Drukuj

„W dobie scenicznej inwazji sztuki skrawków i zlepków od wielu lat tworzymy w Legnicy teatr konsekwentny, uczciwy i obojętny na mody" – ogłosił niedawno w swoim „manifeście kontrrewolucyjnym” Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Co dokładnie znaczy „sztuka skrawków i zlepków" i kto ją uprawia? Przeprowadziłem śledztwo – pisze Mike Urbaniak.

Polscy twórcy teatralni chcą tworzyć rewolucje, promować odważnych twórców, podejmować trudne tematy. Nie chcą jednak, żeby mówiono o nich „modni”. Dlaczego?

Brutalność, obrazoburczość, naruszanie narodowych wartości albo szarganie ich, promowanie dewiacji, pornografia – takich określeń, pisząc o teatrach modnych, używają ich przeciwnicy. Krytykują spektakle, które nie polegają na opowiadaniu historii w sposób prosty, krok po kroku, zgodnie z tekstami klasycznych sztuk.

Reżyserzy modni wywracają do góry nogami Szekspira albo Fredrę. Ale też jeżdżą ze swoimi przedstawieniami po świecie, zdobywają nagrody na festiwalach, prowokują publiczne dyskusje. Zazwyczaj jednak dyrektorzy polskich nie chcą być nazywani kreatorami teatralnych mód. „W dobie scenicznej inwazji sztuki skrawków i zlepków od wielu lat tworzymy w Legnicy teatr konsekwentny, uczciwy i obojętny na mody" – ogłosił niedawno w swoim „manifeście kontrrewolucyjnym” Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy.

Co dokładnie znaczy „sztuka skrawków i zlepków" i kto ją uprawia? Przeprowadziłem śledztwo, by dowiedzieć się, którzy dyrektorzy uważają swoje sceny za modne oraz czy to określenie nobilituje, czy obraża.

Eksplozja wałbrzychomanii

– Czy pana teatr jest modny? – pytam Krzysztofa Mieszkowskiego, dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu. – Najmodniejszy, bo reagujący na rzeczywistość. Jesteśmy aktualni w kontekście artystycznym, społecznym i politycznym. To właśnie różni scenę modną od muzealnej. Dla mnie modny oznacza nowoczesny. Nowoczesne mogą być myśli, tematy, ale też forma spektaklu. Bez tego nie da się nawiązać istotnego dialogu ze współczesnym widzem. Takiej mody nie można wypromować, bo ona wiąże się ze sposobem myślenia. Dlatego nowoczesne, a więc modne są teatry Jarzyny i Warlikowskiego.

Krzysztof Warlikowski, po odejściu z częścią zespołu z niezmiennie modnego TR Warszawa, założył własny – Nowy Teatr. Czy wciąż jest modny? Pytam o to Piotra Gruszczyńskiego, dramaturga Nowego. – Nie lubię słowa „moda" w kulturze, bo zawiera w sobie przemijalność, a kultura powinna opierać się na trwaniu. Ale Nowy ma kilka cech, które mogą powodować, że uznaje się go za modny – świeżość propozycji, umiejętność wsłuchiwania się w publiczność, w jej potrzeby i dostarczanie nieoczekiwanych, zaskakujących odpowiedzi.

Które jeszcze teatry są modne według Gruszczyńskiego? – Wolę mówić, które mnie interesują. Polski we Wrocławiu, Polski w Bydgoszczy, Dramatyczny w Warszawie, TR, Opera Narodowa i Teatr Szaniawskiego w Wałbrzychu. Scena w Wałbrzychu – uczyniona modną przez Piotra Kruszczyńskiego, teraz prowadzona przez Sebastiana Majewskiego – to prawdziwy fenomen ostatnich lat dzięki głośnym spektaklom zaczynających swoje kariery młodych polskich reżyserów, jak Weronika Szczawińska albo Wiktor Rubin. Prawdziwa eksplozja wałbrzychomanii nastąpiła jednak po premierach spektakli najgorętszego obecnie duetu teatralnego w naszym kraju, czyli Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego.

„Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł, czyli w heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte", „Niech żyje wojna!!!” czy „Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej” to dziś spektakle nazywane kultowymi. Zainteresowanie wszystkim, co dzieje się na scenie teatru położonego gdzieś na końcu świata, jest tak duże, że na zeszłorocznych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych „Szaniawski” miał własny blok spektakli, a publiczność biła się o bilety. Ostatecznie podczas przedstawień widzowie siedzieli dosłownie na każdym skrawku podłogi.

– Wydaje mi się, że nasz teatr jest postrzegany jako modny, ale ta kategoria została stworzona za naszymi plecami – mówi Sebastian Majewski, dyrektor artystycznego Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. – Sami nie uważamy się za modną scenę. Wolelibyśmy, żeby mówiono o nas, że jesteśmy ciekawi, intrygujący, mądrzy. Nie chcemy być oceniani na poziomie konkursów mody, bo to jest powierzchowne. Niepotrzebnie uwierzyliśmy w te wszystkie rankingi, kropki i gwiazdki w gazetach, które przyznawane są spektaklom.

– W odczuciu tak zwanego środowiska modny teatr to taki, o którym mówi się w mediach, i jest to – żeby była jasność – określenie pejoratywne – twierdzi Maciej Nowak, dyrektor Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego i szef Warszawskich Spotkań Teatralnych. – Ja się z tym nie zgadzam, bo gdy spojrzeć na listę modnych scen, okaże się, że to są po prostu w większości bardzo dobre teatry. Modny jest TR Warszawa Jarzyny, Nowy Warlikowskiego, teatr wałbrzyski Majewskiego czy Polski w Bydgoszczy Pawła Łysaka. W ostatnich latach do grona modnych scen doszusowały teatry prywatne, jak na przykład Polonia Jandy czy IMKA Karolaka.

