Drukuj
Są parą w życiu, na scenie i za klawiaturą komputera. Katarzyna Dworak i Paweł Wolak, aktorzy legnickiego Teatru im. Modrzejewskiej, zadebiutowali  przed rokiem napisaną, wyreżyserowaną i zagraną przez siebie tragikomedią  „Sami". W sobotę premiera kolejnej sztuki - „Pracapospolita". Bohaterami  są znów Kasia i Paweł. - Ale to nie o nas – zaznaczają. W dodatku Wieża Ciśnień pisze Magda  Piekarska.

"Sami", opowieść o parze mieszczuchów uciekających przed problemami na wieś, która ukazuje im swoje bynajmniej nie sielsko-anielskie oblicze, zebrała najważniejsze nagrody na festiwalu komedii Talia. Czy „Pracapospolita" powtórzy ten sukces? Premiera jutro. A małżeńsko-artystyczny tandem już ma pomysł na trzecią opowieść z cyklu o Kasi i Pawle.

„Sami”, czyli mieszczuch tuli się do drzewa


„Mieliśmy tu żyć jak nowo narodzeni, a ty cały dzień latasz z siekierą po lesie jak jakiś porąbany wieśniak" - mówi sfrustrowana Kasia (Katarzyna Dworak) do Pawła (Paweł Wolak) w „Samych". Tutaj masz pięknie" - przekonuje Paweł. - Spokój, cisza... możesz wyjść, możesz się przytulić do drzewa, objąć je". Kasia na to: „Ale ja nie chcę obejmować drzewa, ja  chcę człowieka objąć (…). To nie jest dla mnie, ja chcę do kina pójść, jakiś głupi film zobaczyć, uśmiechnąć się do kogoś, kolację w restauracji zjeść, stać z tobą w nocy na skrzyżowaniu i zastanawiać się, gdzie jeszcze jest coś otwarte".

Kasia i Paweł, bohaterowie sztuki, po stracie dziecka przenoszą się na wieś, do Witkowa - kupują stary dom na odludziu, remontują go i próbują uporządkować swoje życie. Ale wieś nie zna takich pojęć jak odosobnienie czy anonimowość, zaczerpniętych z miejskiego słownika. Wieś bez uprzedzenia ładuje się na posesję, woła od płota: „Są-siaaaad!!!!", chce wiedzieć, czy „nowi" będą orać i siać, i czy mogą załatwić rehabilitację w  pobliskim szpitalu. Zagląda w okna, kontroluje obejście, głucha na sugestie o świętym spokoju. Zignorować jej nie można, bo gotowa dać w pysk za brak szacunku. Ale w razie potrzeby potrafi też pomóc.

Kasia i Paweł, autorzy „Samych”, też zamieszkali w Witkowie, w przedwojennym domu na wichrowym wzgórzu. Nic więc dziwnego, że po premierze słyszeli sugestie, że to opowieść o nich, terapia małżeńska. -  Nic z tych rzeczy - zaznacza Katarzyna Dworak. - Nie doświadczyliśmy takich problemów, nie mieliśmy podobnych konfliktów. I nie  życzylibyśmy sobie tego, co spotyka naszych bohaterów. Kiedy zaczęliśmy pisać "Samych", dziecka nie było nawet w planach, domu na wsi też. Chociaż musiała być jakaś zadra na początku. Bo kto pisze jak jest szczęśliwy, spełniony? Każda twórczość jest wynikiem smutku, frustracji, wściekłości.


Początek, czyli dramat z łyżeczki cukru

- Pomysł na „Samych" przyszedł nam do głowy po wielkiej awanturze - opowiada Paweł Wolak. - Ja zamknąłem się w jednym pokoju, Kaśka w drugim. I zaczęliśmy pisać, niezależnie od siebie. Dziś już nawet żadne z nas nie pamięta, o co nam wtedy poszło. Pewnie o wykałaczkę. Bo te najbardziej  dramatyczne historie biorą się z łyżeczki cukru - zawsze mnie to zabija. Mogę tłumaczyć: kochanie, to są detale. Ale odpowiedź zawsze będzie ta sama: że z detali składa się życie.

