Drukuj

O wydarzeniu, które miało miejsce we wrześniu bieżącego roku, było głośno już na miesiąc przed nim. A wszystko przez to, że wciąż nie umiemy poradzić sobie z faktem, iż historii nie można zmienić ani wymazać – zauważa Paulina Szudrowicz w swoich refleksjach nt. wydarzeń związanych z teatralnym przedsięwzięciem „Dwadzieścia lat po”.


„Ja nie gawari pa ruski” – zwracam się na wstępie do zbliżających się w moim kierunku gości. „Nic nie szkodzi, my znamy język polski” – odpowiadają bez zająknięcia. Po chwili, jak starzy znajomi, rozmawiamy o życiu w dawnej Liegnitz – pełnej kwiatów i poniemieckich kamienic. Tak właśnie rozpoczyna się pierwszy dzień projektu „20 lat po”, którego pomysłodawcą jest Teatr Modrzejewskiej.

O wydarzeniu, które miało miejsce we wrześniu bieżącego roku, było głośno już na miesiąc przed nim. A wszystko przez to, że wciąż nie umiemy poradzić sobie z faktem, iż historii nie można zmienić ani wymazać, lecz stanowi niezwykły materiał badawczy, który pomaga nam nie dopuścić do tzw. powtórki z rozrywki. Nawet największy ignorant przyzna mi rację – historia nas konstytuuje i pozwala patrzeć w przyszłość z większą rozwagą. Nieprzychylni temu spotkaniu twierdzili, że poprzez projekt Jacek Głomb pragnie świętować czasy, kiedy w Legnicy stacjonowały oddziały Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej.

Zapytajmy więc, jaka idea przyświecała dyrektorowi Teatru Modrzejewskiej, kiedy postanowił zaprosić Rosjan oraz Polaków do uczestnictwa w projekcie 20 lat po? Jak można przeczytać we wstępie programu, napisanym przez Jacka Głomba: „Podstawową ideą naszego projektu jest SPOTKANIE. Ponad podziałami, ponad ideologiami, przywołujące historię, ale przede wszystkim tę ludzką, indywidualną. Nie chcemy zapominać, w jakim historycznym kontekście obywatele ZSRR przybywali do Legnicy i dlaczego nasze miasto do dziś nazywa się «małą Moskwą». (...) Chcemy POROZMAWIAĆ o tym, co było dobre i co złe. Nie będzie to więc nostalgiczno-sentymentalny powrót do tamtych czasów, ale poważna, niepozbawiona ostrych sądów rozmowa”.
    
Jak napisał Jacek Głomb, tak też było. Podczas konferencji, w której uczestniczyli dr Andrzej Grajewski, prof. Aleksiej Miller oraz prof. Andrzej Paczkowski, nie tylko wspominano, jak  miło żyło się w dawnej Legnicy (oczywiście ktoś przytoczył słynny dowcip o tym, że z lotu ptaka Legnica wyglądała jak talerz pierogów – w połowie ruskie, w połowie leniwe), ale również jak polsko-radziecki „związek” był niebezpieczny. Powiedzenie: „od miłości do nienawiści jeden krok” nabierało zatem w tamtych czasach realnego znaczenia. Dlatego też nie była to, jakby zdawać się mogło, grzeczna i poprawna politycznie wymiana zdań. Szczególnie chętnie wspominano o wydarzeniach, które w dalszym ciągu stanowią silny bodziec niepozwalający na poprawę relacji polsko-rosyjskich, jak np. katastrofa prezydenckiego Tupolewa w 2010 roku.

A co można napisać o byłych mieszkańcach „Małej Moskwy”? No cóż, do dzisiaj pamiętają nawet najdrobniejsze szczegóły związane z życiem w Legnicy. Chociażby zapach, jaki unosił się na klatce schodowej, w której mieszkali, czy stare nazwy ulic. Z niezwykłym pietyzmem opowiadają o dorastaniu w wielokulturowej Legnicy, pokazując czarno-białe zdjęcia, przedstawiające szkoły, do których uczęszczali, nieistniejące już kamienice, miejsca, gdzie chodzili na spacery czy przeżywali swoje pierwsze miłości...

Kolejnym ciekawym wydarzeniem na mapie tego trzydniowego projektu okazała się odegrana z niezwykłym rozmachem inscenizacja zdobycia Liegnitz przez oddziały radzieckie w lutym 1945 roku. Punktualnie o 15:00 w Parku Miejskim na wyznaczonym „polu walki” pojawiły się czołgi oraz oddziały Armii Radzieckiej i Niemieckiej. Z pewnością można powiedzieć, że rekonstrukcja cieszyła się dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wśród najmłodszych mieszkańców naszego miasta (mimo że na ulotce napisano: wydarzenie – pełne huków i dymu – nie jest dla dzieci). Widać, że i tym razem sprawdziło się stare powiedzenie: „zakazany owoc smakuje najlepiej”. Pirotechniczne efekty – wybuchy, wystrzały, eksplozje, zasłony dymne itp. – były na tyle atrakcyjne, iż nawet uczestnicy rekonstrukcji nie mogli się powstrzymać przed zerknięciem w stronę zbliżających się czołgów (a należy dodać, że osoby te grały już od jakichś dziesięciu minut nieżywych żołnierzy!). Dodatkowym atutem widowiska był fakt, że wszystko, co było odgrywane przez aktorów, komentowała para lektorów (zarówno po polsku, jak i po rosyjsku). Niewątpliwą atrakcją była także możliwość obejrzenia wydarzenia z każdej strony. Kiedy tylko widzom znudziło się obserwowanie wydarzeń „po stronie” niemieckiej, mogli przejść na drugą stronę barykady.

Legnica, czy tego chcemy czy nie, tuż po II wojnie światowej stanowiła wielokulturowy tygiel, pośród którego poza nami – Polakami, Żydami, Niemcami, Ukraińcami, Łemkami, Romami, Grekami – żyli Ruscy. Handlowaliśmy z nimi, piliśmy wódkę, przyjaźniliśmy się, kłóciliśmy czy nawet walczyliśmy przeciw nim. Ten polsko-ruski galimatias trwał 45 lat. Jak wskazują wyniki badań etnograficznych, przeprowadzonych przez studentów Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego w latach 2010-2013, wielu mieszkańców Legnicy odnosi się z sentymentem do czasów, kiedy ich sąsiadami byli Rosjanie. Dlaczego więc tak bardzo jesteśmy przeciwni spotkaniom tego typu? W końcu odrzucanie przeszłość sprawia, że przyszłość staje się jeszcze bardziej niepewna...

 


(Paulina Szudrowicz, „20 lat po, czyli polsko-ruskiego galimatiasu ciąg dalszy”, Raban, listopad 2013)