Drukuj

- Udział w kulturze nie polega na tym, że idziesz na stadion kupić lody całej rodzinie, wypić piwo i posłuchać koncertu disco polo – mówi szef legnickiej sceny Jacek Głomb w rozmowie z Patrykiem Chmielewskim. Także o tym, jak robi się teatr opowieści, o pomyśle na spektakle podwórkowe i udziale legnickiego teatru w przygotowaniu i realizacji programu Europejska Stolica Kultury Wrocław 2016.


Patryk Chmielewski: Wrocław otrzymał tytuł ESK 2016, Pańskie działania skupiają się głównie w Legnicy przy Teatrze Modrzejewskiej. Jak Legnica radzi sobie z takim wyzwaniem jak ESK?

Jacek Głomb: To jest trochę tak, że działania ESK skazane są na region. Nie tylko przez sugestie Unii Europejskiej, ale również przez logikę tego wydarzenia. Wrocław dostał taki tytuł, więc musi się nim podzielić z innymi. Nie ukrywam, że my również widzimy w tym szansę. Mamy siły i środki, mamy pomysły i potencjał, dlatego tak odważnie weszliśmy w ten projekt. Najpierw składając pomysły do aplikacji, a teraz już realizując je i pozyskując na nie pieniądze. Wrocław musi zrobić ESK z regionem. To znaczy – nie musi, ale jeśli tak nie zrobi, to nie odniesie ona sukcesu. W związku z tym, jako ludzie, instytucja i świat zanurzony mocno w regionie – weszliśmy w to!

Jakie widzi Pan szanse i perspektywy na rozwój regionu poza Wrocławiem?

Problem jest zdecydowanie szerszy, niż może się wydawać. To nie jest tylko kwestia kultury, ale przede wszystkim mechanizmów społecznych i ekonomicznych. Reforma administracyjna w 98’ roku, która uczyniła jedno wielkie województwo i zbudowała imperialną pozycję Wrocławia – w mojej ocenie była niekorzystna. Oczywiście widzę wiele jej plusów i byłbym bardzo niesprawiedliwy, gdybym tych plusów nie dostrzegał. Musimy jednak wyraźnie zaznaczyć, że miasta, które miały kiedyś status województwa, czyli Legnica, Jelenia Góra i Wałbrzych, przez  ostatnie 15 lat zanotowały regres. Do tych miast na pewno dociera mniej pieniędzy oraz rozwijają się one z mniejszą siłą i dynamiką. Myślę,  że ekspansywność i imperialna pozycja  Wrocławia powoduje, że cały region zamiast się przybliżać, oddala się od siebie. To jest oczywiście problem szeroki, dotyczący także relacji między miastem i regionem,  sposobu zarządzania miastami i całym regionem. Mam poczucie, że Wrocław „wysysa” zarówno pieniądze, jak i potencjał intelektualny. Do Wrocławia młodzi ludzie przyjeżdżają, bo tu jest centrum świata. To niby jest tak, że ten mechanizm jest naturalny i opisywany w książkach, więc nie ma się co obrażać na rzeczywistość. Ja mam tylko takie poczucie, że ten naturalny mechanizm i jego skala jest zdecydowanie szerszy, niż ten, o którym pisze się w książkach i podaje w statystykach.

Na czym miałby polegać projekt ,,Teatr w podwórku’’?

