Drukuj

W legnickim teatrze po raz ostatni w tym roku wystawiono spektakl w ramach projektu "Caffe Modjeska - Przestrzeń dla sztuki". Tym razem widzowie mogli zobaczyć młodzieżową adaptację dramatu Michała Walczaka "Piaskownica". Myślę, że tę sztukę należy traktować jako próbę aktorską dla młodych artystów, pokaz ich ekspresji. Nie jestem w stanie rozłożyć tego spektaklu na czynniki pierwsze. Jeśli nie znamy składników chleba, nie upieczemy go. Ot co – pisze Janusz Łastowiecki.

Pamiętam, jak na jednym z warsztatów teatralnych, na które w młodości chodziłem, ówczesny aktor przodowy legnickiej sceny, Przemysław Bluszcz, mówił o tym, co wyróżnia sztukę od całej reszty zjawisk „kulturopodobnych”. Podał wtedy jako przykład pieczenie chleba. Seriale, reklamy, taniego rzędu filmy nie myślą o tym, jak upiec to, co za chwilę skosztują odbiorcy. Kupują „chleb” bez wnikania w jego poszczególne składniki. Teatr ma tę przewagę, iż nie idzie na łatwiznę. Aktor w teatrze musi poznać smak każdego elementu, aby potem samodzielnie ten chleb przygotować.

Myślę, że ten obrazowy przykład dobrze wpasowuje się w myślenie o sztuce okołoteatralnej, z jaką miałem do czynienia oglądając „Freestyle”. Spektakl przygotowała grupa młodych artystów z Jeleniej Góry, wystawiających swoje spektakle jako „Teatr Odnaleziony”. Reżyserii tej sztuki dokonał Łukasz Duda.

Po raz kolejny pokuszę się tu o wspomnienie radiowej realizacji tego tekstu Walczaka. Radiowa „Piaskownica” w reżyserii Pawła Łysaka miała dwie płaszczyzny: w piaskownicy bawili się młodzi i wiekowi bohaterowie (głosy dzieci przeplatały się z głosami takich aktorskich sław jak Wiesław Michnikowski czy Danuta Szaflarska). Włożenie w usta takich aktorów słów „podwórkowych” i niekoniecznie cenzuralnych ukazało świat, gdzie bez względu na wiek toczy się walka między „nią i nim”, dwiema połówkami tego samego jabłka. Korespondencja młodych i starszych w radiowym świecie dźwięków sprawdziła się. Wpisała się w myśl autora. Walczak chciał przecież: „zdemaskować, zdjąć patetyczność z tematu związków uczuciowych między ludźmi. Dorośli też są, doświadczając miłości, nie tylko dramatyczni, ale i śmieszni, bezradni, bliscy w reakcjach dzieciom z piaskownicy”. „Freestyle” to jak sama nazwa wskazuje – wolne „prześlizgnięcie” się po tekście i wysunięcie tego, co oczywiste, na plan pierwszy.

Świat stworzony przez „Odnalezionych” jest bardzo jednopłaszczyznowy, oscylujący między banałem rodem z młodzieżowych pamiętników i seriali telewizyjnych z lat 60. czy 70. Reżyser dał tu pole do popisu tylko młodym, zrezygnował z tego, co stanowiło punkt wyjścia radiowej realizacji – zestawienie skrajnych grup pokoleniowych. Jest to widowisko plastyczne, głośne, emocjonalne. Z tym, że emocje były tu wykrzyczane. Zabrakło w korelacji aktorów z publicznością pewnego filtru, przez który każda myśl przelewałaby się z instancji nadawczej do odbiorczej w sposób płynny i gruntownie opracowany. Potocznie użylibyśmy słowa: „papka, siekanina”. Tekst Walczaka istotnie, jest tu „posiekany” i odarty z teatralności. Scena, która ma być domem dla słowa, stała się kartonem pełnym wyzwisk i odgłosów zdzieranego gardła.

Nie za bardzo też wiem, czemu miał służyć motyw poboczny. Stanowią go zmysłowe przygody głównej bohaterki z „blokowym nieznajomym”. Niczego zastanawiającego ten spektakl nie wnosi. Co do aktorów – duża przed nimi szansa na pokazanie swoich możliwości w repertuarze klasycznym, gdzie myśl ma być wkomponowana w światopogląd odbiorcy, jego wrażliwość. Freestyle teatralny jest w porządku, jeśli idzie za tym przemyślana wizja.

Awangardowy Różewicz czy Ionesco do dziś szokują, bo każda interpretacja, choćby była szalenie wnikliwa, nie dosięga jądra zrozumienia estetycznej tezy tych tekstów. Postawię więc pytanie: czym jest nowatorstwo w sztuce? Czy ma zrezygnować z logosu, myśli i przejść tylko w przemiał prowokacji i nowomowy podwórkowej?

(Janusz Łastowiecki, „Freestyle podwórkowy”, www.teatry.art.pl, 28.12.2011)