Drukuj
Speedway na deskach! Teatralnych. Znakomity legnicki reżyser Jacek Głomb wystawił sztukę o wielkim i tragicznym Jancarzu, ale nie tylko. - Ten spektakl wykracza poza ramy teatru, nie lukruje, a nawet jest kontrowersyjny, gdyż nie jestem fanem tego, co się teraz wyprawia w polskim żużlu – mówi reżyser "Zapachu żużla", sztuki wystawionej najpierw w Gorzowie, a pokazanej niedawno w Legnicy. Pisze Bartłomiej Czekański.

Wyreżyserował głośną i rewelacyjną "Balladę o Zakaczawiu", o przeklętej dzielnicy w Legnicy. Jako dyrektor tamtejszego teatru im. H. Modrzejewskiej, z racji swej funkcji, firmował też spektakl "Made in Poland" w reżyserii Przemysława Wojcieszka, a wystawiony na Piekarach. Oba te przedstawienia przeniesiono potem z legnickiego teatru na ekran telewizyjny. Niezwykły artysta, niezwykły reżyser i równie niezwykły dyrektor, czyli Jacek Głomb.

W okrzyczanym "Made in Poland" główną rolę blokersa Bogusia odtworzył, wówczas jeszcze wrocławski aktor dramatyczny, Eryk Lubos, z którym w Gwardii Wrocław dzień w dzień trenowałem boks. Oto, co powiedział mi kiedyś na temat tamtej swej kreacji "zakapior" Eryk:

"No co ty? Jaki z mojego Bogusia zakapior? To on dostaje łomot i zaczyna kumać, o co chodzi. Napisz to właśnie takim językiem, żeby Czytelnicy wczuli się w ten klimat. To w środku czysty dzieciak. Często wzrusza się. Wiesz, ile ja płaczę podczas tego przedstawienia? Boguś jest czysty: nie pije, nie ćpa, ma misję, jest rewolucjonistą. Tylko nie ma narzędzi, tj. nie potrafi opowiedzieć, nazwać tego, co mu w duszy gra. Jest introwertykiem, a rozsadza go młodzieńczy bunt. Wie, że nie może być bierny. Walczy, czasem głupio. Szuka wielkich rzeczy daleko, a one są tuż, tuż, na wyciągnięcie ręki. Znajduje swoich przewodników: matkę, nauczycieli, księdza wzorowanego w tej sztuce na postaci legendarnego już, nie tylko w Legnicy, ojca Gacka. Nie zgadza się z nimi, buntuje się, przestaje być ministrantem, ale jego katharsis to miłość. Może dlatego tak mu jej brakuje, że wychowywał się bez ojca? Tam jest wiele kluczy i znaczeń. To właściwie poemat pełen „prądu”, komunikatów podanych jasnym, prostym językiem. Szkoda, że wielu ludzi, niestety, wciąż poddaje się sztampie: blokers to bejsbol i tanie wino, bokser to płaski nos i rozbity łeb itp.”.


Panie dyrektorze, w „Zakaczawiu” obserwowaliśmy sceny z walk bokserskich, teraz wziął pan na tapetę „Zapach żużla” Iwony Kusiak. Skąd u pana te sportowe ciągoty i tęsknoty?

JACEK GŁOMB: – Z różnych powodów sam nie uprawiam sportu (śmiech), ale jak wielu ludzi jestem jego kibicem. Urodziłem się w Tarnowie, a to miasto zawsze stało żużlem. Tam obowiązywało wręcz „myślenie żużlowe”. Ojciec zabierał mnie na mecze. Przyjaźnię się z dyrektorem teatru w Gorzowie Janem Tomaszewiczem, który od dawna prosił, bym przygotował w tamtejszym teatrze jakiś spektakl. Ja jestem specjalistą od lokalnych tematów, czego przykładem może być „Ballada o Zakaczawiu”. Mieliśmy do wyboru albo opowiedzieć o cygańskiej poetce z Gorzowa Papuszy, albo o żużlu. Wybrałem speedway. I trafiliśmy. Sztuka okazała się „napisana na to miasto”. Na widowni tłumnie znaleźli się miejscowi kibice i to w klubowych szalikach na szyi, ludzie, którzy na co dzień omijają teatr szerokim łukiem.

Gorzów to rozumiem, ale przecież w Legnicy nie ma „czarnego sportu”, a i tam pan wystawił „Zapach żużla”. I to w gorzowskiej obsadzie. Widzowie przyszli?

– Powiem bez fałszywej skromności, że przyszli na mnie (śmiech). I co z tego, że u nas nie ma drużyny żużlowej? Ale są fani speedwaya! Nie mamy też skoczni narciarskiej, a jest tu dużo kibiców Małysza. Poza tym to uniwersalna opowieść. Podobne rzeczy dzieją się w futbolu, koszykówce czy szczypiorniaku! Nie tylko w speedwayu.

Mówią, że ten spektakl to opowieść o dramatycznych losach słynnego żużlowca Edwarda Jancarza, zasztyletowanego przez swoją drugą żonę…


– To nie jest wprost dokument o wielkim Eddym. Jego historia była dla nas jedynie inspiracją. W przeciwieństwie do kilku moich kolegów reżyserów, jestem przeciwnikiem publicystyki w teatrze. Sztuka jest po to, by kreować rzeczywistość, a nie ją opisywać. Od opisywania jej jesteście wy – dziennikarze. Po „Balladzie o Zakaczawiu” niektórzy legniczanie przychodzili do mnie i mówili „panie Jacku, a w rzeczywistości to było trochę inaczej”. Bez sensu, bo ja przecież nie uprawiam dokumentu.