Celebryckie fanaberie

Pierwsza była Krystyna Janda, która oprócz Polonii ma dziś także Och-teatr, kierowany przez jej córkę Marię Seweryn. Swoich fanów przyciągają też na własne sceny Emilian Kamiński (teatr Kamienica) i Michał Żebrowski (teatr 6. Piętro). Ale to znanemu głównie z seriali i kiepskich komedii romantycznych Tomaszowi Karolakowi udało się stworzyć teatr jednocześnie modny i z ambicjami.

– O tym, że IMKA jest modna, dowiaduję się zwykle od dziennikarzy i przyznam, że nie ma to dla mnie większego znaczenia. Uważam, że najważniejsze dla takiej młodej sceny jak nasza jest konsekwentne budowanie ambitnego repertuaru i zdobywanie coraz większej publiczności – mówi dyrektor Karolak. – Nazywanie nas modnym teatrem cieszy tylko ze względu na aktorów, którzy są w ten sposób doceniani. Sam zachowuję duży dystans do kategorii mody, bo pamiętam doskonale, ile dostaliśmy prztyczków na początku naszej działalności. Mówiono o nas, że jesteśmy celebrycką fanaberią. Jak pan widzi, od bycia modnym do bycia niemodnym, i odwrotnie, jest mały krok.

– Najprościej byłoby odpowiedzieć, że modnym teatrem jest ten, do którego tłumnie chodzą ludzie, a potem dyskutują o tym, co widzieli. Wtedy jednak okazałoby się, że najmodniejsze są teatry rozrywkowe – mówi krytyk teatralny Jacek Wakar, szef Redakcji Publicystyki Kulturalnej Programu Drugiego Polskiego Radia. – Ale jeśli dodamy czynnik rezonansu społecznego, wpływania na debatę publiczną o rzeczach ważnych, to lista modnych teatrów zmienia się radykalnie. Ogromny wpływ na tworzenie tej listy mają też krytycy i środowisko, które winduje niektórych twórców teatralnych. Tak było w 1998 roku, kiedy jednego dnia swoje premiery mieli Grzegorz Jarzyna i Krzysztof Warlikowski.

Natychmiast – słusznie zresztą – zostali okrzyknięci wielkim objawieniem. Wraz z ich wejściem na scenę odnotowano „nowy rozdział w polskim teatrze". Dziś ci artyści mają już status klasyków, spadły na nich niezliczone wyróżnienia, a jednocześnie ich publiczności przybyło lat. Dziś twórcy kolejnych generacji próbują budować swoje pozycje na buncie przeciw Warlikowskiemu i Jarzynie.

Przykładem jest „Tęczowa Trybuna 2012" Moniki Strzępki, w której pojawia się postać w lekko szyderczy sposób odwołująca się do Krzysztofa Warlikowskiego.

Rozchwytywani reżyserzy


Zatem to reżyserzy teatralni mogą być kluczem do sukcesu scen. Potwierdzają to niemal wszyscy moi rozmówcy. Krzysztof Mieszkowski wymienia: – Jan Klata, Krzysztof Garbaczewski, Krystian Lupa, Monika Strzępka, Barbara Wysocka, Monika Pięcikiewicz, Agnieszka Olsten. Sebastian Majewski dodaje do tej listy Maję Kleczewską, Wiktora Rubina, Michała Borczucha i Weronikę Szczawińską.

Tomasz Konina, dyrektor Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu, zaznacza jednak: – Samo nazwisko reżysera nie wystarczy – spektakl musi być po prostu dobry. – I wtedy ma pan już modny teatr?  – Ja naprawdę nie myślę o naszej scenie w takich kategoriach – podkreśla Konina. Jasne jest, że jeszcze jedno łączy większość modnych polskich teatrów – otwartość na ryzyko, które polega na oddawaniu scen debiutantom. Wybiera się ich tak, żeby w niedługim czasie po ich pierwszej premierze byli rozchwytywanymi reżyserami.

Tomasz Konina: – To ja znalazłem w Szkole Teatralnej w Krakowie Krzysztofa Garbaczewskiego i zaproponowałem mu zrobienie spektaklu. Debiutował u nas „Chórem sportowym" Elfriede Jelinek cztery lata temu, a dziś ma świeży Paszport „Polityki”. Kilka miesięcy temu debiutował u nas Paweł Świątek, którego też znalazłem w krakowskiej szkole teatralnej. I już ma propozycje z Teatru Polskiego we Wrocławiu. Czuję, że za chwilę będzie bardzo modny.

– Być może nasz teatr jest modny, bo przyjeżdżają do nas na premiery ludzie z całej Polski, sporo krytyków – mówi Paweł Łysak, dyrektor Teatru Dramatycznego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy. – Sceny, które dziś są modne, szybko mogą przestać takie być. Moda jest o tyle dobra, że kieruje na teatr uwagę mediów i widzów. Ale jednocześnie myślę, że jest bardzo zwodnicza, niebezpieczna i krótkotrwała, a o teatrze trzeba myśleć długofalowo. Modny teatr, modny reżyser, modny aktor – zazwyczaj to się kończy źle, bo jeśli ktoś uwierzy, że jego siłą jest moda, oznacza to zwykle przegraną, koniec.

Jacek Wakar: – Nazywanie teatru modnym nie jest, w moim odczuciu, deprecjonujące, ale trzeba pamiętać, że zmiany następują prędzej, niż ktokolwiek się spodziewa. Zawsze się znajdzie ktoś modniejszy.

(Mike Urbaniak, „Modny znaczy przegrany”, Wprost nr 9/2012)