Drukuj

To, co niewątpliwie jest największym atutem "III Furii", to przygotowanie takiej formy, w której zmiksowane mity i fobie, pretensje i wady dziwnego tworu o nazwie "Polska", stają się zarzutami nie do obrony. Liber wykrzykuje je zarówno ku dzisiejszemu widzowi, jak i w przeszłość, ku popularyzatorom romantycznego mitu-kitu "przedmurza chrześcijaństwa". Ten spektakl jest jak walenie pałką po głowie - pisze Łukasz Kaczyński.

 

"Pawiem narodów byłaś i papugą" - pisał o Polsce płomiennie Juliusz Słowacki. "Zakałą jesteś narodów i wrzodem ropiejącym!" - zdaje się wykrzykiwać dziś Marcin Liber swoim spektaklem "III Furie". Pokazał go na XVIII Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi Teatr im. H. Modrzejewskiej z Legnicy.

Bazą dla "III Furii" są powieść "Dzidzia" Sylwii Chutnik i spisane krwawe wspomnienia Stefana Dąmbskiego, AK-owca, który "zasłynął" jako gorliwy egzekutor dziwek, komunistów i księży. Sylwia Chutnik, Magda Fertacz i Małgorzata Sikorska-Miszczuk przygotowały z nich bolesny katalog przewin, na które na przestrzeni czasu dawali sobie przyzwolenie Polacy, grając na publicznym forum rolę biednego, bo dotkniętego możliwymi klęskami narodu.

Furie" to spektakl bolesny. Dla widza czasem w sposób dosłowny. Szydercze quasi-telewizyjne show bez pardonu uderza we wszystkie polskie świętości.

Stefania Mutter (Joanna Gonschorek) wydaje w ręce ss-manów warszawską profesorową Markiewicz (Ewa Galusińska), którą ukrywała w oborze. Powodem jest szykowny płaszcz z lisem, którego właścicielka nie chciała oddać. Czy właśnie dlatego wnuczka, Danuta Gaja Mutter, urodzi dotknięty wszelkimi możliwymi chorobami kadłubek dziecka? Gdy zdecyduje się oddać Dzidzię Katolickiej Organizacji do spraw Epatowania Nieszczęściem, dziecko-monstrum zmienione zostanie w obiekt kultu.

W drugiej części spektaklu ujrzymy profesorową Markiewicz, która oczekując u bram nieba, będzie zastanawiać się, czy wina, iż jej syn stał się krwawym egzekutorem AK, leży po jej stronie. Sfera szkaradnej rzeczywistości miesza się tu ze sferą mitologiczną, a grzechy dziadków zmieniają się wykładnię życia dla wnuków. Klątwę, którą zbyt łatwo przez pokolenia obnosi się, prosząc o jałmużnę. Obie historie opowiedziane są w formie szyderczego quasi-telewizyjnego show (gapienie się w telewizyjne odbiorniki to przecież nasz sport narodowy), które dzieje się w poczekalni dworca kolejowego. Pociągi w tym kraju kursują od lat według stałej trasy - znikąd do nikąd.

O temperaturę show dba MC Apollo (grający z charyzmą Rafał Cieluch), piekielny mistrz ceremonii. To nie jedyna zresztą pożyczka z "(A)polonii" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, z którą polemizują "III Furie". Apollo wie wszystko i bezlitośnie demaskuje każdy fałsz wygłaszany niemal bezwiednie przez galerię podróżnych marzących tylko, by uciec z tego i od tego kraju. Ale pociąg nie przyjeżdża.

Marcin Liber sięgnął po wyraziste, ostre, ostrzejsze jeszcze niż sam tekst przewrotne środki, których intensywność bywa bolesna dla widza. Skandowanie na piłkarską nutę (kto jak kto, ale my znamy się na kibicowaniu): "Nic się nie stało! Polacy nic się nie stało!", staje się komentarzem do kolejnych klęsk bitnych Polaków, którzy nie mogą zrozumieć, że w bitwach to akurat nie mają szczęścia. Aktorzy grają po kilka ról, niemal wszyscy posługują się mikrofonami, do których bywają wywoływani niczym na szkolnym apelu. Bezpardonowo wkracza w spektakl punk-core'owy zespół Radio Error, w roli mitycznych Syren.

Czy jednak "III Furie" w konfrontacji z "Panem Tadeuszem" Mikołaja Grabowskiego nie ponoszą klęski? Podobnie jak w konfrontacji z domniemanym wrogiem - "syndromem polskim". Są przykładem buńczucznego, do krwi polskiego komunikatu. Brak im cyzelowania środków i tonów, które właściwe są "Panu Tadeuszowi". A więc szyderstwo przeciw finezji. Gdyby tej finezji więcej było w historii Polski, spektakl Libera nie miałby swej siły.

 

(Łukasz Kaczyński , "Polaku! Ty wieśniaku!", Polska Dziennik Łódzki, 24.02.2012)