Drukuj

Macedońskie „dzieci-uchodźcy”, które w 1948 roku, jako ofiary greckiej wojny domowej, trafiły na Dolny Śląsk będą bohaterami sztuki teatralnej, którą zrealizują wspólnie legnicki Teatr Modrzejewskiej oraz Macedoński Teatr Narodowy w Skopje. Jesienią 2016 roku spektakl będzie miał dwie premiery – w Skopje i w Legnicy. Realizację poprzedzą przyszłoroczne międzynarodowe warsztaty artystyczne.


Po dramatach Roberta Urbańskiego „Łemko” (2007) oraz Katarzyny Knychalskiej „Moja Bośnia” (2014) Jacek Głomb przygotowuje się do reżyserii kolejnej sztuki poświęconej powojennym dolnośląskim osiedleńcom, którzy przybyli na Ziemie Odzyskane w końcówce lat 40. minionego stulecia. We współpracy z Macedońskim Teatrem Narodowym oraz tamtejszym ministerstwem kultury  legnicki teatr rozpoczął przygotowania do międzynarodowego projektu scenicznego poświęconego losom macedońskich (ale też greckich) „dzieci-uchodźców” przymusowo wysiedlonych z północnych rejonów Grecji, które znalazły schronienie w Polsce w okresie greckiej wojny domowej lat 1946-49 (znaczna ich grupa trafiła w 1948 roku na Dolny Śląsk, w tym do Zgorzelca, Legnicy i Wałbrzycha).

– W tej mało znanej historii, którą przeniesiemy na scenę, najbardziej fascynuje mnie opowieść z perspektywy kilkuletnich macedońskich dzieci wyrwanych z górskich wiosek, pozbawionych rodzin i rzuconych do innego, kompletnie im obcego świata. Chcemy stworzyć opowieść o nich, ale dziejącą się u nas – objaśnia Jacek Głomb.

Przygotowania do tej międzynarodowej realizacji już się rozpoczęły. Służyła temu niedawna, wrześniowa, kilkudniowa wizyta reżysera i szefa legnickiej sceny w stolicy Macedonii, której jednym z elementów było spotkanie w ambasadzie RP w  Skopje. Tam doszło do spotkania z grupą Macedończyków, którzy swoje dzieciństwo i młodość spędzili w Polsce. – Była to niewielka, może dziesięcioosobowa grupa, ale aż trzy osoby wspominały swoje związki z Legnicą. Najbardziej wzruszającym jej elementem była prezentacja listu z 1963 roku, który legniccy Macedończycy wysłali wraz z zebranymi pieniędzmi do Skopje pod wrażeniem tragedii, jaką dla tego miasta było lipcowe, katastrofalne w skutkach, trzęsienie ziemi. Dokument odnalazła żona naszego ambasadora Kinga Nettmann-Multanowska – wspomina Jacek Głomb.

Ustalono już zasady teatralnej współpracy. Wiadomo, że tekst sztuki będzie wspólnym dziełem macedońskiego dramaturga Jordana Plevneša oraz legniczanina Roberta Urbańskiego, reżyserem spektaklu będzie Jacek Głomb, scenografem Małgorzata Bulanda, zaś muzykę i choreografię do przedstawienia przygotują artyści macedońscy. Zaplanowano dwie premiery przedstawienia – we wrześniu 2016 roku w Skopje, kilka tygodni później w Legnicy.

„Skromne, podejrzane, nieufne i zalęknione. Myślały podobnie i miały nerwowe, nieskoordynowane reakcje. Przypominały automaty, trwały w  psychicznym napięciu, z którego wyrywało je tylko terkotanie traktora, warczenie samolotu lub jakieś inne zjawisko, (...) były psychicznie zranione. Fobie, zbiorowe halucynacje, ogólna nieufność, podejrzliwość i podobne reakcje mówiły nam, że ta grupa dużo wycierpiała, została wyrwana z objęć śmierci, została wprawdzie uratowana, ale się lęka wszystkiego, co nowe, nie jest pewna dnia jutrzejszego. Straszne doświadczenia przeszłości wywoływały w nich lęk przed mroczną przyszłością” - tak wspominali macedońskie i greckie dzieci, które w 1948 roku przyjechały na Dolny Śląsk, ich polscy nauczyciele i wychowawcy.

