Drukuj

- Chociaż nigdy wcześniej nie współpracowałem z legnickimi aktorami, to wystarczyły mi dwa dni, aby wiedzieć, że to jest pierwsza liga. Oni są wyćwiczeni, bardzo elastyczni. W związku z tym ta praca jest taka, jak w domu „ – mówi reżyser Piotr Cieplak przy okazji legnickiej premiery sztuki „Historia o Miłosiernej, czyli testament psa” w rozmowie z Pauliną Szudrowicz.


Paulina Szudrowicz: Przez wiele lat Legnica kojarzona była wyłącznie z faktu stacjonowania tutaj garnizonu wojsk byłego Związku Radzieckiego. Zyskała w związku z tym nazwę małej Moskwy. Za sprawą Teatru i jego sukcesów zmienia się nastawienie do miasta. Trudna historia znalazła wielokrotnie odbicie w sztukach teatralnych, przez co Legnica zaistniała na mapie Polski jako znaczący ośrodek kulturalny, z bardzo dobrym Teatrem. Jacek Głomb powiedział kiedyś, że zakochał się w tym mieście, w estetycznym sensie. Czy Pan również dostrzega coś niezwykłego w naszym mieście?


Piotr Cieplak: Wychowałem się w Opolu, więc architektura, jaka jest w Legnicy, nie jest mi obca. Ta poniemieckość to jest to, co znam, czuję, rozumiem... Dlatego będąc tutaj, mam wrażenie, że jestem u siebie. Niestety nie miałem jeszcze sposobności, aby urządzać sobie wycieczki po mieście, ale rynek i okoliczne uliczki są już moje. To poczucie zadomowienia wiąże się również z tym, że znam się z Jackiem Głombem wiele, wiele lat.
Chociaż nigdy wcześniej nie współpracowałem z legnickimi aktorami, to wystarczyły mi dwa dni, aby wiedzieć, że to jest pierwsza liga. Oni są wyćwiczeni, bardzo elastyczni. W związku z tym ta praca jest taka, jak w domu.

P.S.: Ponieważ nasza gazeta jest czasopismem kulturalnym, nie może zabraknąć pytania o to, czym dla Pana jest kultura?


P.C.: Hm... pytanie z grubej rury. To jest taka cieniutka warstewka, która decyduje o naszym człowieczeństwie. Jest to związane z naszą świadomością, z zadawaniem sobie pytań: kim ja jestem? Czy jest Pan Bóg czy Go nie ma? To jest to, co odróżnia nas na DOBRE i na ZŁE od kamieni, czy moich kotów – którym zazdroszczę wielokrotnie ich spokoju. I podkreślam tutaj, że nie wynika z tego rozróżnienia lepsze samopoczucie. Język i sztuka w obrębie tej kultury są nie tylko uświadamianiem sobie swojej wyjątkowości tu na ziemi, ale też tego, co jest przekleństwem tej wyjątkowości. Ciemnych i jasnych stron człowieczeństwa jest po równo. Dlatego kultura, język, słowa, wiersze, muzyka i teatr rozpatrują się w tym bałaganie.

P.S.: W jednym z wywiadów mówił Pan, że w czasie swoich podróży rowerem nie jest ważny cel, lecz to, że jest to samotna wyprawa, bycie ze sobą, rodzaj dobrej samotności. Co Pan rozumie poprzez to stwierdzenie?

P.C.: Traktuję to jako trening bycia ze sobą. Wydaje się, że bycie samemu ze sobą jest proste. A nic bardziej mylnego! Trzeba trenować to bycie i gadanie ze sobą, żeby w pewnym momencie nie tłuc się po głowie pompką od roweru. Taka podróż odcina od gadania, szumu i hałasu, na który nieuchronnie jesteśmy skazani. Kiedy zostaje się samemu, to zapada cisza. I wtedy dopiero dociera do nas cały zgiełk, który ma się w głowie. I takie praktykowanie, nie tyle tłumienia hałasu, ale jego uciszania, radzenia sobie z nim, jest jednym z elementów dobrej samotności. Trening wolności i tego, co jest reżimem, który sam sobie narzucam, to jest praktyka już do końca życia. Oczywiście, nie chodzi tu o uzyskanie mnisiej harmonii, ale praktykowanie bycia samemu ze sobą jest dla mnie bezcenne.

