Drukuj
Gabriel Fleszar napisał muzykę do „Pracypospolitej…” wystawianej w legnickim teatrze i zagrał w niej rolę ulicznego grajka. Zaśpiewał też z Kto To hymn na mistrzostwa w łucznictwie. W rozmowie z Agnieszką Grzegorzewską opowiada m.in. o nowych projektach, graniu na ulicy i jeżdżeniu stopem.


- Spotykamy się po spektaklu „Pracypospolitej”. Kiedyś występowałeś na niemal tych samych deskach będąc w Gońcu Teatralnym. Jakie to uczucie wracać do tych miejsc?


- Wraca mi się bardzo dobrze, ale to już zupełnie coś innego. Kontakt z teatrem utrzymuję tak naprawdę cały czas. Do tej pory trzy - cztery razy w roku bywałem w domu rodzinnym, ale zawsze wtedy przychodziłem do teatru albo do Modjeskiej. Część zespołu aktorskiego to znajomi jeszcze z dawnych lat. Niektórych już tutaj nie ma, bo wyjechali, jak na przykład Przemek Bluszcz czy Janusz Chabior. Staram się być na każdym spektaklu, który robi legnicki teatr.

- Jak to się stało, że grasz w „Pracypospolitej”?

- W zeszłym roku na wakacjach siedzieliśmy w ogródku Modjeskiej i Kasia Dworak z Pawłem Wolakiem zapytali, czy miałbym ochotę wziąć udział w takim projekcie. Już od kilku lat myślałem o tym, żeby coś zrobić muzykę dla teatru. Pisali ją wcześniej moi koledzy: Łukasz Matuszyk, akordeonista, z którym mieliśmy za czasów nastoletnich zespół czy Amadeusz Naczyński. Myślałem sobie, że skoro oni to robili, to dlaczego nie ja? Zawsze marzyłem o czymś takim. Na początku była mowa tylko o zagraniu jednej z postaci, zaśpiewaniu dwóch czy trzech piosenek. Jednak kiedy powiedziałem, że chciałbym zrobić muzykę dla całego spektaklu, zgodzili się.

- Jak się pracuje nad muzyką do spektaklu?


- Było trudno o tyle, że nie miałem do dyspozycji zespołu, który by grał w trakcie prób, żebym mógł zobaczyć, jak obraz współgra z dźwiękiem. Trzeba było w dużej mierze polegać na wyobraźni. Byłem w ciągłym kontakcie z Pawłem i Kasią, wysyłałem im próbki tego, co wymyśliłem, a oni mówili, na ile to odpowiada ich wizji. Część muzyki leci z offu, są też momenty, kiedy to, co nagrane miksuje się z tym, co gram i kiedy muzyka jest na żywo.

- Twoja rola była od początku napisana dla Ciebie?

- Moja rola jest symboliczna. W zamyśle Pawła i Kasi to byłem od początku ja, ale znaczenie tej postaci jest znikome, poza tym, że gra i czasami coś zaśpiewa. Wypowiadam w sumie jedną ważną kwestię, kiedy mówię do Pawła „Możesz uciekać, ale uważaj, po czym depczesz”.

- Czy chciałbyś więcej tworzyć przy legnickim teatrze? Będą kolejne projekty?

- Na pewno fajnie jest mieć pretekst, żeby być częściej w Legnicy. Co prawda Kasia i Paweł powiedzieli, że są nawet w więcej niż stu procentach zadowoleni z muzyki, ale myślę, że przy kolejnym projekcie zaproszą do współpracy kogoś innego. Różnorodność jest wskazana. Jest tutaj sporo zdolnych ludzi, wiec nie liczę na to, że coś się więcej wydarzy. Oczywiście gdyby pojawiła się jakaś propozycja, to bardzo bym się cieszył.

- Na jakim etapie jest Twój drugi legnicki projekt – hymn na mistrzostwa świata w łucznictwie nagrywany z Kto To?


- Hymn jest już ukończony, właśnie wysłuchałem ostatecznej wersji. Kompozycja i tekst były pisane zespołowo. Motywem przewodnim w refrenie jest „Bo ważne, żeby widzieć cel” , to jedyne nawiązanie do łucznictwa, poza tym tekst ma uniwersalne optymistyczne przesłanie. Zleceniodawcy są bardzo zadowoleni.

- Czym się zajmujesz w Poznaniu?


