Drukuj

Na początku przyszłego tygodnia do bezpłatnego kolportażu trafi siódmy numer Legnickiego Magazynu Kulturalnego, młodzieżowego pisma redagowanego przez uczniów i studentów pod okiem zawodowców z wrocławskiej Fundacji Teatr Nie-Taki przy współpracy Teatru Modrzejewskiej. Z okładki otworzy go rozmowa, którą z legnicką aktorką Joanną Gonschorek przeprowadziła Aneta Mackiewicz.


Siedziałyśmy w teatralnej garderobie, a ona opowiadała mi o sobie i swojej pracy. Mówiła w taki sposób, że mogłabym słuchać godzinami. Joanna Gonschorek oczarowała mnie swoją szczerością i udowodniła, że jest wspaniałą kobietą.

Aneta Mackiewicz: W Legnicy jest właśnie realizowany kulturalno – edukacyjny projekt Zaczepki. Na czym będzie on polegał?

Joanna Gonschorek: Asia Rostkowska nazwała go bardzo ładnie projektem teatralno – społecznym. Myślę, że z naciskiem na społeczny, bo taki właśnie jest. A na czym on będzie polegał? To się okaże. Ten projekt powstawał w szalony sposób. Miałam akurat bardzo dziwny okres w swoim życiu, taki euforyczny, kiedy zadzwoniła do mnie Asia Rostkowska i zapytała, czy nie chciałabym napisać projektu na Lato w Teatrze [Zajęcia prowadzone przez pracowników i współpracowników Teatru Modrzejewskiej – przyp. red.]. Napisałam go właściwie od ręki, ale niestety nie przeszedł. Asia uznała, że skoro mam taką wenę, to mogę spróbować z czymś innym. Wtedy wpadło mi do głowy takie słowo jak „zaczepki”. To był ten okres, kiedy wszyscy czekali na wiosnę, a ona uporczywie nie chciała przyjść. Na ulicach było tak smutno, ludzie mieli już wszystkiego dość i ciągle siedziało się na facebook’u. Dopadło mnie wówczas poczucie, że ludzie się już nie spotykają, że na ulicach mało kto się uśmiecha, tak bezinteresownie. I też, że ludzie w ogóle nie rozmawiają ze sobą w kolejkach, na ławeczkach, w parkach. Nie ma czegoś takiego, że ludzie chcą współistnieć. Niby wszyscy razem, a jednak osobno. Z tego wszystkiego zrodziły się Zaczepki. Nie będę jednak więcej o tym opowiadać, żeby to wszystko, co się wydarzy było niespodzianką. A jeśli mam powiedzieć, co to ma być, to powiem jedno – to ma być spotkanie, święto ludzi. Liczymy na to, że ludzie zareagują i będą chcieli po prostu cieszyć się z nami. To jest podstawa tej idei.

Myślisz, że Legnica jest gotowa na tego typu akcje?

Nie wiem tego, naprawdę. Za to mam taką podskórną wiarę w energię, która stworzyła ten projekt. Wymyśliłam go w dwa dni i teraz widzę, że to działa, że ktoś się tym interesuje. Pojawiają się ludzie, którzy do tej pory nigdy nie uczestniczyli w tego typu warsztatach, bo to ich po prostu nie interesowało. I nagle oni są skłonni wziąć udział w czymś takim przez samą ciekawość idei. Może to jest szalone, ale ja naprawdę wierzę, że ta energia, która mi towarzyszyła przy tworzeniu, pociągnie dalej ten projekt. Na razie wszystko idzie według planu.

Warsztaty prowadzisz z Kasią Kaźmierczak, Tomaszem Baranem, Małgorzatą Rostkowską, Amadeuszem Naczyńskim i Teatrem AVATAR. Czy ci trenerzy zostali dobrani przypadkowo, czy od początku myślałaś o konkretnych osobach?

Wiesz co, to była szybka akcja. Notorycznie pracuję z Kasią Kaźmierczak, znam dobrze pracę Amadeusza, więc wiem, że to są ludzie, z którymi każdy się dogada. To jest normalne przy dobieraniu pracowników do takich akcji – wybierasz tych, z którymi nie będzie problemów. Poza tym chciałam, żeby te konkretne osoby wzięły udział. Zaczepiłam ich (śmiech).

Pracujesz też w grupie teatralnej Klubu Gońca Teatralnego. Jak to się zaczęło i czy daje Ci satysfakcję?

