Drukuj

Czy spektakle takie jak legnickie „III Furie” i wrocławska  „Tęczowa Trybuna 2012” proponują coś, co pozostanie i będzie wpływać na kształt teatru w przyszłości, gdy skojarzenia i tematy dotykane w spektaklach przestaną już budzić emocje? Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi podsumowuje Łukasz Kaczyński.

Wyjątkowo krótki XVIII Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi (zobaczyliśmy tylko sześć gościnnych spektakli i jeden przygotowany przez gospodarzy) okazał się imprezą z dobrze skonstruowanym programem. Festiwal rozpoczął "Pan Tadeusz" w reż. Mikołaja Grabowskiego Starego Teatru w Krakowie - reinterpretacja narodowej epopei, uderzająca w powszechne dotąd odczytywanie jej jako sielskiej opowiastki o rubasznej acz zacnej szlachcie, zamknął zaś "Jackson Pollesch" w reż. René Pollescha, dokonujący rewizji myślenia o roli teatru, powinnościach reżysera, oczekiwaniach widza.

Tematycznie tegoroczna edycja MFSPiN była przedłużeniem tematu-worka wymyślonego dla zeszłorocznej edycji imprezy. Ogólne zagadnienie "estetyki współczesnego teatru" zyskało dookreślenie w postaci "teatru społecznie zaangażowanego" (być może tu szukać trzeba odpowiedzi na pytanie o niewielką liczbę zaproszonych spektakli). To sprofilowanie pozwoliło uciec imprezie od typowo "przeglądowego" charakteru.

Zastanowić się trzeba czy większe znaczenie, przy takim ukierunkowaniu programu festiwalu, ma doraźny charakter tematu, który podejmują twórcy, czy też język, jakim się posługują. Cenny jest tu przede wszystkim "Pan Tadeusz", nie tylko jako wydarzenie teatralne. Grabowski odczytuje epopeję w sposób, w jaki czynią to od pewnego czasu środowiska akademickie. Wydobywa tony satyryczne utworu, czym podejmuje próbę rewizji myślenia o chlubnej szlacheckiej przeszłości. "III Furie" Marcina Libera odbrązawiają pełną krystalicznych, bohaterskich postaci historię Polski, a "Tęczowa Trybuna 2012" okazuje się najbardziej zuchwałym w polski teatrze atakiem na tzw. elitę polityczną i styl prowadzenia przez nią polityki.

Czy jednak spektakle takie jak "III Furie" i "Tęczowa Trybuna 2012" proponują coś, co pozostanie i będzie wpływać na kształt teatru w przyszłości, gdy skojarzenia i tematy dotykane w spektaklach przestaną już budzić emocje? Śmiem twierdzić, że nie. Ich twórców łączy pewne przekonanie o materii spektaklu jako o miksturze, do której można wrzucić niemal wszystko, apotem wystarczy tylko dobrze zamieszać, aby sukces był gotowy. Przekonanie, że dziś nie da się przygotować spektaklu bez aktorów wymachujących mikrofonami i bez projekcji wspieranych uderzającą po uszach muzyką.

Coraz mocniej można dojść do przekonania, że w swym ostatnim spektaklu "Posprzątane" zakpił z takiego myślenia Mariusz Grzegorzek. Pod tym względem Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych okazał się nieco nudnawy, zabrakło bowiem spektakli, które wizją sceniczną pozostałyby w pamięci na dłużej (jak choćby pokazany w minionym oku "Zmierzch bogów" Grzegorza Wiśniewskiego). W tym przypadku "Iluzje" w reż. Iwana Wyrypajewa, zrealizowane w Teatrze Praktika, zdają się luźno związane z tematem przewodnim festiwalu. Przy odrobinie zdolności retorycznych można oczywiście jego pozycję interpretować do woli. Tak czy inaczej, taka chwila odpoczynku walącej się nam na głowy historii nie jest złym pomysłem. Pod warunkiem, że nie jest żerowaniem na słabości polskiej widowni do rosyjskiego teatru i "rosyjskiej duszy".

Kolejnym plusem imprezy było uczynienie Łukasza Drewniaka odpowiedzialnym za prowadzenie rozmów z twórcami. O pomstę do nieba wołał sposób, w jaki rok temu robił to Paweł Sztarbowski, któremu lekkość wymowy jest zdecydowanie obca, a i Drewniak więcej włożył w to zaangażowania.
Dalszym krokiem w ucieczce od "przeglądowego" charakteru byłoby przygotowanie ciekawej oferty wydarzeń towarzyszących festiwalowi. Mniej udało się to w przypadku pokazu filmów (jeśli zważyć ich tematykę, można było poczuć się jak na festiwalu Łódź Czterech Kultur), bardziej zaś w przypadku wystawy plakatów w Galerii Bałuckiej.

W przypadku filmu społecznie zaangażowanego przygotowanie dobrego programu nie jest żadnym problemem, trudno za wydarzenie uznać pokaz filmów, niesłusznie nazywany przeglądem. Nieco świeżości zaaplikowała wystawa plakatów z pracowni łódzkiej ASP. Nie tylko jako przedłużenie głównego programu teatralnego, także jako ukazanie korespondencji między różnymi sztukami.

Dobrym dopełnieniem pospektaklowych dyskusji były dwa panele dyskusyjne z udziałem znaczących ludzi teatru. Można jedynie zapytać, czy panel "Estetyka współczesnego teatru" nie powinien odbyć się już rok temu. Jest jednak w tym pewna doza hipokryzji, że rozmowę pod tezę "czy czeka nas koniec teatru jaki znamy?" (w kontekście choćby komercjalizacji repertuaru, faworyzowania scen prywatnych) proponuje teatr nie stawiający widzom żadnych wymagań, w którym właśnie przygotowuje się premierę farsy "Mayday 2". Nawet jeden z gości festiwalu, dramaturg Paweł Demirski, przyznał publicznie, że jego zdaniem teatry miejskie nie powinny wystawiać fars i marnych komedii, właśnie dlatego, że są dotowane z budżetu państwa. Powinny zaś podejmować działania o współtworzenie kultury narodowej.

Podczas spotkania z aktorami TR Warszawa, którzy pokazali spektakl René Pollescha, stało się jasne, że oto w "Powszechnym" kończy się spotkanie z teatrem, który znaczy na mapie Polski. Na pocieszenie zostają "Szalone nożyczki", choć to żadne pocieszenie. To brzmi raczej jak żałobny tren. Festiwal pokazał bowiem jak diametralnie wzrósł dystans między łódzkim "Powszechnym" a tym, co w teatrze polskim istotne...

W plebiscycie publiczności wybrano Najlepszą Aktorkę Festiwalu (Joanna Gonschorek za role Danuty i Stefanii Mutter w spektaklu "III Furie"), Najlepszego Aktora (Fabian Hinrichs za rolę w "Patrzę Ci w oczy, społeczny kontekście zaślepienia!") i Najlepszego Spektaklu ("Iluzje" w reż. Iwana Wyrypajewa z Teatru Praktika w Moskwie).

(Łukasz Kaczyński, „Powrót z kosmosu na ziemię”, Polska Dziennik Łódzki, 6.03.2012)