Drukuj
Polskie teatry coraz częściej wystawiają spektakle w dziwnych miejscach: popadających w ruinę fabrykach, nieczynnych kinach, pustych basenach, nieużywanych zajezdniach autobusowych. Skąd się to wzięło i czy teatrowi służy? Moda? Snobizm? Legnickie podejście do grania poza budynkiem teatru - gdzie wybór przestrzeni nie wypływa z mody albo braku lepszego miejsca, ale bezpośrednio z historii, którą chce się opowiedzieć - bywa najbardziej owocne – twierdzi Aneta Kyzioł w Polityce.

Takiego festiwalu jeszcze nie było: osiem zespołów teatralnych - z Rosji, Gruzji, Włoch, Stanów Zjednoczonych i Polski - przyjechało do Legnicy i z inspiracji tutejszego Teatru im. Modrzejewskiej obejrzało ceglane kamienice i fabryki przedwojennej Liegnitz, rozpadające się resztki włókienniczej dumy PRL - zakładów Milany i pozostałości „małej Moskwy"- 1100 budynków w zamkniętych koszarach Armii Czerwonej.

Pół roku później wrócili z gotowymi spektaklami, których współautorem była zapisana w legnickiej architekturze historia Ziem Odzyskanych. Nieczynna hala fabryczna, pusty magazyn, obskurny bunkier sowiecki, zrujnowana sala dawnego teatru i kościół Mariacki stały się na cztery wrześniowe dni scenami I Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Miasto.

W tym samym czasie Jacek Poniedziałek ogłosił publicznie, że zapowiadany nowy teatr Krzysztofa Warlikowskiego przyjmie nazwę MPO - Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania, co ma się odnosić do przeszłej i przyszłej działalności grupy: oczyszczania teatru z blichtru, pudru i pozorów. Ruszy na wiosnę, gdy skończy się remont siedziby - nieużywanej zajezdni autobusowej na warszawskim Mokotowie.

A 2 października TVP Kultura wyemituje telewizyjną realizację najdroższej polskiej produkcji teatralnej - spektaklu „2007: Macbeth" w reż. Grzegorza Jarzyny, granego w przygotowanej do wyburzenia monumentalnej hali Waryńskiego w Warszawie. Latem na Praskim Quadriennale Scenograficznym w sekcji architektonicznej, gdzie państwa chwaliły się nowo budowanymi gmachami teatralnymi, Polacy pokazali przestrzenie postindustrialne, przez teatr rewitalizowane: niedziałające fabryki, nieczynne kina, pusty pawilon, dawne warsztaty szkoły zawodowej i halę stoczniową. Wszystkich to polskie wyjście w miasto zachwyciło. Skąd się wzięło?

W poszukiwaniu taniej sceny

Moda? Snobizm? Pewnie też, ale dla coraz liczniejszej grupy teatrów offowych szukanie nowych przestrzeni do grania to życiowa konieczność, ich być albo nie być. Budynków teatralnych przecież w Polsce nie przybywa, a teatry instytucjonalne niechętnym okiem patrzą na prośby o użyczenie sali, a jeśli już się zgodzą, cena wynajmu sali najczęściej przekracza możliwości offowej grupy.

Przez dwa i pół roku istnienia przytuliskiem dla młodych grup teatralnych był klub Le Madame - grało się pod szklaną kopułą dawnej hali fabrycznej, gdzie niegdyś produkowano wojskową elektronikę i pierwsze w Polsce komputery. Po zamknięciu Le Madame część grup przeniosła się na warszawską Pragę - do budynków Polskich Zakładów Optycznych, gdzie działa klub M25, a spektakle przygotowuje m.in. Studio Teatralne Koło, i do jednego z budynków Warszawskiej Wytwórni Wódek Koneser, gdzie działa Teatr Wytwórnia (stołeczne władze deklarują pomoc w przekształceniu budynku w centrum kultury alternatywnej).

