Drukuj
- O Rosji można powiedzieć każdą bzdurę, a i tak wszyscy uwierzą - mówi Jakutka w "Palę Rosję...", spektaklu Teatru Modrzejewskiej. Swoją opowieść legnicki zespół zawiózł na Syberię. I wrócił z przekonaniem, że już nigdy w żadną bzdurę na jej temat nie uwierzy. W dodatku Wieża Ciśnień o największej w historii legnickiego teatru wyprawie artystycznej pisze Magda Piekarska.

Legniczanie nie wierzą w Syberię skutą lodem i w mity o fatalnych tamtejszych drogach. A najmniej w misję przemierzania tysięcy kilometrów, żeby znaleźć tam ślady polskiej historii.

- Po powrocie stamtąd wiem jedno: nie dam się wkręcić w żaden stereotyp na temat Syberii - mówi Jacek Głomb. - Także w ten dotyczący wspólnej polsko-rosyjskiej historii.

Syberia: Odwieczna Rosja - zero odpowiedzialności i oceany wódki


"Palę Rosję. Opowieść syberyjska", spektakl, z którym zespół legnickiego teatru ruszył na podbój scen w Tiumeniu, Tobolsku, Tomsku i Nowosybirsku, rozgrywa się w dwóch czasowych planach - współcześnie i w 1849 roku, podczas nieudanego powstania polskich zesłańców. Miejsce akcji to samo - fikcyjna miejscowość Chandra Ułyńska.

160 lat po zesłańcach Syberię odwiedza trójka turystów - szukają polskich śladów, grobów przodków. Znajdują jedną wielką mistyfikację - okazuje się, że wpadli w sidła szajki hochsztaplerów, którzy grając polskimi stereotypami na temat Rosji, zabierają turystów na syberyjskie safari: prowadzą wycieczkę po powstańczych mogiłach, fundują jej ucieczkę przed Federalną Służbą Bezpieczeństwa i odsiadkę w celi, w której na ścianach wciąż widać wydrapane nazwiska zesłańców. A to wszystko doprawione szczyptą szaleństwa w stylu Bułhakowa - z Behemotem i Margaritą w rolach głównych. Bo tego właśnie oczekują od Rosjan Polacy. "Ma pan swoją Rosję!" - woła jeden z turystów, wysiadając z pociągu. "Sześć godzin spóźnienia! Zero odpowiedzialności i oceany wódki! Odwieczna Rosja!".

Kiedy mistyfikacja wyjdzie na jaw, a w powietrzu zawiśnie międzynarodowy konflikt, polsko-rosyjskie towarzystwo zażegna go przy butelce wódki doprawionej wywarem z muchomorów.

Krzysztof Kopka, autor dramatu, i Jacek Głomb, reżyser, w "Palę Rosję..." rozprawili się z polskimi stereotypami o Rosjanach i wspólnej historii. Po premierze w Legnicy, podczas festiwalu "Miasto", postanowili spektakl zawieźć tam, gdzie rozgrywa się jego akcja - na Syberię. Po to, żeby skonfrontować go z rosyjską publicznością.

- I szybko okazało się, że wyjazd przewartościował nasze wyobrażenia na temat Rosji i Syberii - mówi Jacek Głomb.

Także mit słynnej syberyjskiej gościnności, podlewanej obficie alkoholem. Kiedy po jednym ze spektakli Polacy mimo późnej pory chcieli kontynuować w hotelu wspólną z gospodarzami imprezę, szef miejscowej sceny powiedział swoim aktorom: nie nada. A oni grzecznie go posłuchali.

Tiumeń: Tym razem Polacy przybyli w pokojowych zamiarach


W pierwotnym zamyśle autora "Palę Rosję..." miało być opowieścią o większej grupie polskich turystów, którzy przemierzają Syberię autokarem. Tak właśnie podróżował z Tiumenia - przez Szadrińsk, Tobolsk, Iszym i Irbit - zespół legnickiego teatru. Drogami - co podkreślają wszyscy uczestnicy wyprawy - o wiele lepszymi od naszych.