Na podstawie zapisków napisali krótki scenariusz i nakręcili filmową etiudę. Spodobała się Jackowi Głombowi, dyrektorowi legnickiego Teatru Modrzejewskiej. Postanowili iść za ciosem, napisać sztukę teatralną. Gotowy tekst przesłali młodym gwiazdom dramaturgii. I dowiedzieli się, że jest banalny i nieciekawy. Podniósł ich na duchu Krzysztof Kopka, który od początku widział w ich pomyśle potencjał.

- Ale jeszcze podczas prób byłem przekonany, że to bardzo smutna historia - mówi Wolak. Kiedy podczas premiery usłyszałem salwy śmiechu, byłem szczerze zdumiony. Bo my nie szukaliśmy sytuacji komediowych, opisywaliśmy zwykłe sceny z życia, które nas irytowały. I okazało się, że widziane z dystansu, stają się absurdalne, śmieszne. Żeby doświadczyć tego absurdu,  wystarczy włączyć telewizor. Na Haiti tragedia, wstrząśnięty jest cały świat, a w telewizji celebryta, który na kolację potrafi wydać 20 tysięcy złotych, przekonuje, że liczy się każda złotówka. Albo prezenterka TVP, która w rocznicę zamachu na Nowy Jork opowiada; „Kiedy uderzył pierwszy samolot, zastanawialiśmy się, czy to nie kaczka dziennikarska, ale po drugim wiedzieliśmy już, że mamy temat dnia". No i politycy - absurdalni do tego stopnia, że na jakiś czas obraziliśmy się na nich, nie chcieliśmy głosować.

Wiele scen z .Samych" zrodziło się z niezgody obojga na rzeczywistość. Jak choćby ta z urzędniczkami z gminy, które każą wieszać tabliczkę „Uwaga, zły pies" na płocie, choć w gospodarstwie nie ma psa ani płotu. – To scena  z życia wzięta, naprawdę nam się zdarzyła, chociaż oczywiście nie próbowaliśmy strzelać do tych pań z wiatrówki - przyznaje Katarzyna Dworak. - Ale taka dupokracja strasznie nas denerwuje.

Witków, czyli wpasować się w tradycję

Dom w Witkowie pod Chojnowem pojawił się podczas pracy nad dramatem. -  Kredyty byty tanie, nieruchomości też, zamarzył się nam dom na wsi - wspomina Paweł Wotak. – I dwa miesiące później już go mieliśmy. Miał być azylem, gdzie można w spokoju popracować, zjeść śniadanie na  trawie, rozpalić ognisko, zaprosić przyjaciół na biesiadę. Ale w przeciwieństwie do bohaterów „Samych" nie zamierzali ukrywać się w nim przed światem, uciekać przed problemami.

Poniemiecką chałupę w Witkowie pokochali od pierwszego wejrzenia - stała na lekkim pagórku, wśród 2,5 hektara nieużytków, w wysokiej trawie, wokół hulał wiatr. Była jak wyspa w morzu falującej trawy. Prawdziwe wichrowe wzgórze.

Mieli nie przeżywać tak ostrego zderzenia z wsią, jakie zafundowali swoim bohaterom. Przecież oboje w dzieciństwie każde wakacje spędzali w gospodarstwach u dziadków. I wszystko szło dobrze. Sąsiedzi ich zaakceptowali, szybko zaczęli traktować jak swoich. Ale zderzenie jednak było. - Opalam się topless na łące, przed domem, a tu pakuje się jakiś facet z rowerem - opowiada Katarzyna Dworak. –I kiwa głową w moją stronę: „Dzień dobry, ja nie patrzę". Paweł wyskakuje za nim: „Dlaczego przez nasze podwórko?". „Bo zawsze tędy chodzę".

- Trzeba było do tego przywyknąć - mówi Paweł Wolak. - Bo odpowiedzi były te same. „Dlaczego sąsiad orze nasze pole?", „Bo zawsze orałem". Tradycja to wielka siła na wsi, to przybysz ma się do niej dopasować, a nie ona do niego.

Wyprowadzka, czyli Dziadkowo


Kasia zarzeka się, że nie jest feministką, ale lubi jak się kobiety szanuje. Na wsi przekonała się, że nie jest partnerem do rozmowy. -  Ktokolwiek do nas przychodził, zawsze padało pytanie: „A gdzie gospodarz?". Na początku się buntowałam, potem zrobiło się to wygodne.