Takim centrum jest już dawny basen YMCA, gdzie siedzibę znalazła warszawska grupa teatralna Montownia. Pierwszą premierę w nowej przestrzeni, „Peer Gynta", dali, zanim ukończyli remont - aktorzy grali w basenie i na przerzuconych nad nim kładkach, widownia siedziała na dawnych trybunach, intensywnie ogrywana była antresola. Teraz dzielą się wyremontowaną przestrzenią z innymi zespołami.

Swoją siedzibę od jakiegoś czasu posiada również Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka (w remontowanym dawnym kinie Przodownik na warszawskim Mokotowie odbywają się czytania i prapremiery młodej rodzimej dramaturgii) oraz Komuna Otwock- grupa o anarchistycznych korzeniach, któraw postindustrialnej przestrzeni nieopodal Dworca Wschodniego gra spektakle i przygotowuje imprezy integracyjne dla mieszkańców dzielnicy.

Krakowskie młode środowisko artystyczne swoją siedzibę znalazło w Nowej Hucie - w Łaźni Nowej, na 4,5 tys. m kw. dawnych warsztatów szkoły mechanicznej, pośród betonowych stanowisk na maszyny i wiszących na ścianach schematów elektrycznych, odbywają się spektakle, koncerty, wystawy i pokazy filmowe. Zaś w Poznaniu miejscem przyjaznym niszowej kulturze stało się zrewitalizowane centrum handlowo-artystyczne Grażyny Kulczyk - Stary Browar.

Wejście w przestrzeń znalezioną - jak na wzór artystycznych objets trouues nazwał wyprawy teatrów w miasto dyrektor Instytutu Teatralnego Maciej Nowak - nie zawsze, jak pokazuje teatralna praktyka, skutkuje dodatkowymi sensami artystycznymi. Generuje jednak atmosferę, jakiej nie znajdzie się w „prawdziwym" teatrze: podniecenia wynikającego z poczucia uczestnictwa w czymś niecodziennym, odkrywania wraz z artystami nowych światów. Kto oglądał „Hamleta" zrealizowanego przez Łukasza Barczyka w kopalni soli w Wieliczce, wie, jak trudno oddzielić wrażenia artystyczne od atmosfery miejsca.

Polowanie na młodego widza


Wyjście w miasto to także sposób na upolowanie świeżego widza, kogoś, komu hasło „teatr" kojarzy się z wyjściami z klasą na lektury i kto w dorosłym życiu budynek teatralny omija szerokim łukiem. Za to z ciekawości przyjdzie na przedstawienie grane w miejscach nieoczywistych. Od lat taką strategię wabienia widza stosują twórcy plenerowych festiwali teatralnych, np. poznańskiego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Malta (przedstawienia grane były np. w dawnej rzeźni).

Kilka lat temu zastosował ją również gdański Teatr Wybrzeże. Jego wyjście w miasto - w ramach dokumentalnego projektu nazwanego Szybki Teatr Miejski - miało dodatkowy cel: zmaksymalizowanie wrażenia obcowania z prawdą. Spektakl powstały na bazie dziennikarskich wywiadów z żonami polskich żołnierzy stacjonujących w Iraku grany byłw mieszkaniu w kamienicy, a fragmenty dziennika bezdomnej- w schronisku dla bezdomnych.

Trzy lata temu w przestrzeń miejską zanurzył się także Teatr Rozmaitości, realizując projekt Teren Warszawa (od którego następnie przyjął nazwę TR Warszawa). Spektakle z tego cyklu grane były w nowoczesnym biurowcu (opowiadający o życiu menedżerów „Electronic City" Falka Richtera w reż. Redbada Klijnstry), na Dworcu Centralnym (trashowy „Zaryzykuj wszystko" George'a F. Walkera w reż. Grzegorza Jarzyny), w starej drukarni (rozgrywany na ustawionej nad przepaścią kanapie zwierzeń „Bash" Neila LaBute'a także w reż. Grzegorza Jarzyny) czy w klubowym darkroomie („Sny" Iwana Wyrypajewa w reż. Łukasza Kosa).