- Tam mieszkają wszyscy członkowie mojego zespołu, mamy salę prób, w której jest już w tej chwili urządzone studio nagraniowe. Z tymi ludźmi chcemy stworzyć osobny projekt, który nie będzie miał wiele wspólnego z dotychczasowym brzmieniem. Poza tym jest też drugi zespół – reggae’wy Bakarath, gdzie gram na gitarze. Tak, że nie narzekam na brak zajęć.

- Kiedy ostatnio grałeś na ulicy, dla przypadkowej publiczności?


- W zeszłym roku. Co prawda nie w Polsce, tylko na Majorce, co ciekawe zostałem tam rozpoznany przez Polaka i to nie jako wokalista Gabriel Fleszar, ale jako część zespołu A3Format, z którym występuję. Jest to akustyczny skład, gramy głównie imprezy klubowe, na których z kawałków trwających trzy, cztery minuty robimy kilkunastominutowe utwory. Przez długi czas utrzymywałem tradycję grania w Kołobrzegu, gdzie mieszkają dziadkowie mojego syna. Ostatnio jeden z portali internetowych wyciągnął to, że do tej pory gram czasami na ulicy jako oznakę mojego upadku. Dla mnie to nie jest coś, czego miałbym się wstydzić.

- Co daje Ci granie na ulicy?


- Satysfakcję, potwierdzenie, że to, co robię muzycznie ma dobry odbiór wśród ludzi... i dobrą zabawę.

- Jeździsz jeszcze czasami stopem?


- To jest temat, który zarzuciłem i od dwóch czy trzech lat. Przymierzam się do tego, żeby do niego wrócić. Taka podróż zawsze ma w sobie pierwiastek nieprzewidywalności, nie wiesz, czy za chwilę ktoś się zatrzyma, czy trzeba będzie iść jeszcze godzinę. Mam nadzieję, że kiedy się troszkę zazieleni, to wybiorę się w drogę.

- Jak z perspektywy patrzysz na swoje piosenki sprzed jedenastu lat, którymi podbiłeś rynek?


- Z niektórych jestem zadowolony bardziej, z niektórych mniej. „Kroplę deszczu” gram bardziej dla ludzi niż dla siebie, wiem że czekają na ten utwór. Wielu wykonawców chciałoby być w takiej sytuacji, że mają tę jedną piosenkę, która wchodzi do kanonu. Z jednej strony jest to szufladka, ale też zostałem dzięki niej zapamiętany.

- Miałeś dziewiętnaście lat, kiedy zrobiło się głośno wokół Ciebie jako muzyka, w dodatku w tym samym czasie grałeś w filmie u boku między innymi Bogusława Lindy. Nie przewróciło Ci się wtedy w głowie?


- Nigdy nie uderzyła mi woda sodowa do głowy. Życie, które wtedy prowadziłem powodowało, że byłem dojrzalszy niż przeciętny dziewiętnastolatek. Wpływ na to, jakim człowiekiem się stałem miał między innymi teatr. Poza tym muzyka, podróże, wolność. Miałem taką świadomość, że to, co robię nie sprawia, że jestem lepszy na przykład od piekarza. Zaistnienie w telewizji czy kolorowych magazynach w jednej chwili jest, a w następnej może zniknąć. Jeśli masz do tego zdrowy stosunek, to też łatwiej sobie poradzić, kiedy zainteresowanie mediów odchodzi. Wtedy wychodzą na pierwszy plan priorytety: u mnie jest to muzyka, nie showbiznes.

- Do jakich szkół chodziłeś w Legnicy?

- Mogę powiedzieć, że chodziłem do SP 3 w Zamku, a w II LO rzadko bywałem. Wkręciłem się wtedy w teatr i szkoła zeszła na dalszy plan. Moja aktywność polegała głównie na tym, że organizowałem dyskoteki, koncerty, udzielałem się w gazetce szkolnej. Podszywałem się pod pracownika Legnickiego Informatora Kulturalnego i dzięki temu zrobiłem wtedy wywiady ze Skawińskim, Turnauem czy z Piaskiem.

- O czym teraz marzysz, co chcesz aktualnie osiągnąć?


- Mam przed sobą kilka ważnych projektów: pierwszy pod tytułem Gabriel Fleszar, bo ciągle ma odzew i mam co robić dzięki niemu. Jest już napisana nowa piosenka, która pojawi się w mediach. Drugi projekt to Kto To i Gabriel Fleszar, poza tym zespól reggae’owy. Chodzą mi po głowie też rzeczy związane z literaturą.

- Dziękuję za rozmowę.


(Agnieszka Grzegorzewska, „Nie jestem lepszy od piekarza”, Gazeta Piastowska, 11.03.2010)