Drukuj
Aktorstwo to zawód wędrowny. Prawie 12 lat spędziłem w legnickim Teatrze, z jednym zestawem ludzi. Nasz "związek" domagał się przedefiniowania. Skorzystałem z zaproszenia Izabelli Cywińskiej. Dla mnie satysfakcjonujące będzie, jeśli Ateneum, które jest postrzegane jako "teatr skostniały", krok po kroku, także dzięki mnie, będzie się zmieniać – zwierza się Agnieszce Michalak Przemysław Bluszcz,  aktor Teatru Ateneum w Warszawie.


Dolny Śląsk


Piękny jest. Panuje tam porządek architektoniczny i urbanistyczny, zobaczyć to można choćby w świetnie zaplanowanych parkach. Kiedy Niemcy budowali miasta i wsie, czuli przestrzeń. Są też magiczne miejsca turystyczne, np. Kotlina Kłodzka, Góry Sowie. Ludzie? Są tacy jak wszyscy, którzy zostali przesiedleni skądś, w tym przypadku ze Wschodu. Dobrze było ich posłuchać w "Transferze" Janka Klaty. Są nie tak bardzo jak warszawiacy nastawieni na swoje. Mniej w stolicy bezinteresowności, krótki dystans i krótka pamięć to norma.

Parę lat temu, po powrocie ze Stanów, pomyślałem, że może warto byłoby tam wrócić z rodziną. W Ameryce kreacyjność i niekonwencjonalne myślenie są podstawowym elementem rozwoju. A u nas, istotny nie jest sens, ale raczej kto za nim, obok niego stoi. To chyba nasza cecha - utrudniać...

lalki


Studiowałem we wrocławskiej PWST na wydziale lalkarskim - inspirujące lata. Przydatny w pracy zawodowej okazał się choćby przedmiot: plan lalkowy. Dotyczył relacji aktora z formą, przestrzenią, światłem i dźwiękiem. Nic tak nie uczy pokory jak forma. Byliśmy zgranym rokiem, chcieliśmy być dla profesorów raczej partnerami do dyskusji niż tylko pokornymi słuchaczami.

Zanim trafiłem na ten wydział, miałem za sobą chwile na filologii polskiej, w studium kulturalno-oświatowym, pracę w domu kultury i na fermie kurczaków. W końcu znalazłem się w przystani dla outsiderów, na Uniwersytecie Ludowym na Opolszczyźnie, na dwuletniej specjalizacji instruktora teatru lalek - uciekałem przed wojskiem. Kiedy skończyłem tę szkołę, wciąż mogłem załapać się do armii, dlatego naturalnym ruchem stał się wybór szkoły we Wrocławiu.

mistrzowie


Pierwszymi moimi guru byli... pisarze. Stendhal - w wieku nastu lat kilka razy połknąłem "Pustelnię parmeńską" i "Czerwone i czarne". "Siddharthę" Hessego rozdawałem znajomym jak Biblię, bo kupiłem 20 egzemplarzy na hurtowej wyprzedaży. Szybko zakochałem się w Raymondzie Chandlerze. Cenię Johna Fowlesa - przede wszystkim "Maga" i "Hebanową wieżę". I nie byłoby mnie w tym miejscu, gdzie jestem, bez słów Baczyńskiego, Wojaczka czy Herberta. Dziś czytam głównie kryminały: Mankell, Larsson, Camilleri - są uzależnieniem.

A propos mistrzów, których spotkałem w życiu, miałem szczęście, że oni nie mieli ambicji, żeby być mistrzami. Potrafili słuchać i zadawać pytania. Oni wiedzą, o czym i o kim mówię. Aha, i jeszcze jedno - lubię patrzeć na rzekę, od niej można się wiele nauczyć.

Pierwszym obrazem, który powalił mnie na kolana, był "Czas Apokalipsy". Poszedłem na ten film nielegalnie - któregoś dnia, kiedy miałem 6 lat, opiekowała się mną 15-letnia kuzynka. Obejrzeliśmy "Czas..." - kuliłem się i chowałem przerażony. Traumatyczne przeżycie, od którego zaczęła się miłość do Coppoli. Jego "Ojciec chrzestny" jest dla mnie klasyką klasyki, niedoścignionym wzorem w kinie amerykańskim.

Wiele razy oglądałem "Łowcę androidów" Scotta czyjego "Pojedynek". Momentem przełomowym były "Fanny i Aleksander" Bergmana i "Dzieciątko z Macon" Greenawaya - długo nie potrafiłem wstać z fotela. Cenię opowieści Petera Weira, filmy braci Dardenne, okrucieństwo i cierpienie u Michaela Hanekego; uwielbiam przepiękny film Zwiagincewa "Powrót".