Jestem instruktorką Gońca od pierwszego roku mojej pracy w Teatrze Modrzejewskiej. Od początku mi to zaproponowano, a ja postanowiłam spróbować, choć wtedy byłam niewiele starsza od ludzi, z którymi prowadziłam zajęcia. I tak się wciągnęłam. Prowadzę to od tego czasu z przerwami na różne, nieprzewidziane, życiowe historie. Goniec jednak zmienił się przez te lata. Kiedyś jego model był bardziej nastawiony na to, żeby wyłuszczyć kilka zdolnych osób i stworzyć spektakl. Wtedy powstawały naprawdę świetne przedstawienia. Ale od kiedy Stowarzyszenie Inicjatyw Twórczych i Kasia Kaźmierczak przejęły trochę patronat nad Gońcem, ten profil się jakby zmienił. Osobiście jestem fanką tej zmiany. Tamten szablon był dobry, ale dotyczył tylko małej grupy ludzi. Co z tego, że powstawały dobre spektakle, skoro to nie było nastawione na rozwój, jaki jest potrzebny młodym ludziom. Uważam, że teatr jest pewnego rodzaju terapią. Na scenie można przeżyć bezpiecznie wiele trudnych emocji. I o to właśnie w tym chodzi. Przecież niewiele tych osób z Gońca zostanie kiedyś wielkimi aktorami, czy w ogóle będzie miało coś wspólnego z teatrem. Ale myślę, że ta miłość do teatru i wrażliwość, które się dzięki tym zajęciom wykształcają, są bezcenne. Dlatego ten obecny model jest dobry, bo możemy zobaczyć, jak ci ludzie się zmieniają. Nawet przez lata! Ostatnio mieliśmy podsumowujące pokazy w młodszej grupie Gońca. W tej grupie były dziewczynki, które ja znam jeszcze ze Szkoły Czarodziejów Wyobraźni [projekt Teatru Modrzejewskiej skierowany do dzieci – przyp.red.], sprzed 6 lat. One na tej scenie były takie wspaniałe, że aż się wzruszyłam. Zobaczyłam, że zaszedł w nich rozwój, który sprawił, że są na scenie świadome, mają w sobie dużą odwagę i wychodzi z nich piękno. I w takich momentach człowiek myśli, że to ma sens. Nie powinno chodzić tylko o to, żeby wyłuszczać gwiazdy teatralne. Ważne jest, żeby tych ludzi uwrażliwiać. I to jest fajne. Czy to przynosi satysfakcję? No ogromną! Choć nie ukrywam, że tak to w  życiu jest, że człowiek ciągle chce robić więcej i więcej, a później się nagle okazuje, że zaczyna na to wszystko brakować czasu.

W Gońcu pracujesz też ze starszymi ludźmi. Ciężej pracuje się z taką grupą niż z młodzieżą?

To są wspaniali ludzie. Niestety prowadzimy takie zajęcia po raz pierwszy, nie mając doświadczenia i przez nasze błędy grupa się skurczyła. Natomiast ludzie, którzy zostali, są bardzo otwarci i niezwykli. Każdy zupełnie inny, ukształtowany przez swoje życie. Wspaniała jest ich współpraca. Niestety prowadzenie takiej grupy nie jest proste. Na początku myślałam, że to będzie wyglądało trochę inaczej. Byłam pewna, że tu odpowiedzialność weźmie górę i wszystko będzie dobrze. Natomiast zaczęły się konflikty wynikające z tego, że każdy chciał czegoś innego, a to nie jest możliwe. Grupa musi się dostosować do pewnego modelu. Okazało się to trudniejsze, niż zakładaliśmy. Mimo tego uważam, że to ma sens, bo widać, jak to tym ludziom daje taki nowy strzał. W Polsce panuje stereotyp, że jak się wypuści w świat swoje dziecko, pójdzie na emeryturę, to oznacza to, że już koniec. Trzeba bezproduktywnie siedzieć w fotelu. A to jest totalna bzdura! Na zachodzie ludzie w takim czasie łapią wiatr w skrzydła. Mają świadomość, że teraz kolej na nich. Skoro pół życia poświęcili dziecku i rozwojowi kariery zawodowej, to teraz trzeba zasmakować życia. I właśnie ta nasza grupa Gońca poszła tym wzorcem. Ci ludzie kwitną i zaczęły z nich wychodzić dzieci. Pięknie się na to patrzy.

Czy Twoim zdaniem do prowadzenia takich warsztatów trzeba być predestynowanym?

