Drukuj

O spektaklach "Zrozumieć H." w reż. Pawła Palcata z Teatru im. H. Modrzejewskiej z Legnicy oraz "Zabawy na podwórku" w reż. Roberta Zawadzkiego ze Stowarzyszenia "Kochanowski" przy Teatrze im. J. Kochanowskiego w Opolu prezentowanych na Koszalińskich Konfrontacjach Młodych m-Teatr pisze Anna Diduch z Nowej Siły Krytycznej.

Drugi wieczór Koszalińskich Konfrontacji Młodych minął pod znakiem spektakli, które odrzucają patos i wysublimowane zabiegi scenograficzne, a skupiają się na bezpretensjonalnym opowiadaniu o miłości, potrzebie akceptacji i dojrzewaniu do seksualności.

Zarówno "Zrozumieć H."  Pawła Palcata z Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy, jak i "Zabawy na podwórku" w reżyserii Roberta Zawadzkiego ze Stowarzyszenia Kochanowski przy Teatrze im. J. Kochanowskiego w Opolu są świadectwem tego, że młodych twórców obchodzi to, co znajduje się blisko nas, na wyciągnięcie ręki. Jakkolwiek opowiadanie o szczęśliwej miłości i udanym życiu rodzinnym bywa trywialne i ckliwe, reżyserzy nie wstydzą się mówić bezpośrednio: "to jest ważne, bo to nas kształtuje".

Rodzinne obrazki otwierają i zamykają przedstawienie "Zrozumieć H." opowiadające o życiu Henryki Krzywonos. Najpierw widzimy dom, w który dorastała: rozpitego i surowego ojca, bezsilną matkę, młodą Henrykę, która musiała szybko wydorośleć, żeby zaopiekować się młodszym rodzeństwem. W ostatnich scenach oglądamy rodzinę, którą Henryka stworzyła z mężem: pełen ciepła, wzajemnego zaufania i tolerancji.

Pomiędzy tą klamrą została rozpięta historia życia działaczki Solidarności, świetnie opowiedziana przy użyciu archiwalnych filmów z okresu strajku w stoczni i obrad Okrągłego Stołu, podbudowana atrakcyjnie rekwizytami: ruchomymi krzesłami, czerwonymi kartkami. Dla osób, które nie przeżyły tamtych czasów, oglądanie tych nagrań jest abstrakcją i rodzajem archeologii. Na szczęście "Zrozumieć H." nie jest spektaklem stricte politycznym, co pozwala nawiązać widzowi emocjonalny kontakt z wydarzeniami niedawnej historii. Wychodząc od konkretu jakim jest portret Krzywonos, twórcy pokazują, że niezależnie od okoliczności, w skali makro czy mikro, liczy się przede wszystkim charakter i zwyczajna ludzka przyzwoitość. Zachowanie pojedynczej osoby może być kamykiem, który wywołuje lawinę.

Tak dzieje się też w "Zabawach na podwórku". Ten spektakl jest pod wieloma względami rewersem poprzedniego, chociaż sprawa wzajemnego zaufania została tutaj przedstawiona z nieco innej strony. Oglądamy, utrzymane w ciasnej i dusznej atmosferze gorącego wieczoru, długie sekwencje powolnego przekraczania granic intymności między nastolatkami. Ostatecznie doprowadzą one do gwałtu. Prowodyrem jest najstarszy z grupy, Asaf, który od początku balansuje na krawędzi przyzwoitości.

Najbardziej esencjonalną sceną jest moment gry w ciuciubabkę. Młodziutka Dvori ubrana w mokrą koszulkę, ciasno przylegającą do ciała, krąży z zawiązanymi oczami pomiędzy kontrolującymi sytuację starszymi chłopcami. Ten najbardziej zmysłowy moment spektaklu pokazuje dwukierunkowość relacji łączących bohaterów. Dvori chodzi po omacku, koledzy delikatnie muskają jej dłonie, a ona na ten dotyk odpowiada, próbuje ich złapać. Jest jak dziecko, ale jednocześnie prowokuje ich wymyśloną historyjką o dziewczynie, która rozbiera się za pieniądze przed starszym mężczyzną. Czy to znaczy, że obie strony są w równy sposób odpowiedzialne za to, co się później wydarza?

Oko kamery trzymanej na zmianę przez Dvori i Asafa także przekracza granice intymności, z dużo większą precyzją. To jedyny rekwizyt, który zakłóca tę linearnie przebiegającą historię. "Zabawy na podwórku" są bardzo edukacyjne i raczej się tego nie wstydzą. Słuchając tekstu izraelskiej pisarki Edny Mazya nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że mocno wybrzmiewający tekst na scenie przedawnił się nieco względem rzeczywistości. W świecie, gdzie nastolatki bez zażenowania biorą udział w lipstick parties lub urządzają zawody w "Słoneczko", a seks czaty z kamerami internetowymi są oczywistością, historia Dvori brzmi jak bajka na dobranoc.

Bohaterowie spektakli - gdyby odebrać im konkretne imiona i wyjąć z kontekstu historycznego - staliby się everymanami. Oba dzieła w ostatecznym efekcie stają się więc współczesnymi przypowieściami.

(Anna Diduch, „Przypowieści”,  Nowa Siła Krytyczna, 14.06.2012)