Drukuj

Było to na długo przed niewątpliwymi sukcesami tego teatru („Ballada o Zakaczawiu” itp.), o „III Furiach” – dziele przebijającym wszystko (razem wzięte), co napisano dla sceny od czasu Jana Kochanowskiego – nie wspominając. Wtedy – nawet jeśli wyłączyć z konkurencji Wrocław i Jelenią Górę – placówka nie należała do czołówki teatrów Dolnego Śląska. To fragment nieco pokrętnej opowieści blogera Brena, którą @KT publikuje jako ciekawostkę z kluczem.

Żarty się kończą… Trochę szkoda. Ale rozumiem, idzie… Nie ma na to rady. Poczucia spokoju i bezpieczeństwa też. Rozumiem, że ktoś ugodzony w interes chce jednoznacznie, by świat był prosty. Nie jako całość, rzecz jasna, ale w niektórych przynajmniej aspektach. (Choć dobrobyt jest akurat względny). Szkoda, bo komplikacje lubię jeszcze bardziej od żartów. Dobrze to i niedobrze. Naraz? Ano, bywa i tak, i ma konsekwencje, także praktyczne.

Dawno, dawno temu pewien mój znajomy – nazwijmy go S. – wyróżniał się z otoczenia dowcipem, inteligencją oraz okularami. Specyficznymi, bo odpowiadały potężnej wadzie wzroku, określanej w liczbach ujemnych, zbliżających się do 20. (Niedobrze). Jakieś dodatkowe komplikacje powodowały, że nie mógł uzyskać prawa jazdy nawet przy zastrzeżeniu o prowadzeniu auta w okularach. Co niezbyt dobrze, ale i nie tragicznie, bo nie zamierzał zostać zawodowym kierowcą. Po różnych perturbacjach (niezwiązanych ze zdrowiem) kończył studia na wydziale reżyserii teatralnej. (Dobrze). Krążył w tym czasie od lekarza do lekarza, aż w Śląskiej Akademii Medycznej (tzw. klinice Gierkowej), uznawanej wówczas za najlepszy ośrodek w kraju, usłyszał wyrok. Żadnych szans na jakikolwiek zabieg; za rok albo dwa czeka go całkowita ślepota. (Źle).

Mimo wszystko postanowił w pozostawionym mu czasie zrobić, ile zdoła. (Chyba dobrze?). Najpierw – przedstawienie dyplomowe. Niestety, z różnych przyczyn (niezwiązanych ze zdrowiem) miał kłopoty ze znalezieniem teatru, w którym mógłby ów spektakl zrealizować. (Niedobrze). Po negatywnie zakończonych negocjacjach w niemal wszystkich świątyniach Melpomeny w PRL-u, uzyskał wreszcie szansę w teatrze w Legnicy.

Trzeba wyjaśnić, że było to na długo przed niewątpliwymi sukcesami tego teatru („Ballada o Zakaczawiu” itp.), o „III Furiach” – dziele przebijającym wszystko (razem wzięte), co napisano dla sceny od czasu Jana Kochanowskiego – nie wspominając. Wtedy – nawet jeśli wyłączyć z konkurencji Wrocław i Jelenią Górę – placówka nie należała do czołówki teatrów Dolnego Śląska. O ile w ub. roku Łukasz Drewniak zaczął recenzję z „III Furii” w „Przekroju”: „Dziesiąty kwietnia spędziłem z premedytacją w Legnicy. Spektakl Marcina Libera okazał się genialnym antidotum na rocznicowy przypływ uczuć patriotycznych i bohaterskich”, o tyle wówczas przyjazd jakiegokolwiek recenzenta czy dyrektora teatru (bo oni mają oglądać spektakle dyplomowe – przepustkę do dalszych realizacji) był mocno wątpliwy.