Ale największym zaskoczeniem była natura. To, że na wsi cisza to cisza, w której słychać każdy szelest A ciemność jest absolutna - tam, gdzie kończy się światło latarki, nie widać dosłownie nic. Nastrojowy wieczór z butelką wina przed domem często kończył się ucieczką i ryglowaniem drzwi na wszystkie spusty. Przez jakieś dziwne szelesty, falowanie, tajemnicze pomruki. - Długo byliśmy przekonani, że przy domu grasuje jenot, który okazał się Perełką, psem wielkości kota, który wkrótce u nas zamieszkał - wspomina Kasia. - Potem pojawiały się kolejne zwierzęta, niektóre pokrzywdzone przez los, które naprawialiśmy i puszczaliśmy w świat. Tak jak psa oblanego kwasem, którego zawieźliśmy do weterynarza, podleczyliśmy, a teraz jest ukochanym psem Kasi Tarnowskiej z naszego teatru.

Azyl w Witkowie długo sprawdzał się jako miejsce wakacyjne i nie tylko -  Kasia i Paweł dojeżdżali stąd do pracy. - Ale jak zaszłam w ciążę, było coraz trudniej - tłumaczy Kasia. - Więc przenieśli się tam moi rodzice z Górnego Śląska. Urodziła się Majana i jak podrosła, nazwala Witków „Dziadkowem". Teraz rośnie tam sto orzechów, biegają psy, jest wędzarnia z prawdziwego zdarzenia.

A Wolakowie znaleźli nowy dom, tym razem jak najbardziej miejski - ogromne mieszkanie w pięknej kamienicy, w centrum Legnicy. Miejscem  akcji „Pracypospolitej” nie jest już zatem wieś, a miasto. A w nim ludzie skupieni jeszcze bardziej na sobie i na własnych problemach niż tamci na wsi.

„Pracapospołita" czyli bardziej straszno niż śmieszno


Kasia i Paweł w nowym, scenicznym wcieleniu to małżeństwo w separacji Mają różnych partnerów, wspólną firmę i ciężko chore dziecko. Chore nieuleczalnie - dziś nie można mu dać zdrowia, jedynie przedłużyć życie. Z punktu widzenia opieki zdrowotnej leczenie takiego przypadku zwyczajnie się nie opłaca. Z punktu widzenia rodziców - jest warte każdych pieniędzy. Bo może w tym kupionym czasie uda się znaleźć prawdziwy lek.

- Stwierdziliśmy, że pieniądze i dzieci popychają ludzi do działania - tłumaczy Katarzyna Dworak. - Przeczytałam gdzieś o tzw. nieopłacalności leczenia pewnych chorób. Przykładanie matematyki do życia, do uczuć mną wstrząsnęło. To była dla mnie inspiracja dla „Pracypospolitej".

- A mnie doprowadza do szału problem pracy, prowadzenia interesów, przekręty finansowe - dodaje Wolak. - Interesuję się rynkiem finansowym, mam kredyty do spłacenia i widzę, jak to, co się dzieje w gospodarce, uderza mnie po kieszeni.

Ze zderzenia tych dwóch tematów powstała „Pracapospolita". Bardziej społecznie zaangażowana niż .Sami". I w przeciwieństwie do poprzedniej sztuki częściej jest tu straszno niż śmieszno.

„Dziesięć lat nie daliśmy grosza. Wyrobiliśmy sobie markę, opinię, sami uwierzyliśmy w to, że jesteśmy... A teraz mamy dupy dać?” - odpowiada Tomek, wspólnik Kasi, na jej propozycję kupienia kontraktu za łapówkę. „Dupa nie szklanka, nie potłucze się" - mówi Kasia. „Ale są jeszcze jakieś  wartości” - oponuje Tomek. „Jak przyjdzie dzień, w którym gówno będzie miało wartość, to ty się obudzisz bez dupy (…). No ile jeszcze lat chcesz naprawiać świat? Ile? Przez te dziesięć lat, kiedy nie daliśmy nikomu łapówki, co się takiego cudownego z tym światem stało? Co przez ten czas udało ci się naprawić?".

