Drukuj
Ze wszystkich znanych mi kolegów najważniejsi są starsi koledzy. Młodsi koledzy też są ważni, ale mniej, o nich się jakoś wspomina tak na boku, tak trochę między wierszami. Krzysiek Kopka jest moim starszym kolegą. Nie wiem, co jest dla Krzyśka najważniejsze. Ja najbardziej lubię Kopkę dramatopisarza, wierzę w siłę jego tekstów - pisze Jacek Głomb, reżyser i dyrektor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy w Dialogu.

On teatrolog, wcześniej związany z Teatrem Witkacego w Zakopanem był newsowym (z tegoż Zakopanego) korespondentem "Czasu Krakowskiego" - dziennika, który był pierwszym prawicowym dziennikiem w Małopolsce i podzielił los prawie wszystkich pierwszych prawicowych gazet w Polsce, to znaczy przestał wychodzić. Ja zaś - razem ze swoim bratem - współtworzyłem oddział "Czasu Krakowskiego" w moim rodzinnym Tarnowie.

Poznaliśmy się więc wirtualnie. On pisał newsy, ja się uczyłem dziennikarskiej codzienności, aż w końcu koleje losu - przypadkiem, bo on rządzi światem - rzuciły mnie na Dolny Śląsk, do imperialnego miasta Wrocławia. I tutaj już osobiście spotkałem Krzyśka, jak współtworzył Teatr Współczesny, który dyrektor Julia Wernio (wcześniej także naznaczona Zakopanem) tworzyła. Krzysiek robił w nim za kierownika czegoś tam, do czego się kompletnie nie nadawał, bo on jest superfacet, ale za kierownika robić nie może, tylko samym sobą może kierować, taka jest prawda i nie spierajmy się o nią.

I tak się zaczęło nasze kolegowanie. Od współpracy przy projektach Współczesnego (to Krzysiek podsunął nam "Armię" Marka Pruchniewskiego, pierwszy tekst, dzięki któremu o Legnicy zrobiło się głośno), do adaptacji "Mimiki według Bogusławskiego", którą zadebiutowałem w teatrze w Legnicy i wreszcie do naszych rozmów. Jak Julka Wernio wypadła z gry, Krzysiek i tak został we Wrocławiu. Na lodzie albo i nie - bo z Ajką Wodecką, towarzyszką życia, a później scenografką jego spektakli, gdy je sam zaczął robić. Albowiem Krzysiek, absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze PWST w Warszawie, przeszedł drogę nietypową. Od opisywania teatru, recenzji, jakie pisał dla "Teatru" i "Gońca Teatralnego", przeszedł na stronę teatru. Zaczął dla niego pisać, a z czasem reżyserować spektakle. W Legnicy powstało ich kilka. Ja najbardziej lubiłem "Edzia", świetny monodram Tomka Kota (jego debiut!) według Brunona Schulza, zrobiony przez Krzyśka perfekcyjnie.

To pisanie dla teatru objawiło się na przełomie 1996 i 1997 roku tekstem moim zdaniem wybitnym - dramatem "Don Kichot uleczony", wywiedzioną z Cervantesa, ale całkowicie oryginalną opowieścią. To było nasze pierwsze spotkanie dramatopisarz reżyser. Krzysiek tym tekstem ostatecznie stanął po stronie teatru. Pamiętam jego permanentną obecność na próbach (formalnie był też asystentem reżysera), jego wielką uwagę i gotowość do zmian. Poprawiał, dopisywał, słuchał sceny - tego, jak mówią aktorzy i jak układa się struktura opowieści. To był bardzo ważny moment. Tego wieczoru, 9 lutego 1997 roku, na premierze "Don Kichota uleczonego" powstała "drużyna Modrzejewskiej". To z tej opowieści Krzyśka pochodzi fraza "Ten świat jest taki, jakim go czynimy", którą powtarzam w każdym wywiadzie i zawsze, kiedy jest mi źle.

Potem były nasze wspólne Szekspiry. W 1998 roku "Koriolan", który powstał z rozczarowania tym, co stało się z Polską po 1989 roku i konstatacji, że nie mamy na kogo głosować, a potem polityczny "Hamlet, książę Danii", który rodził się wiosną 2001 roku w bólach i, nie ukrywam, w moim z Krzyśkiem ostrym sporze. Nasze Szekspiry podpisywaliśmy razem - ja inscenizację, Krzysztof reżyserię. To nie był tylko biurokratyczny podział i ulga dla księgowości. Krzysiek lubił (i wciąż chyba lubi) stolikowe analizy i pierwsze dotknięcia scen. Ja byłem od ogółu, on od szczegółu.

Wcześniej jeszcze - w 2000 roku - była "Ballada o Zakaczawiu", którą wymyśliliśmy razem i której tekst podpisaliśmy w trójkę - jeszcze z Maćkiem Kowalewskim. Już nie do końca pamiętam, kto które sceny napisał, ale bez wątpienia Krzysiek jest autorem śmiesznych do bólu scen rosyjskich, w których sowiecki generał wspomagany przez panią major KGB prowadzi dziwny polsko-rosyjski dialog. Wszystkim wydaje się, że się doskonale rozumieją, ale przecież niektóre słowa mają w obu językach inne znaczenia Krzysiek świetnie zna rosyjski, zresztą cały jest zanurzony w tamtej kulturze, nikt lepiej tych scen nie mógłby napisać.

Ten okres - między "Don Kichotem uleczonym" a "Hamletem" był najintensywniejszy w naszych kontaktach, Krzysiek na stałe związany był z legnickim teatrem. Dwie osoby najsilniej odcisnęły swoje piętno na początkach "Modrzejewskiej" - Małgosia Bulanda, scenografka, prywatnie moja żona, z którą przyjechałem do Legnicy w 1994 roku, i właśnie Krzysiek, który był przy mnie, doradzał, krytykował, wtrącał się. Był właśnie starszym kolegą, który nie obcyndala się i kopnie w kostkę, kiedy trzeba.

Potem nasze relacje trochę osłabły. Krzysiek poszedł na swoje - najpierw do Wałbrzycha, gdzie w Teatrze im. Szaniawskiego był dyrektorem artystycznym, potem do Gdańska - gdzie był w Wybrzeżu u Maćka Nowaka kierownikiem literackim. Stamtąd wrócił do Wrocławia, tu od kilku lat związany jest z offowym Ad Spectatores prowadzonym przez Maćka Masztalskiego, syna Ajki Wodeckiej. Cały czas reżyseruje - z różnym skutkiem, zawsze z wielką miłością do sceny i do aktorów, w których wierzy bezgranicznie. Czasem przesadnie - ale trudno przecież wyskalować siłę uczucia.

Nie wiem, co jest dla Krzyśka najważniejsze. Ja najbardziej lubię Kopkę dramatopisarza, wierzę w siłę jego tekstów, czego dowodem jest pomieszczona obok "Lustracja", jedna z opowieści na zamówienie, z których znany jest legnicki teatr. Najpierw wymyślamy świat, który chcemy opisać, a potem szukamy pióra, które to zrobi. To Krzysiek wymyślił taką "Lustrację" bez esbeków i agentów, tak ukochanych przez Teatr Telewizji - i chwała mu za to. Taki już jest - starszy kolega.

(Jacek Głomb, "Starszy kolega", Dialog nr 10/ 2007)