Start w Tiumeniu. I pierwsze zaskoczenie. - Przed wyjazdem wszyscy poszliśmy do sklepów po ciepłe kurtki i buty, a tu okazało się, że na Syberii jest ciepło - wspomina aktor Paweł Wolak. - I to bardzo, bywało, że temperatura przekraczała 20 stopni Celsjusza, a nigdy nie spadała poniżej 10 stopni.

Jeszcze przed podróżą wszyscy czytają "Białą gorączkę", zbiór reportaży Jacka Hugo-Badera. A w nim opis Tiumenia, miasta, po którym chodzi się, przeskakując nad błotnistymi kałużami. I na pierwszy rzut oka tak to właśnie wygląda.

"Za torami blokowiska" - notuje w swoim sybirskim dzienniku Krzysztof Kopka. - "Rumowiska, wzniesiona przed 30 laty z wielkiej płyty sypialnia miasta, która dziś malowniczo sypie się i rozpada. Między blokami gigantyczne kominy jakiejś fabryki walą w pogodne niebo kłębami białego dymu. Kasia Dworak jest zachwycona: wszystko tu przypomina jej Bytom, w którym się urodziła. Ale centrum miasta, gdzie powstaje miejscowy Manhattan z biurowcami ze szkła i aluminium, już Bytomia nie przypomina".

Widać tu rosnącą na ropie naftowej potęgę gospodarczą. Stary, XIX-wieczny, założony przez miejscowego kupca teatr nie istnieje - w jego miejscu straszy dziura w ziemi, miejsce pod nową inwestycję. W zastępstwie wzniesiono kawałek dalej ogromny klasycystyczny budynek z kolumnami, wyłożony włoskim marmurem i obwieszony czeskimi żyrandolami.

- Każdy z nas przywiózł z tej wyprawy swoją opowieść o Syberii - mówi Krzysztof Kopka. - Moja to historia kraju, który dokonuje olbrzymiego skoku cywilizacyjnego.

W pseudoklasycystycznym gmachu, z widownią na 800 miejsc, legnicki teatr daje pierwsze przedstawienie. I od razu spotyka się z ostrą krytyką.

"My, tiumeńscy Polacy, oczekiwaliśmy innego teatru, innego przedstawienia. Dostaliśmy coś po legnicku: nie śmieszne, a ubogie, nie prawdziwe historycznie, a wydumane. Zamiast nas zbliżyć, zadziwiło swoimi zmyślonymi i prymitywnymi ocenami, nie wspominając już o braku szacunku dla pamięci tysięcy polskich zesłańców" - oburza się Sergiusz Fil, wiceprezes Kongresu Polaków w Rosji, przewodniczący Stowarzyszenia "Latarnik".

Polskich gości przed rodakiem bronią rosyjscy krytycy: "Polski teatr z Legnicy przywiózł do Tiumeni spektakl, który miał się stać powodem do kulturalnego dialogu między narodami. Na przestrzeni historii stosunków polsko-rosyjskich zdarzyło się wiele, co mogliby wypomnieć sobie nawzajem jacykolwiek dwaj przedstawiciele wielkich narodów. Jednak tym razem Polacy przybyli w zamiarach pokojowych" - trzeźwo zauważa Tatiana Pankina.

Tobolsk: polski kościół z niemieckich składek

Jednak na prawdziwie bliskie spotkanie z syberyjską Polonią trzeba jeszcze poczekać. Tak jak na spotkanie z prawdziwą Syberią - ona bowiem wciąż wydaje się zaledwie majaczyć gdzieś za horyzontem.

- Kiedy chłopakom z obsługi tiumeńskiej sceny powiedziałem, że naszym następnym przystankiem jest Szadrińsk, to aż złapali się za głowy. Gdzie was niesie?!. - A wy - pytam - byliście w Szadrińsku albo w Iszymie?. "Nie - odpowiadają z dumą - i na pewno nigdy nie będziemy".

To będzie się powtarzać w czasie całej podróży: kolejni gospodarze będą nas uprzedzać: "Wiecie, u nas, cóż, jest jak jest i jakoś się żyje, ale ten (tu wymiennie - Iszym, Irbit, Szadrińsk) to już zupełne dno!".