S, mógł jednak zrobić dyplom, czemu nie da się przypisać określenia: źle. Może: nie za dobrze. A raczej: beznadziejnie. Ponieważ nie tylko w sferze kulturalnej panujące wówczas w Legnicy ożywienie trudno nazwać nadmiernym, przybycie studenta z Krakowa urosło do rangi wydarzenia. Na powitalnym przyjęciu, wydanym przez dyrektora teatru, zebrała się elita miasta. Szybko wyszło na jaw, że brak dotrzymywania tempa w spełnianiu toastów przez S. ma solidne usprawiedliwienie. Opowiedziawszy o swojej chorobie, S. usłyszał, że nie powinien się martwić, co potraktował jako grzecznościową formułkę.

Tu niezbędny jest następny wtręt historyczny. W PRL-u stacjonowały wojska sowieckie –niedobrze – zdaniem S., czemu nieopatrznie dawał wyraz, za co spotykały go pewne przykrości (z tego względu niedobrze, ale z kolei dobrze o nim świadczy). Legnica, jak wiadomo, była nie siedzibą, a przyległością potężnego garnizonu. Jak się okazało, przebywał w nim okulista, były współpracownik słynnego Fiodorowa. Wedle plotek, jakimi uraczono S., podpadł komuś, i został do Legnicy zesłany, Czyli – dla niego – niedobrze. Nie jestem tego jednak pewny.

Przegwarzyłem niegdyś pół nocy w pociągu z facetem (akurat z branży S.), który był p.o. Polaka w Armii Berlinga, a po zakończeniu zwycięskiego marszu występował w kilku teatrach, na Pomorzu i w Warszawie. Po ponad 10 latach został niespodziewanie odwołany, i kontynuował karierę m.in. w Kijowie. Tam, jako Zasłużony Artysta korzystał z licznych przywilejów, ale długą opowieść zakończył zaskakująco. „Gram, ile chcę, wybieram role; mam dom w mieście i daczę poza miastem, mam dobry samochód; mam żonę, mam kochankę; ale gdyby to było możliwe, rzuciłbym wszystko w jednej chwili i wrócił do Polszy”. Jakby nie było mu dobrze tam, gdzie było aż za dobrze.

Tak czy inaczej, dyrektor teatru uruchomił swoje dojścia, i następnego dnia S. został przebadany przez specjalistę wygnanego ze stolicy imperium do Legnicy. Zaproszony na skromny (dzień powszedni) wieczorny bankiecik, lekarz z ponurą miną obwieścił wyniki. Ponieważ sprawa jest dość skomplikowana, nie może w tej chwili zagwarantować, że wystarczą dwie operacje. Niewykluczone, że konieczna będzie trzecia, dla dokonania korekty.

Aliści S., nie wytrzymując napięcia, wskazał dość precyzyjnie, gdzie ma korektę. Interesowało go jedynie, czy w ogóle będzie widział. Lekarz zasromał się jeszcze bardziej – przekonany, że pomylił termin rozpoczęcia imprezy, i przyszły pacjent zdążył się już wprowadzić w stan wskazujący na zaburzenia percepcji. W końcu odpowiedział. że oczywiście. Oбязательно.

No i w trakcie cyklu prób S. przeszedł jedną operację, po premierze – drugą. Trzecia – wbrew pesymistycznym zapowiedziom – okazała się zbędna. Spektaklu, poza kilkoma miejscowymi zapaleńcami, nikt nie widział (niedobrze), za to S. zaczął widzieć normalnie (dobrze). Bez okularów. Później, również bez okularów, zaczął prowadzić samochód, jeszcze później – własny teatrzyk. (Dobrze). Wojska sowieckie opuściły Legnicę (dobrze), a okulista jeszcze wcześniej został przeniesiony w inne rejony. Mimo starań, S. nie zdołał się dowiedzieć – w jakie. Toteż opinia lekarza na temat jego kolejnej migracji pozostaje nieznana. (Dobrze/ niedobrze?).

Do przydługiej opowieści wypadałoby dodać jakiś morał. „Żebyśmy wszyscy zdrowi byli” – wydaje mi się jednak hasłem nazbyt uproszczonym. To inaczej. Może zaakceptowanie bolesnego faktu, że świat nie jest i wcale nie musi być prosty, pozwala wiele uprościć.

(Bren, „Idzie… Dobrze i nie”, www.salon24.pl, 20.04.2012)