Ten dziecięcy exodus był efektem okrutnej i krwawej greckiej wojny domowej, jaka w latach 1946-49 toczyła się pomiędzy popierającą króla i monarchię prawicą, a komunistyczną Demokratyczną Armią Grecji. Jej partyzanckie bojówki stacjonowały przeważnie w górach na północy Grecji, gdzie mieszkali Macedończycy (w odróżnieniu od Greków są Słowianami), którzy dobrowolnie (najczęściej) lub przymusowo walczyli po stronie komunistów. Komuniści przegrywali jednak tę wojnę, gdy po stronie ich przeciwników stanęły Wlk. Brytania i USA. Wiosną 1948 r. nakazali zatem zebranie wszystkich dzieci mieszkających na terenach kontrolowanych przez swoich partyzantów oraz ich ewakuację – w założeniu tymczasową – do krajów Europy Środkowej i Wschodniej. W efekcie 28 tysięcy dzieci w wieku od 2 do 14 lat opuściło rodzinne domy i - po przejściu górzystej granicy do Jugosławii - pociągami towarowymi zostało rozesłanych do Rumunii, Bułgarii, Czechosłowacji, NRD i Polski, do której trafiło około 3,2 tysiąca dzieci. Ponad połowa z nich była narodowości macedońskiej, duża część greckiej, nieliczną grupę stanowili Wołosi.

Mimo że dzieci macedońskie stanowiły większość przymusowo ewakuowanych do Polski, to niemal od początku i przez wiele kolejnych lat, w dolnośląskich miastach, także w Legnicy, za sprawą brzmienia ich nazwisk wszystkich przybyszów zbiorowo określano jako Greków. Była w tym niewiedza, ale nie tylko. Dzieci nie miały dokumentów, nie pamiętały dokładnego brzmienia imion i nazwisk. Wykorzystali to Grecy, którzy hellenizowali macedońskie dzieci, także ich imiona i nazwiska.

„Pieczę nad naszym wychowaniem, za zgodą władz polskich, przejęli greccy towarzysze. Oni ustalili kierunki wychowania i metody wychowawcze. Ich kanony i dyrektywy rodem ze wschodu obowiązywały wszystkich zatrudnionych w Ośrodku. (...) U podstaw leżała idea ciągłej walki o pokój i demokrację. Realizowano ostatnie hasło Komunistycznej Partii Grecji: „Z bronią u nogi, gotowi do walki”. W szkole na lekcjach historii uczono nas życiorysów twórców „Manifestu komunistycznego”, a przede wszystkich życiorysów: Lenina, Stalina, Bieruta i Zachariadisa (sekretarz generalny KPG, poparł Stalina w sporze z Tito, czym przyczynił się do klęski komunistycznej partyzantki, wyemigrował do ZSRR, na apel Chruszczowa w 1956 wykluczony z partii, rok później zesłany na Syberię – przyp. @KT). W każdym domu, w holu, na czołowej ścianie, obowiązkowo wisiał obraz przedstawiający młodego partyzanta na tle gór, z ręką wyciągniętą ku słońcu, karabinem na ramieniu lub u nogi” – tak swój pobyt w ośrodku wychowawczym w Zgorzelcu wspominał Spiro Gagaczowski, wówczas dziewięciolatek, w autobiograficznej książce „Pożegnanie z ojczyzną”.

W kolejnych latach, w ramach akcji łączenia rodzin, do dzieci dołączali także ich rodzice. W latach 50. ubiegłego wieku łączna liczba uchodźców z  greckiej wojny domowej osadzonych na ziemiach polskich przekroczyła 13 tysięcy osób. Pod koniec tego samego dziesięciolecia rozpoczęła się fala powrotów. Jednak nie w ojczyste strony, ale do Jugosławii, do której wyjechało około pięciu tysięcy Macedończyków. Dopiero po 1975 roku i upadku greckiej dyktatury „czarnych pułkowników”, już do ojczyzny wyjechało kolejne 5,5 tysiąca osób, zarówno Macedończyków, jak i Greków. Pozostali wrośli w polskie rodziny i pozostali na Dolnym Śląsku.

- W połowie jestem Makiedonka – mówi często o sobie była dziennikarka Gazety Wrocławskiej Mirosława Bożyńska. Jej matka Risa Pandovska jako dwunastoletnia dziewczynka w 1949 roku trafiła do ośrodka w podwałbrzyskim Słońsku (dziś Szczawno-Zdrój). Gdy dorosła została nauczycielką w Pieńsku, gdzie poznała polskiego przesiedleńca ze Wschodu Józefa Wyspiańskiego Kilka lat później małżeństwo przeniosło się do Lubina, gdzie ojciec dziennikarki był m.in. nauczycielem fizyki i wychowawcą w miejscowym ogólniaku, a później radnym.

Ostatnia fala powrotów Macedończyków i Greków na ziemie ojczyste nastąpiła po 1987 roku, gdy Polska i Grecja podpisały umowę o objęciu greckim systemem ubezpieczeń społecznych uchodźców politycznych, którzy wypracowali w naszym kraju emerytury. We współczesnej Macedonii, państwie które powstało po rozpadzie Jugosławii, niewiele już osób pamięta o polskim epizodzie w dziecięcej odysei. W Skopje pamiętają jednak, że miasto po trzęsieniu ziemi odbudowywali polscy architekci (Adolf Ciborowski i Stanisław Jankowski), którzy wygrali konkurs zorganizowany po katastrofie przez ONZ na opracowanie koncepcji odbudowy miasta.

Grzegorz Żurawiński