Drukuj

W proteście ludzi teatru nie chodzi tylko o teatr. Chodzi o prawo do życia w społeczeństwie, w którym coś, co finansujemy z naszych podatków, nie ma na siebie zarabiać, tylko nam służyć - biblioteka, tramwaj, szkolna stołówka. Teatr to nie firma, widz to nie klient - słowa z oświadczenia artystów - można długo parafrazować. Pisze Witold Mrozek na swoim blogu z Warszawskich Spotkań Teatralnych.

Pierwszy wieczór WST - i już jest gorąco. Nie tylko dlatego, że jeden z widzów w trakcie „Dziadów” Pawła Wodzińskiego wstał i głośno zaprotestował przeciwko przedstawieniu i formule festiwalu w ogóle. Pamiętam długie filipiki między aktorami a widownią w berlińskiej Volksbühne. Teatr jako agora - w której różne strony rampy i sporu wykładają swoje racje, opowiadają się za takim lub innym kształtem życia społecznego. A że wszystko dzieje się na żywo i żadnej transmisji nie można przerwać - to zawsze mogą zdarzyć się niespodzianki.

Fani teatru tańca i ci, którzy ze sztuką Leszka Bzdyla i Katarzyny Chmielewskiej zetknęli się po raz pierwszy, mogli być nieco zaskoczeni, gdy po spektaklu „Le Sacre” na scenie zjawiła się znienacka Katarzyna Figura, na co dzień bynajmniej nie tańcząca w gdańskim zespole Dada von Bzdülöw. W prywatnym Teatrze IMKA gwiazda odczytała oświadczenie w obronie teatrów publicznych. Ten sam tekst wygłosił Adam Woronowicz po spektaklu „Mickiewicz. Dziady. Performance” Wodzińskiego, słowa listu otwartego padły również ze sceny w wykonaniu Weroniki Szczawińskiej, dramaturżki Agnieszki Jakimiak i zespołu Bałtyckiego Teatru Dramatycznego po przedstawieniu „Jak być kochaną”.

Figura, Szczawińska i Woronowicz mówili o zadłużeniu teatrów, o które obwinia się artystów, a które powodowane jest przez cięcia; o działaniach urzędników samorządowych, którzy - na Dolnym Śląsku chociażby - chcieliby w teatrach wprowadzić system menadżerskiego zarządzania znany z firm komercyjnych, a z kolei w Warszawie za wzór Teatrowi Dramatycznemu stawiają dobrze prosperujące sceny rozrywkowe.

Ktoś mógłby wzruszyć ramionami - znów "ludzie kultury" krzyczą o pieniądze; znów im mało. Pierwszy raz od dawna można zobaczyć w Warszawie tyle dobrego teatru jednocześnie - a ci, zamiast się tym cieszyć, nudzą o branżowych sprawach. Nazjeżdżali się z "prowincji" na stołeczne sceny, zagrają przed pękającymi w szwach widowniami, zgarną pieniądze z naszych podatków, pójdą pić - i jeszcze jęczą.

Ale w proteście ludzi teatru nie chodzi tylko o teatr. Chodzi o prawo do życia w społeczeństwie, w którym coś, co finansujemy z naszych podatków, nie ma na siebie zarabiać, tylko nam służyć - biblioteka, tramwaj, szkolna stołówka. Teatr to nie firma, widz to nie klient - słowa z oświadczenia artystów - można długo parafrazować. Szkoła to nie firma, uczeń to nie klient; szpital to nie firma, pacjent to nie klient; miasto to nie firma, obywatel to nie klient. I tak dalej, i tak dalej.

Gdy społeczeństwo przemienia się w mgławicę zatomizowanych jednostek, którym za udział w rynkowej wojnie wszystkich ze wszystkimi płaci się wizją indywidualnej "samorealizacji" - teatr pozostaje miejscem, które buduje wspólnotę. Wspólnotę lokalną - dlatego z reguły finansuje go samorząd, ale i wspólnotę polskiej, europejskiej czy światowej kultury. Wspólnotę artystów w zespole oraz wspólnotę twórców i widzów. Czasem opiera się ona na porozumieniu artystów z widzami, czasem - na konfrontacji.

Tym razem obyło się bez utarczek, większość widzów oklaskiwała protest. Warszawa budzi się na wiosnę?

(Witold Mrozek, „Na dobry początek – protest”, www.witoldmrozek.blox.pl, 25.03.2012)