Drukuj

Spektakl jest momentami przegadany, zdecydowanie za długi, nie wnosi żadnej nowej jakości, ale najgorsze jest to, że nic z niego nie wynika. Niezapomniane partie muzyczne Dworak i jej interpretacje sprawiają, że niemal hipnotyzuje widzów i nie sposób oderwać od niej wzroku. Sprzeczność? Nie jedyna w recenzji Pauliny Aleksandry Grubek.


Inspiracją do powstania „Komedii obozowej” była dla Łukasza Czuja oparta na faktach opowieść brytyjskiego dramatopisarza, Roya Kifta. Jest to historia niemieckiego aktora i reżysera, Kurta Gerrona, który w obozie koncentracyjnym Theresienstadt został zmuszony do prowadzenia kabaretu „Karuzela” oraz nakręcenia filmu dokumentującego o tym, jak dobrze żyje się Żydom w obozie. Jednak to, ile z opowieści udało się reżyserowi ukazać i w jaki sposób zaprezentował to publiczności na 33. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, pozostawia wiele do życzenia.

Autor spektaklu zwracając uwagę na to, w jaki sposób więźniowie poprzez kabaret oswajali opresję, wykorzystuje w przedstawieniu autentyczne motywy muzyczne, które powstały w tamtym czasie. I to właśnie muzyka zasługuje na uznanie. Wykonywana na żywo przez świetnych muzyków – Łukasza Matuszyka (akordeon), Dariusza Bafeltowskiego (gitara), Roberta Kamalskiego (klarnet), Piotra Stypnia (bas), Przemysława Pacana (perkusja), w aranżacji Łukasza Matuszyka jest perełką „Komedii obozowej". Jedną z dwóch.

Na uznanie zasługuje także świetny występ Katarzyny Dworak. Aktorka wcieliła się w rolę niemieckiej kobiety, która winą za najgorsze doświadczenia wojenne obwinia Polaków i Żydów przede wszystkim. Jest wyniosła, pyszna, w trudnych warunkach obozowych robi wszystko, by pozostać elegancką, schludną i przystojną kobietą. Niezapomniane partie muzyczne Dworak i jej interpretacje sprawiają, że niemal hipnotyzuje widzów i nie sposób oderwać od niej wzroku.

Na tych dwóch perełkach można by zakończyć. Cała reszta nie olśniewa, a dla niektórych jest nawet trudna do wytrzymania. Podczas przedstawienia zauważyć można było zniesmaczonych ludzi, którzy opuszczali teatr – najwięcej z nich wyszło po scenie opowiadania (albo w jej trakcie) przez głównego bohatera Kurta (Rafał Cieluch) bardzo niesmacznych, niezwykle obraźliwych i po prostu ohydnych dowcipów na temat Żydów, który kultura osobista nie pozwala tu przytoczyć nawet we fragmentach.

W jednej z recenzji „Komedii obozowej" przeczytać można, że najbardziej poruszająca w przedstawieniu jest „narkotyczna siła sztuki, która działa na wyniszczonych, mdlejących z głodu i zmęczenia więźniów jak adrenalina". Jednak prawdziwa siła sztuki nie ma w sobie żadnej mocy, jeżeli traktuje się ją jako imperatyw narzucony z zewnątrz. Co innego, gdy skazańcy organizują życie kulturalne na własną rękę. Jest bardzo wiele przykładów takich działań, które pozostają nie tylko wzruszające, ale przede wszystkim budujące. Bo takie właśnie było życie kulturalne w obozach koncentracyjnych czasu drugiej wojny światowej. Wystarczy chociażby przypomnieć sobie „Radio Majdanek" założone w roku 1944 przez Matyldę Woliniewską, które przez długi czas pozostawał ostoją i miejscem dodającym otuchy więźniom. Głównym celem każdych działań kulturalnych w obozach typu Theresienstadt czy Majdanek było niedopuszczenie do niemal nieuniknionego w takich warunkach zezwierzęcenia. Słowa powtarzane w obozowych kabaretach i rozgłośniach typu: „pamiętajmy, że jutro będzie lepiej" czy „pamiętajmy, że każdy dzień zbliża nas do wolności" można przyrównać do tych, które pisali romantyczni artyści podczas zaborów – ich celem było pokrzepienie serc.

Sprawa ma się nieco inaczej, jeżeli chodzi o kabaret „Karuzela" i dokument, do którego nakręcenia zmuszony został Kurt. Bohater dostał wyraźny rozkaz, aby w sposób propagandowy i kłamliwy, rzecz jasna, przedstawić życie w Theresienstadt. Natomiast „Komedia obozowa" idzie jeszcze dalej – próbuje w sytuację przymusowego stworzenia życia kulturalnego wrzucić więźniów, którzy chcieliby w takiej właśnie kulturze odnaleźć namiastkę życia na wolności. Problem polega na tym, że oni tego nie chcieli. Bohaterowie przedstawienia nieudolnie próbują połączyć przymus z szczerą chęcią rozrywki kulturalnej. W efekcie otrzymujemy mało strawny obraz, który ratuje tylko oprawa muzyczna. Spektakl jest momentami przegadany, zdecydowanie za długi, nie wnosi żadnej nowej jakości, ale najgorsze jest to, że nic z niego nie wynika. Bo niby jak ma wynikać, skoro reżyser, porywając się na tak ważny temat i żonglując nim bez jasnego celu, zapomniał, że na siłę to nic się nie da zrobić.


(Paulina Aleksandra Grubek, „Tragedia obozowa”, Dziennik Teatralny Warszawa, 16.05.2013)
 


Od redaktora @KT-u:
Publikuję tę recenzję z ogromnym opóźnieniem, co jest moim przeoczeniem. Znalazłem ją przypadkowo podczas codziennego „przemiatania” sieci w poszukiwaniu tekstów powiązanych z legnickim teatrem. Wychodzę z założenie, że lepiej późno, niż wcale… Zupełnie inną sprawą jest, że nie do końca rozumiem, czy autorka ocenia spektakl, czy też prezentuje własne zdanie na temat, co mogło, a co nie mogło lub nie powinno wydarzyć się naprawdę w getcie Theresienstadt. Ewidentnie jednak recenzentka (niestety, nie tylko ona...) nie zna takiego pojęcia, jak „wisielczy humor”. Nie może zatem wiedzieć, że bywa nie tylko bardzo gorzki, ale nawet potwornie okrutny.
(żuraw)