To jest taki pomysł, który bezpośrednio nawiązuje do tego, czym zajmujemy się od wielu lat. Eksplorowanie lokalnych społeczności i spektakle budowane z historii lokalnych są naszą specjalnością. Sama idea projektu nie będzie więc niczym innowacyjnym, natomiast oryginalna  jest przestrzeń, czyli właśnie podwórko. Wbrew pozorom podwórko jest idealną przestrzenią teatralną. Jest to przestrzeń zamknięta z czterech stron, przestrzeń, gdzie żyje pewna lokalna społeczność, która zawsze funkcjonuje na zasadzie interakcji. Mieszkańcy mogą równie mocno się kochać, jak i nienawidzić i jest to emocjonalna przestrzeń do pracy. Pomyśleliśmy, że znajdziemy trzy podwórka, w trzech miastach. Oczywiście we Wrocławiu, aczkolwiek nie w tym Wrocławiu kolorowym i hipsterskim, ale w tym Wrocławiu zdegradowanym i zrujnowanym. Przykładowo na Psim Polu, które teraz się trochę zmienia, ponieważ jest rewitalizowane, ale pamiętam to miejsce jeszcze kilka lat temu jako przestrzeń, do której strach było wjeżdżać. Kolejnym miastem będzie Legnica, w której podwórka znamy znakomicie oraz zupełnie przypadkowo wybrana Bystrzyca Kłodzka. Zależy nam, żeby były to miejsca w różnych częściach województwa, aby pokazać zróżnicowanie Dolnego Śląska. Tam w porozumieniu z lokalnymi stowarzyszeniami chcemy realizować ten pomysł. Oni znajdą podwórko, porozmawiają  z mieszkańcami, zbiorą ich opowieści i zaczną angażować mieszkańców w tę historię. Z tych lokalnych opowieści powstaną trzy przedstawienia, grane przez profesjonalnych aktorów. Przedstawienia będą promować idee ESK w regionie i będą jeździć po podwórkach w innych miastach. Ryzykownym pomysłem, którego  się jednak nie boimy, jest stworzenie z tych trzech przedstawień jednego. Chcielibyśmy te przedstawienia pokazać szerszej publiczności w roku 2015, kiedy promocja ESK będzie stolicy Dolnego Śląska najbardziej potrzebna. Oczywiście mieszkańców podwórek, których zaprosimy do współpracy, będziemy chcieli zaangażować w projekt. Przecież teatr to nie tylko występowanie na scenie, teatr to szycie kostiumów, teatr to praca przy światłach, teatr to praca przy montowaniu dekoracji.

Czyli osoby niezwiązane z teatrem zawodowo również będą mogły brać udział w tworzeniu całego przedsięwzięcia?

Dokładnie tak. Właśnie o to chodzi. Muszą być zawodowcy, żeby była wysoka jakość artystyczna , ale całość nie może być pozbawiona lokalnych emocji. Głównym celem jest bowiem integracja tej lokalnej społeczności. Teatr ma ożywiać świat, ma pomagać ludziom w życiu, ma ośmielić ludzi. Teatr jest od tego, żeby wyrażać emocje – zaśmiać się, głośno krzyknąć i żeby nikt się nie wstydził tego, że krzyczy.

Krzysztof Czyżewski – pomysłodawca programu ESK promuje hasło „kultury głębokiej”. W jaki sposób Pański projekt wpisuje się w tę ideę?

Ja kulturę wysoką rozumiem w taki sposób, że jest to odejście od kultu masowości, od tego wszystkiego, co niestety przeważa w naszym myśleniu o kulturze także we Wrocławiu. Jest to odejście od idei festynu i igrzysk na stadionie. To znaczy im więcej ludzi, tym lepiej. Ja nie jestem przeciwko masowości, tylko z drugiej strony nie możemy z masowości uczynić Boga, bo jeśli uczynimy z niej Boga, to myślę, że może być problem z emocjonalnym i intelektualnym wymiarem tego, co chcielibyśmy przekazać. Kultura głęboka  to pójście w głąb człowieka, wyjście do ludzi, rozmawianie z nimi i poszerzanie przestrzeni społecznej osób, które mają udział w kulturze. Udział w kulturze nie polega na tym, że idziesz na stadion kupić lody całej rodzinie, wypić piwo i posłuchać koncertu disco polo. Polega to na dotykaniu kultury w wymiarze typowo codziennym. Jest to sięgnięcie po książkę, zachęcanie ludzi do częstszego odwiedzania teatru za pomocą tańszych biletów, i tak dalej. To jest cały mechanizm. Ja tak rozumiem pomysł Krzyśka na kulturę głęboką i w tym sensie go bardzo wspieram. Kiedy robiliśmy pierwsze przedstawienia w Legnicy o Legnicy, to wychodziliśmy z nimi do ludzi  i staraliśmy się osoby, które nigdy w życiu nie były w teatrze, zachęcić do tego, żeby do tego teatru dotarły.

Myśli Pan, że jest szansa, aby te kulturalną masowość w jakikolwiek sposób zminimalizować?

