Drukuj
Czy ludzie, powodowani niskimi popędami, mogą dopłynąć do Wysp Szczęśliwych? To istota legnickiej interpretacji „Otella” w adaptacji Krzysztofa Kopki i reżyserii Jacka Głomba. Mimo wszelkich drobnych niedociągnięć uważam, że spektakl jest piękny i porywający - ocenia Helena Marczewska.

Powiem to od razu, żeby nie było: mam słabość do teatru Jacka Głomba i do zespołu teatru im. Heleny Modrzejewskiej z Legnicy. Za każdym razem (poza jednym wyjątkiem, ale spuśćmy nań zasłonę miłosierdzia, każdy ma swoje gorsze chwile) zachwycają mnie wizualnie, porywają moją wyobraźnię, zostawiają trwały ślad w pamięci. Przenoszą w zupełnie inny świat i sprawiają, że czuję się jak dziecko, które wierzy,  że wszystko na scenie dzieje się naprawdę, mam ochotę krzyknąć: nie idź tam, bo zginiesz! Magia teatru działa tam na mnie ze zdwojoną siłą. Podobnie stało się i tym razem.

Jacek Głomb w swojej realizacji skupił się przede wszystkim na emocjach i uczuciach targających człowiekiem. Umieszcza bohaterów na pokładzie statku, co wzmaga poczucie klaustrofobii. Stamtąd nie ma ucieczki gdzie indziej niż do ciasnych kajut, zwłaszcza, gdy przychodzi cisza morska. Człowiek skazany na bezczynność, na środku morza, bez możliwości ucieczki, popada w obłęd. Załoga „Speranzy” (nazwa okrętu Otella, znaczy tyle co „nadzieja”) w swej desperacji decyduje się na okrutny krok. Pod pokładem przetrzymują Przeklętą, którą obwiniają o to, że ściąga na nich niełaskę bogów. Postanawiają pozbyć się wiedźmy i wyrzucają ją za burtę.

W ogóle spektakl jest oparty na eksponowanej brutalnej, zwierzęcej fizyczności. Bójki kończą się bolesnymi upadkami na pokład, walczący potrafią uderzać o deski głową przeciwnika, rytmicznie powtarzają się sceny karnego biczowania, groźby wyrzucenia za burtę. Te sceny są tak żywe i realistyczne, że mogą przyprawić o ból widzów. Przewaga fizyczna jest tu świadectwem władzy. Ta sama zasada dotyczy miłości – a właściwie seksu, czy to między marynarzami, a pokładowymi dziwkami, czy też między Jagonem i jego żoną. W tym wszystkim Desdemona, ze swoim statusem i czystością intencji, nie pasuje. Ukarana zostanie jej inność, nie do przyjęcia w brudnym świecie.

Uczucia wybuchają na statku ze zdwojoną mocą, ludzie dają zapanować nad sobą swoim najciemniejszym żądzom, lękom. Nie ma w spektaklu Głomba mowy o wojnie z Turkami, o polityce – jest tylko człowiek postawiony w sytuacji kryzysowej, człowiek i jego „bebechy”. Warto zresztą zwrócić uwagę na świeżość adaptacji – zmiana znanego wszystkim przebiegu fabuły „Otella” w morską powieść awanturniczą dobrze służy spektaklowi. Reżyser kładzie nacisk na perspektywę Otella w relacji z Desdemoną. Pokazuje, co dzieje się z człowiekiem, którego zaufanie, wiara w najbliższą osobę są systematycznie podważane, burzone. Ukazuje również upadek dzielnego wodza, który przegrywa w walce z własną zazdrością, z podejrzeniami i przede wszystkim ze sobą.

Nawiasem mówiąc, główny wątek, jest moim zdaniem, przeprowadzony w sposób zbyt schematyczny. Otello chodzi po swej kajucie, zastanawiając się głośno: „zdradza mnie czy nie?” Wiele, zamiast zostać zagrane, zostaje w tym przedstawieniu po prostu wypowiedziane, a wręcz przegadane, co niestety ujmuje mu trochę i sprawia, że jest tylko dobry, ale nie wybitny.

Mimo wszelkich drobnych niedociągnięć uważam, że spektakl jest piękny i porywający. Warto wspomnieć również, że Jacek Głomb został zań nagrodzony w 2006 roku za najlepszą reżyserię na X Międzynarodowym Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku. Nagrodę otrzymała tam też odtwórczyni roli Desdemony – Ewa Galusińska. Poza tym, w tym samym roku, „Otello” podbił serca widzów w Ameryce, gdzie Teatr z Legnicy, śladami swojej patronki, przyjechał  na tourneé.

Aktualnie spektakl został włączony w drugą edycję programu Teatr Polska. Wybrane do niego spektakle goszczą w miejscowościach, w których na co dzień mieszkańcy nie mają styczności z twórczością teatralną. „Otello” zawitał i do Warszawy. I słusznie.

„Otello”, reż. Jacek Głomb, Teatr im. Heleny Modrzejewskiej, Legnica. Adaptacja: Krzysztof Kopka; asystent reżysera: Przemysław Bluszcz; scenografia: Małgorzata Bulanda; ruch sceniczny: Leszek Badyl; muzyka: Kormorany.

(Helena Marczewska, „Wzburzone morze”, http://mgzn.pl, 7.12.2010)