Drukuj

Co wspólnego ze sobą może mieć fizyczne i psychiczne cierpienie uczestnika biegu maratońskiego z przeżyciami i zachowaniami człowieka, na którego zwaliła się śmierć najbliższej mu osoby? Paweł Palcat, który doświadczył obu tych sytuacji, w swoim autorskim monodramie „Maraton/Tren” dowodzi, że podobieństw jest zaskakująco wiele. Z fundamentalną różnicą, że bieg trwa zdecydowanie krócej i można go powtórzyć.


„Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny” – pisała Wisława Szymborska (śpiewała Kora i Maanam). I chociaż słowa te dotyczą miłości, równie dobrze mogłyby opisywać sytuację, na którą także nigdy nie jesteśmy dostatecznie przygotowani. A taką jest śmierć osoby szczególnie bliskiej i wszystko, co temu towarzyszy. Nawet wówczas, gdy naczytamy się rad psychologów lub rosnący w siłę nekrobiznes zachęci nas do udziału w trumiennych warsztatach (jest w spektaklu porcja czarnego humoru, scena brawurowo i szyderczo nawiązująca do świata agresywnych reklam telewizyjnych, starszym widzom przywołująca dobranocki z pacynkami Jacka i Agatki).

Rzecz zaczyna się leniwie i niewinnie. Aktor w szortach i koszulce Supermana, czyli ikony amerykańskiej popkultury i komiksu symbolizującej superbohatera obdarzonego nadludzką mocą i umiejętnościami, masuje stopy wcielając się w postać biegacza przygotowującego się długodystansowego biegu. Z uśmiechem przekomarza się z publicznością testując jej wiedzę z udzielania pierwszej pomocy. Do czasu.  Do pierwszego telefonu i słów, których nie sposób ani pojąć, ani w nie uwierzyć: „mama nie żyje, mama umarła”.

Wiemy już, że rozgrzewka się skończyła. Wstrząs, którego jesteśmy świadkami jest jak strzał startera. Zaczyna się morderczy maraton i towarzyszący mu emocjonalny rollercoaster. Góra, dół. Szybko, wolno. Głośno, cicho. Do utraty sił. Nie ma już Supermana. Jest niemal nagi i bezbronny człowiek. Jest szok, ból, rozpacz, gniew, żal, poczucie winy, otępienie, aż po granicę obłędu, gdy w kolejnych przypadkowych słowach mózg rejestruje wyłącznie fragmenty zawierający imię zmarłej matki.

Żałobna trauma podobnie jak maraton ma właściwe dla siebie etapy. To bieg po wybojach i kałużach (sekwencje filmowe), ale też po wyzbytych empatii urzędach i instytucjach. Bo pogrzeb, który okaże się okazją do plotek i obmowy, akt zgonu („10 minut wystarczy, by usunąć obywatela z ewidencji”), bo koszty. I gonitwa najbardziej nawet absurdalnych myśli. Jak wybrać trumnę? Czy buty do trumny muszą być tak wygodne, jak te do biegu? Jak rozkłada się ludzkie ciało? Czy to tylko zbiór atomów? I nakładające się na wszystko wspomnienia. Słodki i płaczliwy Roy Orbison z przeszłości, a po chwili rozpaczliwie wykrzyczane „Nie boję się!” człowieka, który działa już jak automat, jak robot-android. Meta jest blisko. Nic już się nie czuje. Liczy się już tylko bieg.

Obraz na ekranie zaczyna się rozmazywać. Muzyka cichnie i łagodnieje. Spektakl przechodzi w performans z udziałem publiczności. Przydały  się karteczki i długopisy skryte pod krzesełkami widzów. Gdy rozległy się brawa kończące ten niezwykły spektakl widownia i scena zasłane zostały kulkami zwiniętego papieru.  I tylko widzowie wiedzieli, co w nich ukryli. Co było dla nich ważne, ważniejsze, najważniejsze. Co im pozostanie, gdy oswojony świat gwałtownie się rozpadnie.

Paweł Palcat po raz kolejny stanął przed publicznością w trudnej sztuce monodramu. Wcielając się przed laty w bohaterkę „Roxxy 2Hot” (spektakl nadal jest grany!) udowodnił, że potrafi i ma niezbędną do tego energię oraz uwodzicielską sceniczną charyzmę. Tam wykonywał jednak jedynie efektowne zadanie aktorskie z pogranicza sztuki i rozrywki. W autorskim „Maraton/Tren” podjął się jednak rzeczy nieporównywalnie trudniejszej i obarczonej najwyższym ryzykiem. Balansował na samobójczej granicy emocjonalnego ekshibicjonizmu. Kroczył po bardzo cienkiej linie. Nie spadł i wygrał. Obronił się talentem, determinacją i ciężką pracą. Premiera to jednak dopiero początek. Kolejne spektakle mogą być równie trudne i psychicznie wyczerpujące, jak kolejne kilometry maratonu. Tej trasy nie da się pokonywać zbyt często. Superman to tylko postać z komiksu.

 


Powiedzieli po premierze:

Paweł Palcat, autor tekstu, reżyserii i wykonawca monodramu: - Trochę nie chce się wychodzić do braw po zakończeniu spektaklu. Nie wiem jak się zachować w tej wyjątkowej sytuacji. Dziękuję Jackowi (Głombowi - @KT), że dopuścił do tej realizacji w sytuacji, gdy pierwsze wersje scenariusza były straszne. Na jego miejscu ja bym tego nie zrobił. Dodam jedynie, że cytowane w spektaklu słowa wzięte są wprost z życia. I to jeden do jednego. A na koniec…  Zapiszcie się na listę Fundacji DKMS (dawców szpiku - @KT).

Jacek Głomb, dyrektor legnickiego teatru: - Zależało mi na tym, by Pawłowi (Palcatowi - @KT) stworzyć możliwość do opowiedzenia ważnej dla niego, ale przecież nie tylko dla niego, historii.  Bardzo chciałem, by miał nie tylko możliwość, ale i przestrzeń dla tej realizacji. Społecznych realiów pewnie nie zmienimy, ale może trochę ucywilizujemy stosunek do ludzi doświadczających tragedii utraty najbliższej osoby.

Grzegorz Żurawiński