To wszystko zależy od tego, w jakim kierunku będą szły działania związane z ESK. Jak wiemy, Krzysiek Czyżewski z części działań się wycofał, nad czym mocno ubolewam. Nie wiem, czy nie jest to spowodowane właśnie tym, aby te gusta masowe zadowolić. Myślę, że to jest wielka odpowiedzialność, która spoczywa również na prezydencie Dutkiewiczu i jego ludziach, którzy zajmują się ESK. Na co postawić? Nie da się jednocześnie głęboko i masowo. To znaczy da się, ale z tego wyniknie magma, czyli papka. Musi być akcent. Ja nie wiem, jak to naprawdę jest, ale oczywiście od tych decyzji bardzo wiele zależy. Ja w każdym razie byłbym bardzo przeciwny igrzyskom na stadionie. Pójście  w tę stronę spowoduje, że niczym nie będziemy się wyróżniać i będziemy tacy sami jak wszyscy.
 
Jak można wpisać Pańskie plany i projekty  w ideę ,,Teatru Opowieści’’ towarzyszącej Teatrowi Modrzejewskiej w Legnicy?

Wszystko, czym się zajmuję, związane jest ze światem opowieści, tylko w różnym wymiarze. Jeśli się wierzy w świat opowieści, w ludzkie historie,  w dialog z drugim człowiekiem i budowanie na tym prawdziwego sensu,  to robi się teatr opowieści – czyli teatr, który ma początek, środek i koniec. Teatr, który ma wyrazistego bohatera, teatr, z którym widz może się utożsamić emocjonalnie, teatr, w który możesz uwierzyć. Te opowieści podwórkowe, które będziemy zbierać, nie są niczym innym, niż właśnie teatrem opowieści. To przecież życiorysy mieszkańców tych podwórek będą wpływać na scenariusz, to oni będą de facto ten scenariusz pisać. Oczywiście pojawią się ludzie zawodowo zajmujący się pisaniem, którzy potem ubiorą te opowieści w sens, wyznaczą pewien porządek, zbudują dramaturgię, znajdą odpowiednie puenty. Kiedy robiliśmy „Orkiestrę” z Krzyśkiem Kopką,  opowiadającą o górnikach Zagłębia Miedziowego, spektakl  o członkach orkiestry dętej, to ten scenariusz był właśnie odbiciem opowiadanych Krzyśkowi historii. Gdybyśmy trafili na inne opowieści, to sztuka również byłaby zupełnie inna. Więc kiedy pisze się coś takiego, to nigdy nie mamy pewności, do czego się dojdzie – wszystko wychodzi od ludzi. I w tym miejscu potrzebna jest umiejętność nasza – moderatorów i ludzi ze stowarzyszeń - żeby znaleźć ciekawe historie. Umiejętność taka żeby znaleźć ciekawe historie. Nie każdy opowiada ciekawie i nie każda opowieść jest równie interesująca. Są takie historie i przeżycia ludzkie, że często się mówi ŻYCIE PRZEROSŁO SCENARIUSZ. Są również takie historie, gdzie nie ma, o czym opowiadać, bo przecież nie wszyscy żyją bogato i różnorodnie. Ja wychodzę z takiego założenia, że w każdym życiu można odnaleźć ten interesujący element.

W jaki sposób ludzie reagują na takie rozmowy o ich życiu? Chętnie opowiadają swoje historie?

Pamiętam jak robiliśmy „Balladę o Zakaczawiu” i w części tych rozmów uczestniczyłem jako jeden z twórców tekstu. Umówiłem się na rozmowę z mężczyzną, który był chyba szewcem. Poszedłem do niego i zacząłem z nim rozmawiać. Na początku twierdził, że nie ma do powiedzenia zupełnie nic ciekawego. Przez 10 minut to „nic ciekawego” niezmiennie się powtarzało. Byłem wtedy zdecydowanie bardziej cierpliwy i postanowiłem przeczekać ten moment. Potem jednak usłyszałem historię absolutnie niesamowitą. Historię z Azją w tle, z łagrami w Rosji sowieckiej, z armią Andersa,  z komunistycznymi prześladowaniami,  z jego romansami z żydówkami. To było fantastyczne, że na początku nie chciał o niczym mówić, a kiedy ja naciskałem, żeby mi o tym nieciekawym życiu opowiedział, usłyszałem taką historię. Tak właśnie robi się teatr opowieści.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

(Patryk Chmielewski, „Tak właśnie robi się teatr opowieści”, Raban, czerwiec 2013)