Drukuj

O chłopcach i dziewczynach z tych i tamtych lat - po staropolsku albo przez formułki: "ty geju", "ty pedale", "polityczny popaprańcu" - mówią głośne inscenizacje prezentowane na Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, którego organizatorem po raz 18. jest Teatr Powszechny. O legnickich „III Furiach” i wrocławskiej „Tęczowej trybunie” pisze Renata Sas.

Po "Panu Tadeuszu" (reż. Mikołaj Grabowski) Starego Teatru z Krakowa sprawdzającym w historii i współczesnej praktyce narodowe ułomności oraz parę zalet, po "Marszu Polonia" według Jerzego Pilcha (reż. Jacek Głomb) przedstawionym przez gospodarzy, uchylającym pokrywkę bulgoczącego polskiego kotła, na scenę (w Klubie Wytwórnia) wkroczyły najmodniejsze tuzy realizacji i teatropisarstwa.

Najpierw, rozegrane na wysokich tonach emocji "III Furie" (Teatr im. Modrzejewskiej w Legnicy) przedstawił Marcin Liber. Sięgnął po wątki z dwóch książek, by mówić o zbrodni i karze podszytej antyczną tragedią.

"Dzidzia" Sylwii Chutnik to historia kobiety, która w czasie wojny wyrzuciła z obejścia, skazując na śmierć, warszawską uciekinierkę. Jej córce (Joanna Gonschorek) rodzi się dziecko-kadłubek (zemsta losu?).

A znów zastrzelona kobieta (Ewa Galusinska), zanim przejdzie w inny wymiar, dowie się o swoim synu. Jego historia została wyjęta ze wspomnień Stefana Dąmbskiego, spisanych w "Egzekutorze" odsłaniającym zbrodnie AK-owca sadysty. Jak głosy (mitycznych i wojennych) syren dramaty wieszczy drapieżna rockowa muzyka.

Żadnej z postaci nie pomogą bogowie, aura męczeństwa i wiecznej traumy. Można melodyjnie powtarzać: "gdzie są chłopcy z tamtych lat" i zawieszać głos, dośpiewując: "kto wie, czy było tak". Zdarzenia jak plakatowe hasła - mają swoją obrzydliwą dosadność i wieloznaczność.

Poruszająca, grubo zarysowana uderzeniowa dawka historii, albo nawet narkotyczna działka wyzwalająca siłę do skandowania: "Polacy, nic się nie stało".

Swojskie udawanie gigant, permanentny stan transu przez ponad trzy godziny arcyskutecznie, bezlitośnie i wściekle nakręca duet Paweł Demirski (tekst) i Monika Strzępka (reżyseria) w "Tęczowej trybunie 2012" (Teatr Polski z Wrocławia - na zdjęciu). Gra idzie o stadiony - ołtarze narodowego święta, o dzisiejsze upragnione fetysze.

Punktem wyjścia była zawiązana w 2010 roku inicjatywa, mająca zapewnić gejom miejsce i bezpieczeństwo na narodowym stadionie. Początkowo jednoczą się i bronią racji, ale później słabną i nie potrafią współdziałać. Szybko okazuje się, że "wszyscy jesteśmy gejami", a wystudiowana sympatia władzy to gra pozorów i poprawności.

Pani prezydent Warszawy (mówią wprost: Hania) w barokowej sukni i peruce jest jak marionetka z Wersalu wrzucona w scenerię autostrad, które mają być, puszek po piwie, stadionów-kopców, woli jednak obserwować "rekonstrukcje zmian ustrojowych" niż samo życie. A w nim kłębi się od dziwolągów, frustratów przywalonych spłatami kredytów, kryptogejów udających hetero i hetero nie gubiących się w społecznym porządku. Galeria ludzkich osobliwości brnie w swojskim bagnie, tłukąc komary, które je dotkliwie tną, a w bagnie się mnożą.

Aktorzy stanowią mocną drużynę (m.in. Michał Chorosiński, Adam Cywka, Marcin Pempuś, Igor Kujawski, Michał Opaliński, Jolanta Zalewska). Piosenki dodają mocy brutalnym obrazom z życia. I tylko, jak mówi jeden z bohaterów "mamy naprawdę mało czasu, żeby pożyć".

Publicystyczne widowisko, z hasłem demokracja w herbie, okazało się, świetnie skonstruowanym teatrem. Ten demoniczny nadkabaret śmieszy i straszy. Jest nawet rzucanie klątwy na rząd. Chociaż właściwie... nic się nie stało.

(Renata Sas, „Geje walczą z komarami, Express Ilustrowany, 27.02.2012)