Szadrińsk ma być sanatorium słynącym z wody działającej na kaca lepiej niż alka-zeltzer. Na termometrze plus 23 stopnie. Wśród miejscowych atrakcji syberyjskie safari, czyli strzelnica z blaszanymi lwami, tygrysami i żyrafami z afrykańskiej sawanny rodem. Spektakl w teatrze przy ul. Lenina idzie lepiej niż w Tiumeniu, po tym jak polskie kwestie w scenariuszu zostały radykalnie skrócone. Po zakończeniu dyskusja, tym razem bez udziału polonijnych działaczy.

Potem Tobolsk - duchowa stolica Syberii, o czym co wieczór przypomina prezenterka prognozy pogody. Dawniej potężne, gubernialne miasto, dziś ma zaledwie 100 tys. mieszkańców.

Jest tu kościół katolicki z 1907 roku, zbudowany z datków zesłańców. Co niedzielę na mszy jest tam dwóch Polaków, a świątynia jest utrzymywana ze składek niemieckich towarzystw charytatywnych.

- W naszej polskiej martyrologicznej perspektywie jest to koniec świata - przyznaje Jacek Głomb. - Ale fakt jest taki, że Niemcy są na Syberii nieporównanie silniejszą mniejszością niż Polacy.

Iszym: I kto to wszystko posprząta?

Jednak prawdziwy koniec świata nadciąga w Iszymie. Dawniej jedną trzecią ludności stanowili tu polscy zesłańcy. "Palę Rosję..." jest grane w kinoteatrze postawionym na rogu ulic Lenina i Marksa na 30-lecie komsomołu. Ale przedtem zespół jest proszony na specjalne spotkanie z miejscową Polonią. Do sali aktorzy wchodzą, mijając szpaler dziewcząt w polskich strojach ludowych. Żadna nie mówi po polsku. Potem są przemowy, w których kolejni mówcy dziękują po rosyjsku dyrekcji kinoteatru, i występ młodzieżowej grupy taneczno-wokalnej Robinson z pieśnią "Jedna Rossija".

"Chcielibyśmy, żeby na wyspie naszej polskości była jeszcze jedna gwiazda: wasza" - mówi - nareszcie po polsku - jedna z przedstawicielek Polonii. Potem jest jeszcze chóralnie odśpiewane "Szła dzieweczka" i odtańczony z legnickimi aktorami oberek.

Magdalena Biegańska, która w "Palę Rosję..." gra szukającą polskich śladów na Syberii Anię: - W tym momencie zdałam sobie sprawę, że jeśli chodzi o powtórzenie motywu z dramatu nasza podróż na Syberię zakończyła się niepowodzeniem. Ludzie, których spotkaliśmy w Iszymie, może i mieli polskich przodków, ale nie mówili po polsku i niewiele o naszym kraju wiedzieli. Ja sama, jadąc tam, nie chciałam się na nic nastawiać. Ale mimo wszystko spodziewałam się, że spotkamy rodziny zesłańców. A tu czerwony fortepian na scenie, Rosjanki w polskich strojach ludowych i jakaś dziwaczna akademia. Jakbym się cofnęła o 50 lat. Dziwne uczucie - robiliśmy ten spektakl przecież m.in. dla syberyjskich Polaków, których tam nie było.

Jacek Głomb: - Czułem się koszmarnie, jakby ktoś mną manipulował. I od razu zadałem sobie pytanie, czym powinna być syberyjska Polonia. Budowanie przyszłości z pamięcią o przeszłości - takie powinno być myślenie o emigracji. A tymczasem dla tamtejszej Polonii ideałem, jeśli chodzi o podejście do historii, jest "Katyń" Wajdy.

Później, podczas spektaklu, sala kinoteatru pęka w szwach. A po jego zakończeniu aktorzy na tle scenografii - warstwy ziemi pokrywającej scenę - odpowiadają na pytania widzów. Także takie: "I kto to wszystko posprząta?".

Legnica: Boże mój, zagranica!


Zupełnie inaczej wypadają spotkania z Rosjanami z sentymentem do Polski, a właściwie do Legnicy. Jest ich tak wielu, że Jacek Głomb zaczyna podejrzewać, że to FSB rozstawiło "legniczan" na trasie teatralnego objazdu.
Po spektaklu w Iszymie odzywa się starsza zażywna kobieta. "Urodziłam się w Legnicy" - mówi ze łzami w oczach. "Tak dawno nie byłam w Polsce. Tak się cieszę, że przyjechaliście. Powiedzcie, co u was słychać".