Chyba tak. Chociaż ja nie jestem wykształconym pedagogiem. Skończyłam szkołę teatralną i tam nie było żadnych zajęć, które uczyłyby nas, jak prowadzić takie grupy. Kasia Kaźmierczak ma poniekąd wykształcenie psychologiczno - terapeutyczne. Dużo od niej czerpię i staram się uczyć, ale generalnie wszystko jest u mnie intuicyjne. Od początku we mnie to zaskoczyło, zaangażowałam się sercem i wciąż to ciągnę. Zresztą ja jestem dosyć społeczną osobą. Lubię kontakt z ludźmi, lubię z nimi przebywać, pracować i to na pewno jest potrzebne, a pewnie nie każdego to cechuje. Są przecież typy samotników, którzy może niekoniecznie powinni prowadzić takie grupy. Wydaje mi się, że ważna jest też otwartość na drugiego człowieka. Trzeba lubić ludzi, żeby nie zrobić im krzywdy i dać im jak najwięcej. To bardzo istotne. Każdy prowadzi jednak zajęcia inaczej. Ja staram się wchodzić w ludzką duszę, szukać, co trzeba komuś dać, a co warto z niego wyciągnąć dla innych. Ale myślę też, że często ludzie nie dają sobie szansy. Trzeba się odważyć i spróbować ten pierwszy raz. Moje początki nie były łatwe, bo puszczono mnie od razu na głęboką wodę. Wtedy w Teatrze Modrzejewskiej był taki projekt, że jako aktorzy jeździliśmy do małych miejscowości i przez 4 dni w szkołach, w najtrudniejszych klasach prowadziliśmy zajęcia. To było trudne, ale i fantastyczne doświadczenie. Dlatego warto spróbować, bo może się okazać, że drzemie w kimś genialny prowadzący, a ten ktoś tego zwyczajnie nie wie.

Doświadczenie teatralne pomaga Ci w prowadzeniu zajęć?

Oczywiście. Stanowczo tak. Chociaż kiedyś w Gońcu było tak, że przynosiłam teksty, na przykład Mrożka i to robiliśmy. Teraz staramy się z Kasią Kaźmierczak, żeby wszystko wychodziło od grupy. Większość rzeczy, które zrobiliśmy przez ostatnie lata, były propozycjami uczestników. To były ich teksty, ich problemy, ich świat. Wyrażali w ten sposób siebie. Ja na scenie już nie mam takich dużych możliwości. Czasami przemycam jakieś moje kawałki, ale mam tekst i muszę zrobić rolę. Natomiast oni mają szansę, żeby zrobić coś po swojemu. Także moje doświadczenie sceniczne na pewno mi pomaga, bo oprócz tego, że pracujemy na rozwój osobisty uczestników grupy, to staramy się też zrobić jak najlepsze spektakle, więc uczymy ich aktorstwa i zasad scenicznych. Ale najbardziej ułatwia mi tę pracę moje doświadczenie życiowe. Człowiek cały czas rośnie, staje się mądrzejszy, uspokaja się i więcej  rzeczy w życiu widzi, dzięki czemu może się dostosować.

Skoro mowa o teatrze – czy wszył Ci się on pod skórę, stał się nieodrębną częścią Ciebie?

To jest na tę chwilę bardzo ciekawe pytanie. Wydaje mi się, że mam to szczęście w życiu, które nie jest każdemu dane, że robię to, co Bóg chciał, bym robiła. Aktorstwo to na pewno rzecz, która wychodzi mi w życiu najlepiej. I ciągle się śmieję z tego, że jeszcze za to dostaję pieniądze. To jest moja ogromna pasja, scena mnie spełnia. Mam jeszcze farta, że nie potrzebuję wiele więcej. Starcza mi ta możliwość rozwoju, którą mam tutaj. Zagrałam sporo dużych ról, czasami mocno rozbijających. Takich, które dały mi szansę pójść krok dalej. A jak bywało, że czułam się niespełniona, to robiłam swoje projekty i to wypełniało tę lukę. Nie mam natomiast takiego problemu, że to jest Legnica, a nie Warszawa, albo że mało grywam w filmach. Owszem, miałam taki czas w swoim życiu, kiedy zastanawiałam się, czy to jest to. Jak urodziłam dziecko, to pojawił się we mnie taki pomysł, żeby już nie wracać do teatru. Po pewnym czasie takiego oderwania tęsknota była niezwykle silna, ogromna wręcz. Wtedy zrozumiałam, że to jednak jest moim przeznaczeniem i wróciłam. Ale czy teatr będzie ze mną do końca życia? Być może tak, choć ja się nie zarzekam. Wiem z doświadczenia, że w życiu czasami przychodzą tak ogromne zmiany, że nagle świat wywraca się do góry nogami. A ja mam taki pomysł na życie, żeby iść za impulsem tego, co czuję gdzieś głęboko w sercu. Dlatego nie wiem, jak to będzie.

Poruszyłaś temat filmów. Zdarzało Ci się w nich grywać. Według Ciebie to inny kawałek chleba niż teatr, czy jednak te dwa rodzaje sztuki mają coś wspólnego?