P.S.: Jak to jest być zarówno aktorem, jak i reżyserem swojego debiutu pisarskiego – chodzi mi o nagranie słuchowiska dla Radiowej Trójki wraz z zespołem SzaZa?

P.C.: Mówimy o pewnym poważnym żarcie, wyjątkowym epizodzie. Po odbyciu podróży do Portugalii napisałem dość długi tekst – coś w rodzaju książki – w którym próbowałem odtworzyć wydarzenia nie tylko te turystyczne i sportowe, ale i stan umysłu. Z fragmentów tego tekstu powstało coś w rodzaju spektaklu, który czytam. Zaś dwóch muzyków – Szamborski i Zakrocki (zespół SzaZa) – stworzyło do tego muzykę. Zostało to nagrane w formie słuchowiska do Radiowej Trójki. Muszę przyznać, że dziękuję Panu Bogu, że nie zrobił ze mnie aktora, gdyż trud i karkołomność tej pracy, jej powtarzalność nie ma nic wspólnego z wyobrażeniem, jakie ukazywane jest w kolorowych pismach. Tym aktorem byłem tylko na chwilę, a praca nad tekstem była o tyle łatwa, że były to moje słowa i nie miałem poczucia kreowania kogoś. Gorzej z tym reżyserem. To jest mój naturalny żywioł, w którym się poruszam i raczej jestem tym obserwatorem, akuszerem czy inspiratorem. Kiedy nagrywa się takie słuchowisko, jest znacznie trudniej, bo przecież nie wyjdę sam z siebie i nie będę sam czynił sobie uwag. W tym sensie było to karkołomne zadanie.

P.S.: Do Legnicy został Pan zaproszony w ramach projektu Teatr Opowieści, który jest związany z manifestem kontrrewolucyjnym. Co Pan sądzi o tej inicjatywie? Czy jest w stanie zmienić coś w sposobie myślenia Legniczan?


P.C.: Ten manifest zrobił sporo szumu w środowisku teatralnym. Osobiście bardzo mi się podoba. Jednak nie traktowałbym go tak doktrynalnie: oto jest grupa ludzi, która robi swój własny domek, tworzą barykadę i mówią: my jesteśmy dobrzy, a tam są jacyś źli; my tworzymy dobry teatr, a oni zły. To może prowadzić do nieporozumień, mnożyć sztuczne podziały teatrologiczne. Na tych różnych podwórkach teatralnych powstają wspaniałe i okropne przedstawienia, a szyld rewolucyjny, antyrewolucyjny, post-dramatyczny, młodzieżowy, czy też przełamujący tabu nie czyni danego spektaklu lepszym. To jest duże zastrzeżenie, które chciałbym poczynić. Słowa „artysta”, „wolność” i „przełamywanie tabu” są często nadużywane w teatrze. Teatr nie powinien odwracać się tyłem do widza i zajmować sobą. Ja wierzę, że teatr jest do wzruszania, dla ludzi. Obok królów są też żebracy, a najczęściej tacy przeciętni, tacy jak my – trochę królowie i trochę żebracy. Ważne, by z tego wynikało coś więcej niż komunikat: „wszystko się popsuło i wszystko jest do dupy, a w ogóle to się potnijmy”. Teatr ma powinność poszukiwania jakiś punktów odniesienia, jakiś stałych, ludzkich słów, wartości, które nie sprawią, że uwierzymy, iż żyjemy w jakiejś idylli, w świecie gładkim i cieplutkim. Teatr ma powołanie, by budować opowieść. Rozmawiać z ludźmi. Nie być taki egotyczny. To jest Teatr Opowieści. Z tym się zgadzam.

P.S.: A czy zgadza się Pan także ze stwierdzeniem Pawła Goźlińskiego, iż uprawia Pan teatr prawdziwie religijny?