Jednak, paradoksalnie, przykładem najlepiej wykorzystanej przestrzeni w historii wycieczek TR poza siedzibę był spektakl, który miał premierę rok po zakończeniu sezonu miejskiego. Mowa o wspomnianym na wstępie „2007: Macbeth". Wnętrze wielkiej zrujnowanej pofabrycznej hali świetnie zagrało bazę amerykańskich marines w Iraku, gdzie toczyła się akcja reżyserowanego na żywo przez Grzegorza Jarzynę filmu sensacyjnego według sztuki Szekspira. Dzięki ogromowi przestrzeni i niesamowitej akustyce betonowych ścian, reżyserowi udało się przekonująco, za pomocą światła, dymu i efektów dźwiękowych, stworzyć złudzenie lądowania wojskowych helikopterów. Jednak ta sama przestrzeń wyssała ze spektaklu całą warstwę psychologiczną, a mowa przecież o realizacji sztuki Szekspira.

Prawdziwe historie w prawdziwych miejscach


Jeszcze inaczej potrzebę wchodzenia w przestrzeń miasta tłumaczy teatr, który z tego ruchu zrobił swoją dewizę - Teatr im. Modrzejewskiej w Legnicy. Jego dyrektor Jacek Głomb mówi o przedstawianiu „prawdziwych historii w prawdziwych miejscach". Za punkt honoru postawił swojemu teatrowi opowiedzenie mieszkańcom Legnicy historii ich miasta.

- Takiego splotu kultur i historii nie ma nigdzie - powtarza, odkąd 12 1at temu objął tutejszy teatr. - To miasto niemieckie z krwi i kości, tu bogaci Niemcy osiadali na emeryturze. Potem Rosjanie zrobili z niego punkt dowodzenia wojskami Układu Warszawskiego, tu było międzylądowanie między Moskwą a Paryżem. Tu Akcja Wisła przygnała Ukraińców i Łemków. Przyszli Cyganie i Grecy. Żydzi, repatrianci ze Wschodu mieli tu swój amatorski teatr, Towarzystwo Społeczno-Kulturalne.

Historia Legnicy to żywy materiał dla teatru. „Pasję" grali w kościele ewangelickim, „Trzech muszkieterów", w konwencji kina niemego, wystawili na dziedzińcu zamkowym, a nagrodzonego na edynburskim festiwalu „Koriolana" -w dawnych koszarach. Wielki hit teatralny „Ballada o Zakaczawiu" - oparta na faktach historia świetności dziś upadłej i zapomnianej legnickiej „dzielnicy cudów" - grana była w miejscu akcji: w zrujnowanym kinie Kolejarz na Zakaczawiu. Historii, anegdot i rekwizytów dostarczyli sami mieszkańcy dzielnicy.

Do misji edukacyjnej doszły próby rewitalizacji popadających w ruinę, niegdyś napawających dumą peerelowskich dygnitarzy, a w wolnej Polsce nierentownych fabryk i wyburzanych pod nowe budownictwo poniemieckich kamienic. Czasem się udaje: w dawnym samie na Piekarach - legnickiej sypialni - gdzie grali „Madę in Poland", dziś działa świetlica artystyczna dla dzieci. Po premierze spektaklu „Łemko", granego w skazanej na rozbiórkę zrujnowanej sali teatru variete z końca XIX w., władze miasta zapowiedziały odwołanie wyroku. Być może powstanie tam centrum kultury.

I wydaje się, że legnickie podejście do grania poza budynkiem teatru - gdzie wybór przestrzeni nie wypływa z mody albo braku lepszego miejsca, ale bezpośrednio z historii, którą chce się opowiedzieć - bywa najbardziej owocne. Jak w wystawionym przez Teatr Wybrzeże „H." według „Hamleta" w reż. Jana Klaty, który, nawiązując do zapoczątkowanej przez Wyspiańskiego tradycji grania „Hamleta" w ważnych dla polskiej historii miejscach, zrealizował swoją inscenizację w Stoczni Gdańskiej. Hala 24A, z suwnicą, na której pracowała Anna Walentynowicz, była dodatkowym aktorem spektaklu, który zadawał pytanie o zdradzone dziedzictwo Solidarności.

(Aneta Kyzioł, „Sztuka w miejskich dekoracjach”, Polityka, 26.09.2007)