Polskie kino nie bardzo mnie dotyka. Nie rozumiem zachwytu nad obrazami Munka czy polską szkołą filmową. Uważam, że najlepszym polskim filmem ostatnich lat jest "Wesele" Wojtka Smarzowskiego. Bo w nim, jak w życiu, "i straszno, i śmieszno".

muzyka


Jestem z pokolenia, że bez muzyki się nie da. Na podwórku, na którym dorastałem, można było być za Republiką albo za Lady Pank; Maanamem albo Perfektem; albo Sex Pistols, albo The Smiths czy Joy Dhivision. Jak się pływa w takim sosie, to się to wszystko chłonie. Byłem i republikaninem i depeszem. "Snopowiązałka" Voo Voo, "Protectio" Massive Attack, "Outside" Bowiego, "Check Your Head" Beastie Boys - kamienie milowe mojej muzycznej edukacji. Później załapałem się na Radiohead, na Toola, klasyczną starą Metallicę. Pojawił się hip-hop, czyli Cypres Hill, Paktofonika, Pocahontas.

Długo słuchałem też dwóch pierwszych płyt Fisza - szczere teksty plus świetne podkłady jego brata Emade. Teraz słucham wszystkiego po trochu, obok Esbjorn Svennson trio, Kanadyjczyków z Cobblestone Jazz albo Deadmausa jest też miejsce na Jordiego Savala czy Keitha Jarretta. Znajomi mówią o mnie DJ Bluszcz, bo non stop chodzę z empetrójką i zapodaję. Lubię rozruszać przestrzeń - lepiej się wtedy żyje, "bo muzyka jest językiem wszechświata...".

Ateneum

Aktorstwo to zawód wędrowny. Prawie 12 lat spędziłem w legnickim Teatrze, z jednym zestawem ludzi. Nasz "związek" domagał się przedefiniowania. Nie tylko ja potrzebowałem zmiany, ale też moja żona, która jest reżyserem (Anna Wieczur-Bluszcz – przyp. red. serwisu). Warszawa była naturalnym kierunkiem. Na początku było trudno oswoić i przyzwyczaić innych do siebie. Skorzystałem z zaproszenia Izabelli Cywińskiej. Dla mnie satysfakcjonujące będzie, jeśli Ateneum, które jest postrzegane jako "teatr skostniały", krok po kroku, także dzięki mnie, będzie się zmieniać.

Judaszek


Adaptacja powieści "Państwo Gołowlewowie" Michaiła Sałtykowa-Szczedrina. Gram tytułowego bohatera. Uczą nas, żeby bronić swoich postaci, ale ciężko bronić takiego skurwysyna. Z drugiej strony to dla mnie ważna postać, bo chciałbym ją zadedykować skrajnym politykom czy dziennikarzom. Najbardziej przerażająca jest niejednoznaczność Judaszka. Tak jak niejednoznaczny jest np. Jan Pospieszalski - jako muzyk Voo Voo był częścią jasnej strony mocy, ale w roli dziennikarza jawi mi się jako wysłannik Imperatora, który demagogią i manipulacją osiąga jedyny i słuszny cel. Nieprawdopodobne jest to, jak przy pomocy Pisma Św. można siać zło - tak robi mój bohater.

Ta robota była ciekawa przede wszystkim dlatego, że w jej realizacji wzięła udział ekipa rosyjska. Z reżyserem Andrzejem Bubieniem, który skończył akademię w Petersburgu, pracowaliśmy po ichniemu, czyli w pewnym sensie metodą Stanisławskiego i Michaiła Czechowa. Podam przykład podejścia do tekstu - w naszej tradycji najważniejsze na scenie jest słowo. A Andrzej mówi, że tekst ma być przezroczysty, mam go nie czuć.

czas wolny

Nazywam to włóczęgostwem zakupowym - kiedy chcę coś nabyć, kilkanaście godzin chodzę po sklepach. W księgarniach i sklepach muzycznych tracę poczucie czasu. Lubię pograć w piłkę z dwoma synami czy popatrzeć, jak jeżdżą na desce. Aktorstwo zajmuje tyle czasu, że ten, który zostaje poświęcam rodzinie. I tak mam poczucie, że jest mnie dla nich za mało.

Kiedy pracowałem w Legnicy, z całym zespołem wchodziliśmy z projektu w projekt, nie było przerwy. Przez to trochę umknęło mi dzieciństwo synów, niby byłem obok, ale jednak. Szkoda mi tych momentów.


Przemysław Bluszcz (rocznik 1970) - aktor. Przez 12 lat związany z Teatrem im. Modrzejewskiej w Legnicy, zagrał tam m.in. w "Balladzie o Zakaczawiu" Jacka Głomba, "Made in Poland" i "Osobistym Jezusie" Przemysława Wojcieszka. Od 2009 r. jest aktorem warszawskiego Ateneum. Ostatnio wystąpił tu w "Judaszku" Andrzeja Bubienia.

 (Agnieszka Michalak, „Aktorstwo to zawód wędrowny”, Dziennik Gazeta Prawna – Kultura, 30.04.2010)