Drukuj
Głośny legnicki spektakl "Made in Poland" był opowieścią o karku z bloku, który uwalnia energię w destrukcji, film jest o przedstawicielu pokolenia, które się nie buntuje - mówi Przemysław Wojcieszek, reżyser "Made in Poland" w rozmowie z Magdą Piekarską.


Magda Piekarska: "Made in Poland" miało premierę w teatrze sześć lat temu. Scenariusz powstał jeszcze wcześniej. Czy przed rozpoczęciem zdjęć do filmu musiałeś poszukać w sobie buntownika sprzed lat?

Przemysław Wojcieszek: - Wciąż myślę o sobie w kontekście postaci Bogusia. Stąd moja gigantyczna sympatia do tego chłopca, który mówi najpierw światu: "nie", a potem szuka prawdy. Sześć lat temu to była opowieść o karku z bloku, który uwalnia swoją energię w destrukcji, a teraz jest o chłopcu, trochę elfie, który nie wygląda na buntownika. Wydaje mi się, że dziś to jest nawet bardziej dojmujące niż wtedy, kiedy pisałem ten tekst. Nie sztuka wzniecać rewolucję, kiedy idzie za tobą banda podobnych do ciebie ostrzyżonych chłopaków. Ale kiedy buntownik jest sam i nikt nie rozumie, o co mu chodzi, zaczyna się robić ciekawie.

Jest w filmie scena symboliczna - Eryk Lubos, który grał Bogusia w legnickim teatrze, mówi do filmowego Bogusia: "Wyluzuj, rewolucja się skończyła, przemoc śmierdzi". Czy Ty musiałeś sam ze sobą taką rozmowę przeprowadzić?

- Zrobiłem to sześć lat temu, kiedy miałem trzydzieści lat i moje relacje z pokoleniem się kończyły. Miałem dwuletnie dziecko i czułem, jak odklejam się od tego towarzystwa. Generacyjność mojej opowieści się ulotniła. Teraz chciałem, żeby z jednej strony była to opowieść o indywidualnym sprzeciwie, z drugiej, żeby to była rzecz pesymistyczna. Wiemy, że Boguś musi przegrać, a jednocześnie ratuje go wewnętrzna prawda. Gdzieś w tym kolażu scen, muzyki, animacji i głosów z piekła czuje się, że jestem po jego stronie. Chociaż ten świat mnie pokonał. De facto jestem częścią systemu: realizuję swoje pomysły, ale w jego ramach.

Przetykasz opowieść o Bogusiu punkowymi animacjami i głosami brzmiącymi jak z anteny Radia Maryja - o tym, że wszystko wykupili Niemcy, że Żydzi się panoszą, że w tej Polsce, panie, żyć się nie da. Mam wrażenie, że Boguś mówi w istocie o tym samym.

- O takie zderzenie mi chodziło. Chciałem pokazać ludzi, którzy kryją się za oknami wieżowców, przeciwko którym Boguś kieruje bunt. Okazuje się, że oni też chcą apokalipsy. Z jednej strony mamy konformizm, z drugiej bunt, który wyraża armia staruszek i starców, mówiących: "no future". To oni się buntują, a nie młodzież, która wyżywa się na facebookach, imprezach tanecznych, lansiarskich festiwalach. Tyle że oni są martwi, a Boguś szuka. Jego bunt wyrasta też ze sprzeciwu przeciwko temu, żeby się takim trupem nie stać.

Twój film pokazuje przedstawiciela pokolenia, które przestało się buntować. To zamierzony paradoks?

- Nie spotykam dwudziestoletnich punków, chyba że zmienili fryzury. Mam wrażenie, że w istnieniu postaw kontrkulturowych jest coś zdrowego. A teraz robi się koncerty, tworzy style muzyczne, modę - wszystko dla zysku. Mam wrażenie, że zjawisko komercjalizacji dotyka też Ery Nowe Horyzonty. Pamiętam ten festiwal z Sanoka, dokąd przyjeżdżała młodzież z gitarami, plecakami i śpiworami, żeby naoglądać się filmów, na które później przez rok nie miała kasy. A teraz przyjeżdżają dzieciaki wystrzyżone na emo, w dobrych ciuchach. Jak miałem 20 lat nie miałem kasy, żeby jechać na festiwal do dużego miasta na dziesięć dni, płacić za noclegi, żarcie i karnety. Pytanie, co się stało z młodymi, których nie stać na takie imprezy.

Nie obawiasz się, że Twój film stanie się tym, czym jest ten krzyk Bogusia na blokowisku - wezwaniem do rewolty, którego nikt nie podejmie?


- Zawsze jest takie ryzyko. Ale nie zastanawiam się, czy ten film pociągnie za sobą masę. Mam nadzieję, że publiczność będzie się na nim bawić.

Film we Wrocławiu widział selekcjoner festiwalu w Berlinie. Pojawiła się jakaś propozycja?

- Rozmawiamy o tym. Film mu się podobał i to jest na razie najważniejsze.

Pracujesz nad kolejnym projektem. Czego dotyczy?

- Robię film o dwóch lesbijkach. Problem w tym, że polskie kino gejowsko-lesbijskie jeszcze się nie ujawniło. Nieprzypadkowo. Nikt nie da na to pieniędzy. Napisałem do firmy Canon z prośbą, żeby dali nam do testowania sprzęt. Kiedy przyznałem się, o czym będzie film, przestali odbierać telefony. Interesują mnie teraz tematy, które są nieobecne w kinie, bo nikomu się nie chce walczyć z wiatrakami.

Tobie się chce?


- W kinie tak. W teatrze robię rzeczy komercyjne, ale w kinie tylko rewolucję.


Made in Poland


Scenariusz "Made in Poland" Przemysław Wojcieszek napisał w 2001 roku. Miał wtedy 25 lat i chciał nakręcić film pod tym tytułem. Udało się dopiero po latach - obraz miał premierę w tym roku na festiwalu w Gdyni - ale po drodze wrocławski reżyser zrealizował wielokrotnie nagradzany spektakl w Legnicy, oparty na tym samym scenariuszu. W legnickiej wersji rolę Bogusia zagrał Eryk Lubos, matkę - Anita Poddębniak, proboszcza - Bogdan Grzeszczak, nauczyciela - Janusz Chabior, a gangstera - Przemysław Bluszcz. W filmie Boguś to Piotr Wawer (Lubos występuje w jednym z epizodów), matkę gra Halina Rasiakówna, Chabior nadal jest nauczycielem, Bluszcz dla odmiany księdzem, a gangsterem Wiesław Cichy.

(Magda Piekarska, "W kinie idę pod prąd", Gazeta Wyborcza Wrocław, 28.07.2010)