P.C.: milczy Z tym mam duży kłopot, gdyż te słowa pozbawione są komentarza. Bo co to znaczy prawdziwie?! Czy jest jakieś nieprawdziwie? Co to znaczy religijny? To znaczy pobożny? Radio-Maryjny? Antyradio-Maryjny? Co to są pytania religijne? Co przeczytałem w Ewangelii? Jak mówi poeta, „proste pytania wymagają skomplikowanych odpowiedzi”. W Polsce pojęcie „religijny” jest tak obolałe, że trzeba by było przez godzinę rozmawiać, co to jest „religijny”!
Rozróżniam coś takiego, jak myślenie religijne. Ale to nie ma nic wspólnego ze szkółką niedzielną z rolą kaznodziei. Od tego nie jest teatr, od tego nie jestem też ja, pijący piwo, palący papierosy i popełniający grzechy. To myślenie obejmuje moją obecność w świecie, ale i to, że nie jestem jeden, że istnieje jeszcze świat. A to wcale nie jest powszechne przekonanie. Dopuszczam do siebie pytania o śmierć, o to, co dalej i stawiam je w teatrze, jednak sami musimy sobie na nie odpowiedzieć. W tym sensie można mówić, że jest to teatr religijny. Sam ten fakt nie czyni go jednak lepszym, mądrzejszym, pobożnym. To z pobożnością nie ma nic wspólnego. A już zupełnie nie ma nic wspólnego z mówieniem ludziom, jak jest i jak ma być.

P.S.: Mógłby Pan w kilku zdaniach przybliżyć naszym czytelnikom treść spektaklu reżyserowanego przez Pana, który będzie miał swoją premierę już 9 grudnia?

P.C.: Jakieś 20 lat temu wpadła mi w ręce broszura, w której spisano listę spektakli, które w swoim życiu wyreżyserował Konrad Swinarski – jedna z najważniejszych osób, jakie zajmowały się kiedykolwiek teatrem w Polsce. Ku swojemu zdziwieniu odkryłem, że Swinarski czterokrotnie wystawiał sztukę Historia Miłosiernej, czyli Testament psa, jakiegoś brazylijskiego autora. Zacząłem się zastanawiać, co tak genialny reżyser znalazł w sztuce o tak debilnym tytule. Wystawił ją w Warszawie, Tel Awiwie, Berlinie i Zurychu. Byłem więc pewny, że nie może to być byle co! Sztuka jest zdumiewająca. Potwornie śmieszna! Małe miasteczko w Brazylii, skorumpowane do szpiku kości. W dodatku ostrze autora skierowane jest przeciwko hipokryzji i fałszywej pobożności. Można więc powiedzieć, że pierwsze trzydzieści minut to niezwykle ostra, antyklerykalna satyra. W totalnym skrócie chodzi o to, aby pogrzebać psa, który zdechł i aby za pieniądze bogatych właścicieli wymusić na księdzu pochowanie psa z liturgią i łacińskimi psalmami. No więc wychodzi z tego wielka afera, skandal, jednak za rzekomy testament psa udaje się to wszystko zrobić. Nawet sam biskup jest pod wrażeniem testamentu. Potem następuje zdumiewający zwrot akcji – wszyscy bohaterowie giną! To jest taki teatralny Tarantino. II akt jest czymś w rodzaju Sądu Ostatecznego. Jeszcze przed wyruszeniem do piekła, nieba, wtedy, kiedy stoimy jeszcze bez przydziału, gdy dokonuje się bilans zysków i strat, to okazuje się, że niewiele się ostało. Każdy ciągnie za sobą jakieś niedoskonałości. Autor stara się przekroczyć to matematyczne, rachunkowe (plusy i minusy) myślenie o człowieczeństwie. W rezultacie od tonacji buffo, przez Tarantino, chciałbym, aby był to trudny, nie dostarczający łatwych odpowiedzi, ale jednak moralitet.

P.S.: Pierwszy raz reżyserował Pan Historię o Miłosiernej, czyli Testament psa 15 lat temu w warszawskim Teatrze Rozmaitości – czy (a jeśli tak, to jak) z perspektywy czasu zmieniło się Pańskie podejście do spektaklu? Czy współczesna percepcja świata wpłynęła w jakiś sposób na sztukę?


