Drukuj

Na 11 lutego zaplanowano w legnickim teatrze premierę „Makbeta” Szekspira w reżyserii Lecha Raczaka. W oficjalnych dokumentach i planie prób nie ma jednak tego tytułu. Jest „Tragedia szkocka”. Dlaczego? Jeśli ktoś w teatrze przez nieuwagę wypowie słowo "Makbet", zanim spektakl trafi na afisz, to konsekwencje tego bywają straszliwe, ze zgonami włącznie. O historii jednego z największych teatralnych przesądów pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej Wrocław.


- Ryzykant - tak Jacek Głomb, dyrektor Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, mówił jeszcze niedawno o dyrektorze Teatru Polskiego we Wrocławiu. Po tym, jak gruchnęła wieść, że sezon w Polskim ma otworzyć szekspirowska tragedia. I gdy na dodatek ktoś kilka tygodni temu wywiesił kartkę z obsadą spektaklu na teatralnej tablicy ogłoszeń. Opatrzona była - co ma niebagatelne znaczenie - tytułem: „Makbet”. Przy czym ryzyko - zaznacza Głomb - nie dotyka tu tak naprawdę dyrektora Cezarego Morawskiego, ale twórców przedstawienia.

Głomb tę sztukę też ma w planach - wyreżyseruje ją w Legnicy Lech Raczak. Ale, po pierwsze, to już kolejna premiera w tym sezonie. A po drugie, jej tytuł nie jest zdradzany. Głomb, choć w duchy nie wierzy, z tymi teatralnymi woli postępować ostrożnie i dmuchać na zimne. Więc dopóki spektakl nie wejdzie do repertuaru, jego oryginalny tytuł nie ma prawa pojawić się w żadnych wewnętrznych teatralnych drukach.

Morawski to niejedyny ryzykant we Wrocławiu. Reżyserka Agata Duda-Gracz i dyrektor Konrad Imiela przyszły sezon w Teatrze Muzycznym Capitol też postanowili otwierać "Makbetem" właśnie. Znając jednak twórczość Dudy-Gracz, można spodziewać się, że nie będzie to kanoniczna wersja. I być może na afiszu pojawi się "Mackers", "MacB", a niewykluczone, że "Lady M."

Zasady są proste: "Makbeta" nazywa się "szkocką sztuką", zanim spektakl trafi na afisz. Jej bohater podczas prób zwykle jest "Mackersem", "szkockim królem" albo "MacB", a jego żądna krwi żona nosi przydomek "szkockiej królowej" lub "Lady M."

Jeśli ktoś z realizatorów przez nieuwagę złamie tę zasadę i wypowie zakazane słowo, grożą mu straszliwe konsekwencje. Ale jest też szansa na ratunek - zły urok można odczynić. Np. obchodząc teatr trzykrotnie dookoła, spluwając przez lewe ramię i przeklinając. Po tym rytuale trzeba tylko spokojnie czekać na pozwolenie na powrót na salę prób i mieć nadzieję, że zły czar prysł.

I choć sceptycy mówią, że cała czarna legenda "szkockiej sztuki" opiera się na bzdurach wyssanych z palca, z "Makbetem" wiąże się wciąż jeden z najsilniejszych przesądów w teatrze (…).

Klątwa "Makbeta" nie oszczędza nikogo. Dosięga całą ekipę pracującą nad spektaklem, a także jego widownię - magiczne zaklęcie potrafi trafić zarówno w odtwórców głównych ról, jak i pracowników technicznych. - Ale dla dyrektora teatru zazwyczaj jest jednak niegroźna - mówi Jacek Głomb. - On musi uważać na zupełnie inne niebezpieczeństwa. Niezależnie od tematu sztuki, powinien unikać pojawienia się trumny na scenie (…).

Historię klątwy, która po raz pierwszy objawić się miała ponoć w 1607 roku samemu Szekspirowi, opisuje Magda Piekarska. Całość w Magazynie Wrocław, piątkowym dodatku do Gazety Wyborczej Wrocław. CAŁOŚĆ. Tekst można znaleźć także TUTAJ!

(Magda Piekarska, „Klątwa Makbeta”, Gazeta Wyborcza Wrocław – Magazyn Wrocław, 27.01.2017)