Drukuj

Na legnickiej scenie wznowienie przygód znanej w Polsce od stu dziesięciu lat postaci rycerza brzydala o długim nosie i czułym sercu w reżyserii Leszka Bzdyla, jednego z najwybitniejszych artystów polskiego i światowego teatru tańca oraz Krzysztofa Kopki, dramaturga, reżysera i tłumacza, znanego doskonale nie tylko legnickiej publiczności. Pisze ALBA.


Przypomnijmy, że premiera odbyła się 18 stycznia 2009 r. Inscenizacja tej „komedii heroicznej” łączy widowiskowość historii „płaszcza i szpady” ze wzruszeniem podobnym temu, jakiego doświadczamy obcując z historią Don Kichota. „Cyrano de Bergerac” Teatru Modrzejewskiej okazał się dramatem o wielkich namiętnościach, ale także komedią ośmieszającą idiotyzmy i niegodziwości, jest też opowieścią pełną staromodnie pojmowanej szlachetności, a zarazem spektaklem nowoczesnym i niebanalnym w sferze formalnej.

Legnicka inscenizacja zaczyna się nietypowo. Agresywnym uderzeniem. W tle ostra muzyka, aktorzy krzyczący bezładnie do mikrofonów, cztery kobiety w krwistoczerwonych sukniach, z których każda co chwilę widowiskowo osuwa się na deski i natychmiast potem wstaje, by powtarzać czynność w nieskończoność. Wszystkim dyryguje z widowni reżyser - Cyrano de Bergerac, którego gra Paweł Wolak.

To skuteczny reżyserski zabieg. Dalsza część opowieści o niezbyt urodziwym, ale utalentowanym szlachcicu toczy się już nie w modernistycznej stylistyce, a raczej w tradycyjnym stylu, z lekkim puszczaniem oka do widza. Co ciekawe, legnicki Cyrano nie ma sztucznego, długiego nosa, który był przyczyną jego odtrącenia przez Roksanę. Nos jest umowny. Cyrano z Legnicy nie przebiera się też w kostium, czasem wkłada jedynie muszkieterski kapelusz z piórkiem. Wydaje się być zresztą najbardziej dojrzałym ze sportretowanych w komedii mężczyzn, m.in. przystojnego, choć niegrzeszącego rozumem barona Christiana de Neuvillette granego przez Pawła Palcata, czy naiwnego i porywczego dowódcy pułku hrabiego de Guiche w wykonaniu Rafała Cielucha.

Bergerac zna życie i wie, że jego wygląd, nawet przy wielkim talencie do pisania listów miłosnych, to zbyt poważna przeszkoda, by spełniły się marzenia. Nie da się jednak ukryć, że brakuje mu też odwagi, by wyznać uczucia. Woli przyglądać się z bólem serca, jak ukochana kobieta zakochuje się w de Neuvillette, a potem zrezygnowany zobowiązuje się pomóc rywalowi zdobyć jej rękę.

W roli Roksany zagrały cztery aktorki, chyba głównie dlatego, że były potrzebne jednemu z reżyserów Leszkowi Bzdylowi do świetnie zaaranżowanej choreograficznie sceny otwierającej spektakl. Potem Roksany zmieniają się w zależności od wydarzeń. Najciekawsza to chyba ta Gabrieli Fabian - filuterna, w zabawny sposób nieustraszona, nieco naiwna. Świetnie, choć zaledwie w kilku epizodach, błyszczy Anita Poddębniak, celowo lekko przerysowując swoje role - zwłaszcza postać żony restauratora oraz postać dowódcy kompanii gwardii.

Interesująco zaplanowano ruch. Wykonawcy poruszają się nie tylko na scenie. Ponieważ historia jest mocno awanturnicza, przemieszczają się też po wybiegu na widowni, biegają po stromych drewnianych schodach, wyskakują z okna loży.

Polski teatr nie miał dotąd takiej inscenizacji dzieła Edmonda Rostanda. Legnicki spektakl, zrealizowany przez Leszka Bzdyla (świetny w projektowaniu ruchu scenicznego) i dowcipny tekst uszlachetniony przez Krzysztofa Kopkę układają się w sztukę klasyczną acz nie przerysowaną. Pochwały godna jest scenografia Małgorzaty Bulandy oraz fantastyczna, klimatyczna i subtelna muzyka Bartka Straburzyńskiego.

*Teatr Modrzejewskiej w Legnicy; 8 i 9 czerwca br., godz. 19.

(ALBA, „Klasyk bez nosa”, Konkrety.pl, 5.06.2013)