Drukuj

Październikowe „czarne protesty” kobiet, które przeszły ulicami polskich miast, były zaskakującym dowodem na gorącą aktualność sztuki Julii Holewińskiej, którą w legnickim teatrze zrealizował wiosną tego roku kobiecy zespół dowodzony przez reżyserkę Alinę Moś-Kerger. Można się o tym przekonać już w nadchodzący weekend.


Sześć postaci sztuki to sześć pokoleń kobiet urodzonych w XX wieku. Najstarsza jeszcze przed II wojną światową, najmłodsza u schyłku ubiegłego stulecia. Mimo upływu lat wszystkie zmagać się będą ze swoją kobiecością poddaną presji tradycji, rodziny, religii, uprzedzeń, historii i polityki. Wszystkie, niczym ryby wyrzucone na brzeg, bezradnie upominać się będą o swoją podmiotowość. Wszystkie będą się miotać i pozostaną w rozdarciu pomiędzy pragnieniem wolności i miłości, a brutalną prozą życia i jego społecznymi kanonami.

„Urodziła się w tym samym roku, w którym położono kamień węgielny pod hotelem Bristol w Warszawie, gdy na ulicę Ołomuńca wjechały pierwsze tramwaje elektryczne…”. Kto? – „Kobieta, żona, artystka, matka, Żydówka, Polka, kochanka, ateistka, wdowa, gorszycielka, ponoć piękność”. Tak pisano o Irenie Krzywickiej – pisarce, działaczce społecznej i skandalistce, co to majtkami machała jak sztandarem, bo nie chciała być schematyczna jak haft krzyżykowy.

Jacek Sieradzki, Zwierciadło: „Teatr im. Modrzejewskiej sięgnął po sztukę „Krzywicka/Krew”, ale najmniej go interesowała tytułowa ikona feminizmu. Dużo bardziej – sześć losów polskich kobiet. Wojennej wdowy, Żydówki-emigrantki z 1968 roku, przybyszki ze wsi wciągniętej w ubeckie agentury, oszalałej betanki spod Lublina, lesbijki oswajającej się z własną seksualnością, dziewczyny z londyńskiego zmywaka zachodzącej w niechcianą ciążę.  Sześć babskich historii splecionych w polifoniczny akord, perfekcyjnie wykonany przez legnickie aktorki, nie pierwszy raz sprawdzające się w podobnych tragikomicznych opowieściach. Reżyserka Alina Moś-Kerger ubrała je w intymność, nieozdobne halki, bose nogi, majtki czerwone po stracie niewinności. Zuniformizowała zgrzebnym strojem, czyniąc je jednocześnie bliskie widzom. Bez łatwizny i tanich łez”.

W kraju nad Wisłą drugiej dekady XXI  wieku, w którym słowo gender wypowiadane przez kościelnych hierarchów i ich politycznych akolitów jest jak młot na czarownice, kochanek Krzywickiej Tadeusz Boy-Żeleński mógłby bez utraty aktualności przedrukowywać swoje przedwojenne teksty: „Nasi okupanci”, „Dziewice konsystorskie”, „Piekło kobiet”. Minęło kilkadziesiąt lat. Wojenna masakra, zagłada Żydów, komunizm, Solidarność, demokracja. Zmieniło się niemal wszystko, a jednocześnie przeminęło tak niewiele, skoro można było usłyszeć i taki głos: „Jedyna dobra rzecz, którą Niemcy uczynili, to rozstrzelanie Boya-Żeleńskiego” - zauważył ledwie kilka lat temu pewien szanowany ksiądz, autor „Dogmatyki katolickiej” z profesorskim tytułem.  Tyle kontekst. Ważny, bo tu i teraz. Boleśnie aktualny w dniach, w których Polka Walcząca wyszła na ulice, by upomnieć się o godność i podmiotowość.

„Feministyczny manifest? Tak, aktorki niosą w wyciągniętych nad głowami rękach czerwone majtki jak sztandar. Ale jeśli ten spektakl traktuje o prawach kobiet, to pierwszym z nich jest prawo do tworzenia biografii, w której dominantą będzie to, co intymne i co z kobiecością najściślej związane” – pisała po premierze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej Wrocław.

Legnicki spektakl ledwie kilka dni temu wystawiony został na XVI Festiwalu Dramaturgii Współczesnej „Rzeczywistość przedstawiona” w Zabrzu. Wpadł w oko młodzieżowemu jury, które nagrodziło choreografkę przedstawienia uznając  ruch sceniczny w spektaklu „za najlepsze przedstawienie manifestu rzeczywistości”.

„Krzywicka/Krew” na Scenie Gadzickiego Teatru Modrzejewskiej w Legnicy w sobotę i niedzielę (29 i 30 października) o godz. 19.00. Bilet 27 zł (ulgowy 16 zł).

Grzegorz Żurawiński