P.C.: Tak, zwłaszcza ten drugi akt będzie przedstawiony całkowicie inaczej – nie wiem, czy lepiej, tamten był całkiem w porządku. Wydaje mi się, że w Legnicy będzie on bardziej smutny, bardziej okrutny. Minęło te 15 lat i sam jestem już gdzie indziej, dlatego traktuję ten tekst odmiennie. Próbuję nie ścigać się ze swoją pamięcią, co jednak nie jest łatwe. Sztukę tę robię z zupełnie innymi ludźmi, dlatego nie mam poczucia, że się powtarzam. A jeśli chodzi o świat, to nie wiem, czy tak bardzo się zmienił... Taki proboszcz, piekarz czy piekarzowa są i będą i tu się nic nie zmieniło.

P.S.: W jaki sposób zachęciłby Pan młodych ludzi, aby wybrali się właśnie na ten spektakl?


P.C.: pauza, długie milczenie Pytanie rozumiem, ale ono też mnie trochę wkurza! Teraz przyjęło się mówić młodym: słuchajcie, będzie śmiesznie, będzie ostro, będzie po bandzie. Tak, jakby ci młodzi ludzie byli specjalnej troski, że dla nich trzeba prościej, albo żeby nie było nudno. Właściwie to nie rozróżniam publiczności wiekowo, że są starsi i młodsi. To dla mnie nie ma znaczenia! Zarówno widzów jak i siebie traktuję poważnie! Ja chcę zrobić dobre przedstawienie. Więc jeżeli młodzi ludzie mają tyle siły, żeby pofatygować się i zobaczyć, co tam się dzieje, to zapraszam! To jest jedyny warunek otwartości. Żadnej taryfy ulgowej dla młodych ludzi.

P.S.: Od kilku lat następuje zwrot ku kategorii pamięci. Czy sądzi Pan, że sztuki teatralne są w stanie ocalić od zapomnienia miejsca oraz wydarzenia ważne dla lokalnej społeczności?

P.C.: Wydaje mi się, że nie mogą, ale muszą! To jest ta funkcja udomawiania naszego życia. Rozpoznawania skąd i gdzie jesteśmy... W Historii o Miłosiernej, czyli testamencie psa akcja toczy się w Brazylii, ale po pierwszych sekundach tego przedstawienia mam nadzieję, iż okaże się, że to jest tutaj. Na tej scenie, w Legnicy... To jest spektakl o nas. On dzieje się TU i TERAZ. Jednak oczywiście sztuka jest napisana w taki sposób, że posiada pewien rodzaj cudzysłowu i teatralnej metafory.
Takie przedsięwzięcia jak Ballada o Zakaczawiu, które otwarcie mówi: tak, to jest tutaj, czy też Orkiestra, są nadzwyczajne. Ludzie mogą przyjść i powiedzieć: „ach, to my, to ja, to tutaj, to za rogiem”. Taki typ myślenia jest mi niezwykle bliski. Od początku istnienia teatr był o nas! Ta inicjatywa Jacka nie jest powszechna w naszym kraju. W mniejszych miastach jest wiele teatrów, w których dyrektorzy robią spektakle tylko po to, żeby przypodobać się recenzentom z Warszawy. Żeby tam dobrze o nich napisali. W ten sposób odwracają się tyłem wobec tej prowincji. Traktują ją jako trampolinę w swojej karierze, bo tam w Warszawie, Moskwie jest prawdziwa sztuka. Głomb świadomie obrał inną drogę. Robi to od wielu lat, bardzo konsekwentnie i jestem mu wierny. On pomysły czerpie stąd, a nie z Warszawy czy z głów recenzentów...

P.S.: Dziękuję Panu za to, że godził się Pan na rozmowę. I korzystając z okazji, chciałabym pogratulować nagrody za najlepszego reżysera sezonu artystycznego 2011/2012.

P.C.: Dziękuję bardzo. Amen.

Historia o Miłosiernej, czyli Testament psa, reż. Piotr Cieplak, Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, premiera: 9.12.2012 r.

(Paulina Szudrowicz, „Sąd Ostateczny w Modrzejewskiej”, Raban, grudzień 2012)