Drukuj
W Legnicy jest szereg ciekawych premier, ale lewicowe towarzystwo stołecznych klakierów jeździ do Wałbrzycha... Festiwale, gościnne wyjazdy, zainteresowanie mediów jest zarezerwowane nie dla „co” (obiektywnego), ale dla „kto” (kumoterskiego). Tak wygląda faktycznie mapa teatralna Polski – pisze Jacek Zembrzuski w swoim blogu.

Polemizowałem tu kiedyś zapalczywie z Wojtkiem Majcherkiem, który wytknął rozumiejącym gest Szczepkowskiej twórcom teatru maruderstwo zamiast artystycznego polemizowania z Lupą i „kontynuowania Axera”. Ja się obruszyłem, twierdząc, że sympatyczny redaktor (krytyk i nauczyciel) nie wie, co mówi.

Dziś o konkretach - właśnie pracuję w jednym z teatrów pozastołecznych (nie muszę przypominać, że takich jest większość, i że to one tworzą prawdziwy krajobraz teatralny i wykonują codzienną pracę na niwie, nie zawsze po linii...)

Na dużej scenie teatru, do którego powinno przyjść kilkanaście, a może kilkadziesiąt tysięcy ludzi z niewielkiego miasta, na dziesięć współczesnych i często bardzo eleganckich kostiumów i zaplanowaną w trzech planach na przeszło stu trzydziestu metrach kwadratowych dekorację mam maksimum 19 tysięcy złotych polskich; ok. 40 prób - najczęściej nie na scenie - w nie zawsze pełnej obsadzie, bo teatr musi grać i zarabiać, czasami dwa razy dziennie.

Śmiem twierdzić, że to norma ogólnokrajowa - i wcale się nie skarżę! Dzięki pomysłowej krawcowej, znakomitemu kierownikowi technicznemu i pełnym chęci, adrenaliny i pomysłów aktorom próby idą do przodu i efekt artystyczny rysuje się całkiem obiecująco (stopień trudności zadania przekracza zdecydowanie powszechną u nas powierzchowność i realistyczną dosłowność).

Aktorzy mają skalę, idą w tekst głęboko i nie zadawalają się łatwymi efektami – chcą wiedzieć, co grają i sami proponują bardzo ekstrawaganckie rozwiązania - są może trochę zabiegani, bo i obowiązków im nie brakuje.

Potem będzie premiera (faktyczna prapremiera w praktyce nieznanego utworu znanego autora), jak słyszę, najczęściej entuzjastycznie przyjmowana przez miejscową publiczność (tu naprawdę kocha się swoich aktorów), jedna czy druga recenzja uwikłana w "spółdzielniane" układy i cisza na stołecznych salonach.

Puszczam wodze fantazji, ale przecież znam życie i wiem, jak to się odbywa. Na przykład w Legnicy jest szereg ciekawych premier, ale lewicowe towarzystwo stołecznych klakierów jeździ do Wałbrzycha... Festiwale, gościnne wyjazdy, zainteresowanie mediów jest zarezerwowane nie dla „co” (obiektywnego), ale dla „kto” (kumoterskiego). Tak wygląda faktycznie mapa teatralna Polski.

Tutejszy dyrektor twierdzi, że teatr trzeba robić dla miejscowej publiczności i ma rację, ale aktorom się należy, aby ich praca i talent zostały dostrzeżone także poza najbliższym środowiskiem. Jak to zrobić nie "zapisując się do partii"? Pracując, robiąc swoje... Czy to wystarczy?

(Jacek Zembrzuski, „Wojtkowi M. i nie tylko do sztambucha powtórzę nie po raz pierwszy”, www.jacekrzysztof.blog.onet.pl, 6.05.2010)