- Pokazujemy sześć dni z życia ludzi, których świat zwariował - mówi Katarzyna Dworak. Zachwiała się hierarchia wartości, wszystko stało się relatywne. To tak jakby porównać naszą postawę wobec świata do budowy - od fundamentów aż po dach ustawionej uczciwie, przejrzystej. W  „Pracypospolitej" zadajemy pytania - co się stanie, kiedy wyszarpniemy z tej konstrukcji jedną małą cegiełkę? Czy świat się zawali, czy my się zmienimy? Czy jeśli będąc z gruntu dobrymi ludźmi, zrobimy coś złego, staniemy się wszyscy tacy sami?

Pisanie, czyli sukces bez kolejki


Wiadomo już, że akcja trzeciej opowieści z cyklu o Kasi i Pawle będzie toczyła się na klatce schodowej apartamentowca. Punkt wyjścia już jest - zebranie w przedszkolu, wychowawczyni mówi; „Dzieci mają problemy w komunikacji i nic dziwnego, skoro państwo nie potraficie się ze sobą dogadać. Połączcie się z sąsiadami w grupy, przygotujcie przedstawienie". I zaczyna się licytacja - kto ma lepszą pracę, lepsze dziecko, większe pieniądze, ładniejsze mieszkanie.

- Zainspirowało nas pierwsze spotkanie rodziców w przedszkolu Majanki – opowiada Katarzyna Dworak. - Zaciekawienie, a jednocześnie obcość, ocena w szybkich, ukradkiem rzucanych spojrzeniach. Dziwne to jest - najpierw strasznie chcemy mieć dziecko, a potem okazuje się, że jesteśmy niecierpliwi, zapracowani, że powielamy błędy naszych rodziców.

Przed „Samymi" Pawłowi i Kasi zdarzyło się rozpamiętywać zawodowe okazje, które przeszły im koło nosa. I które pomogłyby im się rozwinąć, osiągnąć zawodowy sukces nie tylko na miarę Legnicy. Teraz zastanawiają się raczej, kim byliby dziś, gdyby wtedy im się udało? Czy to, co teraz ich dotyka, wtedy by ich jeszcze przejmowało, czy w ogóle chcieliby o tym mówić. I co jest miarą sukcesu w zawodzie aktora. - Zaczęliśmy pisać, żeby było łatwiej, żeby nie być petentem, żeby być docenionym - tłumaczy Paweł Wolak. - I żeby nie czekać na reżysera, na rolę, na zlecenie.

Pisanie weszło Wolakom w krew - pamięć ich domowego komputera oprócz dramatów przechowuje też pomysły na scenariusze filmowe, a rozmowy o tekstach, notowanie absurdów codzienności i swoich własnych odzywek stało się modelem życia. I tylko w awanturach trzeba uważać - bo wszystko, co powiesz w nerwach, może zostać wykorzystane na scenie.

- Dobrze dla związku jest, jeśli ludzie robią coś razem - tłumaczy Paweł Wolak. - Jesteśmy ze sobą od jedenastu lat, trzeba szukać powodów do wzajemnej ciekawości.

Kobieta i mężczyzna, czyli oboje jesteśmy cholerykami

Chociaż oboje przyznają, że jest to ryzykowne, bo pisząc, wchodzą na pole minowe i co chwilę są bliscy pozabijania się nawzajem. „Jeśli wszystkie kobiety myślą tak jak ty, to ja to pieprzę" - mówi on. Na co ona: „Jak wszyscy mężczyźni są tak gruboskórnymi świniami, mam dość”. Jednak na tych starciach sztuka tylko zyskuje - zarówno w „Samych", jak i w „Pracypospolitej” kontrasty między kobiecym a męskim punktem widzenia, stereotypy na temat płci, psychologiczne komedie omyłek wypadają prawdziwie i zabawnie.

Katarzyna Dworak nie ma wątpliwości: - Gdybyśmy nie byli małżeństwem, musielibyśmy być rodzeństwem. Myślimy w podobny sposób, mamy podobne poczucie humoru, lubimy tych samych łudzi. Ja zaczynam zdanie, Paweł je kończy. Nikt mnie tak nie rozumie i nie denerwuje jak on. A skaczemy sobie do oczu też przez podobieństwo - oboje jesteśmy cholerykami.

(Magda Piekarska, „Kasia i Paweł, czyli całkiem inni”, Gazeta Wyborcza Wrocław, 22.01.2009)