsztu, gdy drobny gest ręką, uniesienie powiek przykuwa uwagę całej sali. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać, bo w obsadzie brak słabych punktów.

Legnicka „Inwazja jaszczurów” to zarazem fajerwerk inscenizacyjnych pomysłów. Robert Talarczyk wsparty przez autorkę scenografii Małgorzatę Bulandę do maksimum wykorzystał techniczne możliwości Teatru Modrzejewskiej: wszystkie zapadnie na scenie, ekran do multimedialnych projekcji, grę świateł na ścianie z pleksi, wodę w luksusowej wannie G.H. Bondy`ego i ustawionych na proscenium basenach, żywy ogień, a nawet opadającą w finale przeciwpożarową kurtynę. Spektakl ogląda się jak efektowną futurystyczną baśń. Wystarczy odrobina wyobraźni, by w plątaninie rozbłysków w głębi sceny ujrzeć kołyszącą się na falach trzymasztową korwetę Kapitana Van Tocha a tuż przed sobą wykluwające się ze sztywnych krynolin egzotyczne płazy o martwych, nie zdradzających emocji oczach. „Inwazja” jest pełna takich smaczków.

Przede wszystkim to jednak dobrze opowiedziana, porządna, wciągająca historia, z początkiem i końcem, barwnymi postaciami, ważnym przesłaniem, dobrym tempem, balansem pomiędzy śmiechem a grozą. Duża w tym zasługa autorów zgrabnej adaptacji powieści Čapka (Roberta Talarczyka i Weroniki Murek). „Inwazja jaszczurów” jest od kilkudziesięciu lat zaliczana do najważniejszych dzieł czeskiej literatury. Jestem pewien, że jej legnicka realizacja zyska równie istotną pozycję w repertuarze Teatru Modrzejewskiej.

(Piotr Kanikowski, Wielka „Inwazja jaszczurów”, http://24legnica.pl, 12.04.2017)