Drukuj

Spektakl „Inny chłopiec” w Legnickim Teatrze Modrzejewskiej wg adaptacji książki Willego Russella  wydawał się niezwykle obiecujący. Na scenę Gadzickiego przybyły tłumy, w tym młodzież, którą zapewne przyciągnęła muzyka The Smiths oraz komiksowe projekcje. Dzięki temu spektakl miał dawać wrażenie nowatorskiego i świeżego. Pisze Barbara Samołyk.

Bohaterem adaptacji jest nastoletni Reymond, chłopiec z gitarą. Jego najlepszym „przyjacielem” jest jego idol, ekscentryczny wokalista i autor tekstów, muzyk - Morrisey. Rey opowiada mu swoją drogę, w jaki sposób stał się tym „innym chłopcem”, a droga nie była prosta.  Za niewinne chłopięce zabawy zostaje oskarżony o „karygodne praktyki o charakterze seksualnym, obejmujące ekshibicjonizm, zbiorową masturbację i sadobestializm”, zostaje także wyrzucony ze szkoły, ze skautów oraz odsunięty od rówieśników. Wyklęty przez społeczność małego miasteczka, z nadaną mu etykietą zboczeńca, po kilku następnych pechowych sytuacjach, trafia pod opiekę psychiatrów, którzy widzą w nim jedynie przypadek kliniczny.

Propozycja Pawła Palcata i Krzysztofa Kopki dała wrażenie niewystarczającej. Sceny leciały jak przewracające się kartki, jakby reżyseria nie była do końca przemyślana, choć aktorzy grali z pełnym zrozumieniem swojej roli.  Wspaniale zagrana rola histerycznej matki Rey’a ( Ewa Galusińska ), oraz niesamowity kunszt aktorski pokazany w scenie śmierci przez Małgorzatę Urbańską grającą babcię.

W Reymonda, chłopca z nadwagą, wrażliwca i wiecznego nieszczęśliwca wcielił się jeden z najstarszych wiekiem aktorów grających tego wieczoru - Bogdan Grzeszczak, co ani trochę nie wydało się błędem. Tylko Morrisey ( Rafał Cieluch), jak nie Morrisey. Śpiew bez emocji, bez zaangażowania, bardziej jak aktor niż legendarny wokalista The Smiths. Przetłumaczone teksty piosenek odjęły atmosferze czaru, a uboga oprawa graficzna komiksu wyświetlanego jako zastępstwo scen, które można było wyreżyserować, pozostawiały dużo do życzenia.

Rzadko niszowa muzyka z Anglii trafia na deski teatru. Ale historia o dojrzewającym chłopcu z prowincji, marzącym o wyjeździe do Londynu choć wydaje się błaha, jest z drugiej strony także pociągająca. Mimo uśmiechów i wzruszeń, które towarzyszą widzom podczas spektaklu, zabrakło mocnego elementu. Tym głównym elementem mogła być muzyka, która spoiłaby wszystkie sceny w całość. Byłaby składnikiem budującym nie tylko atmosferę, ale i wrażliwość głównego bohatera. Uczucie niedosytu towarzyszy mi cały czas, chociaż wychodząc z budynku Teatru wyczuwałam w sobie ulgę, że Rey spełni swoje marzenie, a wszystkie troski głównego bohatera zostawi za sobą, w małym zacofanym miasteczku.

(Barbara Samołyk, „Pechowy chłopiec”, http://aspwroclaw.blox.pl, 16.05.2012)