Drukuj

O tym, że legnicki teatr im. Modrzejewskiej kocha opowiadać historie wzięte z dziejów mieszkańców Dolnego Śląska, wiedzą wszyscy widzowie „Modrzejewskiej”. Jasne jest, że te historie pokazuje ze zrozumieniem ludzkich losów i czułością dla nich. Tak też się stało w spektaklu „Przerwana odyseja” według sztuki Roberta Urbańskiego, w reżyserii Jacka Głomba. Pisze Małgorzata Matuszewska.


Przedstawienie miało swoją premierę we wrześniu w macedońskim Skopje, bo spektakl jest koprodukcją Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy i Macedońskiego Teatru Narodowego w Skopje.

Mało znana jest historia macedońskich dzieci, które w 1948 roku, podczas wojny domowej w Grecji, przyjechały do Polski z terenów Macedonii Egejskiej. Nikt wtedy nawet nie wiedział, że do Polski trafiły nie tylko dzieci greckie, ale też Macedończycy. Polska, sama poobijana po wojnie, zdecydowała się im pomóc.

Robert Urbański chciał opowiedzieć o greckich uchodźcach. Okazało się, że wśród Greków znaleźli się Macedończycy, a wspólne dzieje stały się jeszcze bardziej skomplikowane. Autor sztuki razem z reżyserem podzielili opowieść na dwie części. W pierwszej, świetnie zagranej przez polskich aktorów, spotykamy dawnych mieszkańców zaangażowanych w powojenne  burzliwe dzieje. O losie dzieci decydował (albo raczej zdawało mu się, że ma na to wpływ) Dyrektor (Bogdan Grzeszczak). Na Dolny Śląsk przywiózł je Kapitan (Paweł Wolak), marzący o spokojnym życiu i opowiadający o tym, jak chciał się kimś zaopiekować (i móc z tym kimś zwyczajnie rozmawiać). Kucharka Honorata (Małgorzata Urbańska) wspomina tony jedzenia, które musiała przygotowywać w zbyt małej ilości garnków, by nakarmić głodne dzieci, a Nauczycielka Irenka (Anita Poddębniak) opowiada o trudnościach komunikacyjnych.

Wszyscy tęsknią za tymi dziećmi, już od lat nie „obcymi”. I za tymi pięknymi, na pozór prostszymi czasami, pewnie też po prostu za młodością, na której lata przypadły te wydarzenia. To na Dolnym Śląsku dzieci dostały czyste ubrania, zostały odwszawione i odświerzbione. Zjadły pierwsze zupy mleczne, budynie z sokiem malinowym, a kiedy przestały być zawsze głodne, zamiast rzucać się na serwowane śledzie urządzały bójki „na nie”.

W drugiej części przedstawienia na scenę wkraczają aktorzy macedońscy. Już dorośli (syna Honoraty gra Trajcze Gjorgiew). Sięgają do sentymentalnych wspomnień, ale też osądzają swoich opiekunów. Bo życie jest życiem, a bez kombinowania pewnie byłoby trudniejsze. Honorata z pracy w kuchni wynosiła, co się dało. Dzieci nie mogły mówić w ojczystym języku, a starsze chciano zabrać na front, na co nie mógł zgodzić się dyrektor.

Razem ze spalonymi łachami zniszczono pamiątki, które dzieci przeniosły przez pół Europy. I odebrano im krzyżyki, bo w nowej Polsce znaki wyznawanej religii nie były dobrze widziane. Łagodność, którą przesycone są pierwsze sceny znika i pojawia się ciemna strona wspólnej historii. Obie opowieści łączy Done (Mateusz Krzyk), który zniknął w tajemniczych okolicznościach. Łączą i dzielą zamykane starannie, czasami uchylane wielkie drzwi. Czy są metaforą otwarcia, bez którego nie ma możliwości opowiedzenia historii pełnej, choć trudnej?

Dyskretnie brzmiała muzyka grana na żywo. „Przerwana odyseja” jest piękna. Wzrusza i budzi podziw. Oby się powiodły zamiary prezentowania spektaklu na światowych festiwalach. Warto opowiadać zapomniane dzieje.

 


(Małgorzata Matuszewska, „Zwyczajny wojenny los”, Gazeta Wrocławska, 23.11.2016)