To nie pierwsze spotkanie. Już w Szadrińsku na aktorów czekał w teatrze Wasilij Iwanowicz, naczelnik miejscowej straży pożarnej. Chciał rozmawiać o Legnicy. Rozmowę z nim notuje Krzysztof Kopka: "Wie pan - mówi do mnie w garderobie - skończyłem szkołę wojskową, byłem młodym lejtnantem i dostałem pierwszy przydział - Polska, Legnica! Boże mój, za granicą! (...) Kiedy mówię, że świetnie wszystko pamięta, odpowiada: "Cóż dziwnego? To mój pierwszy pobyt za granicą...". Zamyśla się i po chwili dodaje: "I jak dotąd jedyny...". Milknie, patrzy w okno, za którym kończy się melancholijnie złota zauralska jesień i mówi: "Ja mam dobre wspomnienia z Polski. Tylko dobre wspomnienia...".

Następnego dnia, w połowie drogi z Tiumenia do Tobolska, spotykamy kolejnego "legniczanina". Dres, złoty łańcuch na szyi. Gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski, pyta o kurs złotówki do rubla i do dolara. Przelicza w milczeniu. Na nazwę Legnica rozpromienia się. "Ekstra się tam handlowało. Kupiłem zegarek za sześć tysięcy złotych. Wy pewnie nie pamiętacie, co to był złoty, bo macie jewriki. Ale to była kupa forsy. I zegarek był fajny: duża tarcza, melodyjka. Tyle że chodził 17 minut! Maładcy! Przerobili mnie". Uśmiecha się szeroko, zanosi od śmiechu. Zęby też ma szczerozłote.

Tomsk: Orzeł Polski w błocie z łez


Trasa kończy się w Tomsku. Blisko półmilionowe uniwersyteckie miasto. I wreszcie Polacy. W miejscowym departamencie kultury za pobyt legniczan odpowiada Paweł Raczkowski. Po polsku wprawdzie nie mówi, ale opowiada o swoich dwóch prapradziadkach, zesłańcach rozstrzelanych tego samego dnia w 1828 roku. I o tomskim błocie, które miało powstać z łez rozstrzelanych i ich rodzin opłakujących śmierć.

"Opowieść syberyjska" jest grana w Teatrze Drama, do którego wejścia strzeże pomnikowy Lenin. Po spektaklu gorąca dyskusja - z udziałem przedstawicieli dwóch polonijnych organizacji: Orła Białego i Domu Polskiego. Rosjanie próbują rozejmu.

Ale polski język słychać nie tylko wśród działaczy - w Tomsku są dwie szkoły podstawowe, gdzie polskiego uczy się tak jak u nas angielskiego, katolickie gimnazjum i filologia polska na jednym z sześciu miejscowych uniwersytetów. Więc naszego języka uczą się też Rosjanie, specjalnie nie kryjąc, że robią to po to, żeby stąd wyjechać. Kilku z nich podchodzi do aktorów po spektaklu, żeby podziękować za przedstawienie łamaną polszczyzną.

W Tomsku zespół kończy swoją syberiadę. I odlatuje na warszawskie Okęcie.

- Jeśli chodzi o mit polskości, to dotarliśmy do jego kresu - Jacek Głomb podsumowuje syberyjską wyprawę. - Dowiedzieliśmy się, że na Syberii prawie nie ma Polaków, niewielu z tych wciąż tam żyjących mówi po polsku, a polskość jest sprowadzona do jakiejś dziwacznej cepelii. Wiedzieliśmy, że szukanie śladów musi być trudne. Jednak nie przypuszczaliśmy, że aż tak bardzo ich tam nie ma. Jednocześnie ta podróż była wielkim zwycięstwem teatru. Straszono nas, że Rosjanie nic z naszego przedstawienia nie zrozumieją. A było wręcz odwrotnie - miałem wrażenie, że mimo bariery języka rozumieją więcej niż Polacy. Wszystkie spektakle kończyły się długimi dyskusjami z widownią. A ich tematem bardzo rzadko była ideologia, o wiele częściej sztuka.

(Magda Piekarska, „Teatralna podróż do kresu polskości” Gazeta Wyborcza Wrocław, 27.11.2009)