Ale w scenografii spektaklu zadbaliście o realia…

– A tak. Mamy na scenie dwie żużlowej jawy z lat 70., a jedną nawet odpalamy. Plus kevlary. Teatr, choć nie jest dokumentalny i jest fikcją… to jednak powinien być prawdopodobny, wiarygodny. I taki tutaj jest. Zanim stworzyliśmy i wystawiliśmy „Zapach żużla”, długo rozmawialiśmy z dawną złotą gorzowską drużyną, która wtedy stanowiła także trzon reprezentacji narodowej, a więc z Jerzym Rembasem, Zenonem Plechem czy Bogusławem Nowakiem, który był naszym nieformalnym konsultantem. A także z księdzem kapelanem, pierwszą żoną Jancarza, czy legendarnym mechanikiem Stanisławem Maciejewiczem. Świetny człowiek.

To spektakl w pewnym stopniu polemiczny…

– Tak, ta sztuka wykracza poza ramy teatru, nie lukruje, a nawet jest kontrowersyjna, gdyż nie jestem fanem tego, co się teraz wyprawia w polskim żużlu. Pieniądze są w nim niebotyczne, a wciąż winduje się kontrakty zawodników. I nie może być tak, że dawna gwiazda Jerzy Lembas musi żyć za 700 zł renty, a dzisiejsze sławy zarabiają po 2 mln złotych! Czyli jedni dostają stanowczo za mało, inni zaś za dużo. Sk….ństwem było to, że kiedyś gorzowscy działacze zakazywali swemu zasłużonemu zawodnikowi Bogusiowi Nowakowi zbliżać się do parku maszyn, bo jego wózek inwalidzki ponoć stresował czynnych zawodników. A Nowak kręgosłup złamał przecież w wypadku żużlowym, acz już w barwach Unii Tarnów.

Czy poruszył Pan w spektaklu problem „nieświętej”, derbowej wojny żużlowej Gorzowa z Zieloną Górą?


– Nie interesują mnie takie „gminne” konflikty. Bardziej pociąga mnie zestawienie dawnego żużla z dzisiejszym. To też jakiś konflikt, jakaś niesprawiedliwość pokoleniowa. Przygotowujemy teraz film fabularny o złotej gorzowskiej drużynie z lat 70. i początku lat 80., ale nie tylko. Współcześni żużlowcy odtworzą trzy biegi z tamtych czasów, w całość wpleciemy też stare filmy z zawodów...

A czy inne miasta poza Gorzowem i Legnicą będą miały szansę obejrzeć (a raczej poczuć) u siebie „Zapach żużla”?

– Jest taki ministerialny projekt pod nazwą „Teatr Polska”. Jeśli w jego ramach uzyskamy konieczne środki, to wystawimy ten spektakl w innych „żużlowych miastach”.


Tyle nietuzinkowy legnicki (a raczej ponadlegnicki) reżyser Jacek Głomb. Historia Edka Jancarza jest rzeczywiście dramatyczna. W sam raz na scenariusz. Był idolem i nawet jak na tamte czasy dorobił się na żużlu, skończył zaś wyjadając w gorzowskim barze mlecznym zupki po innych, wynosił z domu swe trofea, żeby mieć na alkohol (jestem ostatnim człowiekiem, który mógłby go za to potępiać). Wreszcie, gdy kolejny raz przyszedł do domu pijany i to tuż przed Balem Sportowców, na który był zaproszony ze swoją drugą żoną, to ona we wściekłości chwyciła za nóż… Trochę wcześniej Edek w szpitalu walczył o życie po tym, jak na torze staranował go Włoch Valentino Furlanetto, a raczej „Furianetto”. Spałem w gorzowskiej willi Eddyego, gdy pierwsza małżonka Jancarza, pani Halina, poprosiła mnie bym do ogólnopolskiego „Sportowca” napisał o tym, jak to klubowidziałacze od rana rozpijają Edka (był wtedy trenerem tamtejszej Stali), a potem naniego donoszą.

Ale był też inny Jancarz. „Jajcarz”, wesołek, żużlowiec, który regularnie zdobywał dla angielskiego klubu Wimbledon masę punktów, więc na Wyspach nazywali go „Steady Eddy”. Po finale IMŚ na Wembley w 1981 r. do swego londyńskiego dwupoziomowego mieszkania zaprosiły nas dwie urocze Polki. Edka jako sławnego żużlowca, mnie jako młodego wówczas dziennikarza branżowego, prestiżowego tygodnika „Speedway Star”. Szampańska impreza trwała trzy dni, aż lokalne radio nadało komunikat do Jancarza, żeby się zgłosił do klubu, gdyż zbliża się mecz ligowy. Działo się.

Dziś Eddy w Gorzowie ma swój pomnik, stadion też jest jego imienia. Dużo by opowiadać... Ale dobrze, że o żużlu swym artystycznym kunsztem zechciał nam opowiedzieć na deskach teatru ktoś taki, jak Jacek Głomb. To prawdziwa nobilitacja i wyniesienie speedwaya na salony.

(Bartłomiej Czekański, „Ballada o żużlu”, Słowo Sportowe, 31.01.2011)