Mają tyle wspólnego, że to jesteś wciąż Ty, który wcielasz się w pewną postać i próbujesz poprzez siebie coś wyrazić i przekazać dalej. To jest ta część wspólna. Jedno i drugie to aktorstwo, choć trochę różne. W takim kontekście to stoi obok siebie. Ale te dwa typy aktorstwa różni inny rodzaj pracy. W filmie nie czuję się tak swobodnie jak w teatrze. Może dlatego, że nie mam doświadczenia. Pewnie gdybym więcej grywała w filmach, z czasem by to przyszło, zaczęłabym nabierać pewności i swobody. I to widać na ekranie, co mnie strasznie denerwuje. W teatrze jest dużo czasu na przygotowanie. Później ma się żywy kontakt z widzem. I jest możliwość, że jeśli jednego dnia coś pójdzie nie tak, to drugiego można spróbować zrobić to inaczej. To jest fantastyczne, że można kombinować. W filmie natomiast jest jeden moment. Być może dwa duble i koniec, niczego już nie poprawisz. Stanie przed kamerą powoduje, że czujesz, jak wszystko w Tobie bardzo mocno kipi, niczym na premierze. Potem siadasz, oglądasz i patrzysz, kto i co z tym zrobił. To przedziwne uczucie. Na swój sposób fascynujące. Ale nie ukrywam, że bliżej mi jednak do teatru. Być może dlatego, że teatr jest bardziej dostępny i też bardziej zgadza się z moim życiem. Nie bardzo dążę do grania w filmach, dlatego że moim największym priorytetem życiowym jest mój syn, a  granie w filmach oznaczałoby jeszcze mniej czasu, który mogę mu poświęcić. Może kiedyś, jak będzie starszy i moja nieobecność nie będzie już problemem, to zacznę się starać o występy filmowe. Może nawet coś z tego wyjdzie.

Pamiętasz jakąś przełomową rolę, która była punktem zwrotnym w Twojej pracy?

Dla mnie bardzo ważną rolą była rola w „Dramacie pewnej młodości” Larrego Thompsona, który robiliśmy w Teatrze Modrzejewskiej [premiera:6 listopada 1999 r., reż. Krzysztof Kopka, insc. Jacek Głomb – przyp. red.]. Nie miałam wtedy jeszcze dziecka, byłam młodziutka i szalona. A ta rola była bardzo dużym krokiem na przód i wiele mi dała. To było ważne w moim życiu. Kolejna taka rola to Danuta Mutter w „III Furiach” [premiera: 8 marca 2011, reż. Marcin Liber – przyp.red.]. Bardzo ważny spektakl w moim życiu i chyba najważniejsza postać, jaką grałam. Wszystko, co się działo przy tworzeniu tej sztuki, było fantastyczne. Miejsce, ludzie, relacje między wszystkimi. Wszystko się zgadzało. A Danuta Mutter, być może za mocno, ale przeszyła mnie i wyrażała strasznie dużo moich myśli. Dlatego to bardzo ważna rola, która strasznie mocno wryła się w moje serce.

Jakie są Twoje plany na przyszłość?

Teraz myślę, o tym, że zbliżają się wakacje. Chciałabym, żeby było ciepło i żebym mogła wypocząć. Nie mam konkretniejszych planów. Nie bardzo zastanawiam się nad tym, co będzie jutro. Uczę się życia tu i teraz. Staram się mieć w sobie otwartość na dobre rzeczy. Mam nadzieję, że to przyciągnie do mnie dużo szczęścia, jakieś wyjątkowe zdarzenia, projekty. A aktualnie żyję kolejnym wyjazdem naszego teatru, ale nie powiem, gdzie bo to jeszcze tajemnica.

Czy masz swój autorytet, który starasz się naśladować?

Ciężko szybko odpowiedzieć na to pytanie. To raczej są takie okresowe historie. Na przykład teraz jestem po lekturze biografii i tomików Wisławy Szymborskiej. Jestem zafascynowana. Aż mnie drapie w gardle, kiedy o niej mówię. Jej biografia jest piękna! To była niezwykła osoba. Chciałabym być takim człowiekiem. Wiem, że nigdy nie będę, bo nie mam takiego charakteru i mocy, jaką ona w sobie miała, ale jest to jakiś wzór, do którego dążę. Podziwiam myślenie, podejście do świata, uczciwość i prawdę, które wylewają się z każdego kawałka życia tej kobiety. To był wspaniały człowiek. Gdyby ludzie naśladowali takich ludzi jak ona, to świat byłby w zupełnie innym punkcie rozwoju. Byłoby lepiej, bezpieczniej, cieplej i prawdziwiej.

(Aneta Mackiewicz, „Staram się wchodzić w ludzką duszę”, Raban, czerwiec 2013)