Drukuj
Dramat Kopki to intelektualna wariacja na temat Rosji, kolaż motywów i klisz, dobranych z jednej strony według osobistych skojarzeń i upodobań autora, z drugiej tak, by jak najpełniej przedstawić polskie wyobrażenie o braciach ze Wschodu. Z pozoru prosta, dwu wątkowa fabuła naszpikowana jest odniesieniami do świata kultury rosyjskiej i polskiej. Legnicką sztukę „Palę Rosję! - opowieść syberyjska” w reżyserii Jacka Głomba analizuje Katarzyna Knychalska.

Artystyczna dyplomacja Jacka Głomba staje się niemalże tak charakterystyczna dla legnickiego teatru, jak praktykowana tu od lat misja naznaczania historią zapomnianych przestrzeni.  Nie może być inaczej, kiedy reżyser z wykształceniem historycznym i zacięciem społecznym trafia do miasta multikulturowego – z niemiecką przeszłością, radzieckimi koszarami, pomnikiem wdzięczności dla ZSRR na głównym placu, ukraińskim liceum i działaczami łemkowskimi. Miejsce, w którym tak łatwo pielęgnować ksenofobię doczekało się teatralnej ambasady, gotowej przenosić poza scenę utopię międzynarodowej zgody.

Rosja uzyskała w tej pojednawczej działalności teatralnej status szczególny. Nie ma bodajże legnickiego przedstawienia o pogmatwanych losach narodów, w którym nie pojawiłby się wątek polsko-rosyjski. Długo jednak trzeba było czekać na spektakl w całości poświęcony narodowi rosyjskiemu – wyprzedziła go chociażby czeska „Operacja Dunaj” czy łemkowsko-ukraińskie „Łemko”. „Palę Rosję! - opowieść syberyjska” - sztuka napisana przez Krzysztofa Kopkę, wyreżyserowana przez Jacka Głomba – wypełnia ważną lukę w legnickim dialogu, nie tylko międzynarodowym, ale i międzypokoleniowym.

O dwóch takich co spalili Rosję


Dramat Kopki to intelektualna wariacja na temat Rosji, kolaż motywów i klisz, dobranych z jednej strony według osobistych skojarzeń i upodobań autora, z drugiej tak, by jak najpełniej przedstawić polskie wyobrażenie o braciach ze Wschodu. Z pozoru prosta, dwu wątkowa fabuła naszpikowana jest odniesieniami do świata kultury rosyjskiej i polskiej.

Bohaterowie opowieści współczesnej, turyści wyruszający na Syberię, by rozsypać polską ziemię na grobach przodków-zesłańców, mają swój pierwowzór w Mr. West'cie, naiwnym amerykańskim burżuju z propagandowego filmu Lwa Kuleszowa „Niezwykłe przygody Mr. Westa w kraju bolszewików”.  Trójka Polaków, tak jak on, dźwiga ze sobą bagaż uprzedzeń i lęków przed niebezpieczną i zacofaną Rosją. Mit totalitarnego mocarstwa, gotowego tłumić każdy przejaw indywidualizmu rodem z Zachodu, tkwi w nich tak głęboko, że stają się łatwym łupem dla wykorzystujących ich naiwność rabusiów. A rabusie ci manipulują tym zręczniej, że są pociągający i tajemniczy jak proza Bułhakowa,  pieśni Okudżawy i syberyjska tajga razem wzięte. Tworzą zbiorową fantasmagorię, w której, obok żywcem wyjętych z literatury: rozkrzyczanego Behemota w rosyjskiej futrzance i milczącej Margarity, pojawiają się też wszechwiedzące służby bezpieczeństwa, limuzyny z głowami psów na maskach, jakuckie wiedźmy, czary i wędrowni bardowie – słowem wszystko, co może się przyśnić Polakowi opętanemu Rosją.

Nie ma więc w tekście i na scenie Syberii prawdziwej - jest wyśniona, posklejana z puzzli tkwiących w polskiej świadomości, ze zmiksowanych motywów, dobranych różnorodnie jak w onirycznej wizji, a przepisanych na scenę językiem Jacka Głomba – na prostą i ciepłą historię. By ją zrozumieć, nie trzeba doszukiwać się bardziej czy mniej czytelnych intertekstualnych „niespodzianek” Kopki (odniesień do Tołstoja, Sorokina, Pielewina, motywów poetyckich i muzycznych). Przeznaczona jest bowiem do odbioru kilkupoziomowego – jako zbiór literackich aluzji, materializacja stereotypowego wyobrażenia dwóch narodów o sobie nawzajem, czy w końcu jako prosta opowieść (a raczej dwie opowieści) z jednym pogodnym i jednym wzruszających zakończeniem.

historia bez Historii

Obok współczesnej części sztuki o „Syberyjskim Safari” naiwnych Polaków, mamy wątek drugi, opowiadający o nieudanym powstaniu polskich zesłańców z połowy XIX wieku. Obie narracje pocięto na pojedyncze, ułożone naprzemiennie sceny. Młodzi-współcześni szukają grobów tych, którzy za moment śpiewać będą na scenie patriotyczne pieśni. Ci sami aktorzy grają przodków i swoich potomków – przeszłość krzyżuje się z teraźniejszością, pozostawione romantyczne mity za chwilę skonfrontowane zostają z mniej wzniosłą, wręcz groteskową rzeczywistością.  

Prawdy historycznej w tym wszystkim niewiele. Zamierzchła Syberia, tak jak ta współczesna, jest tylko wyśnioną ułudą. Pojawiają się co prawda postacie realne, ale po przepuszczeniu przez żywą wyobraźnię Kopki pozostaje im tylko nazwisko i parę cech charakterystycznych. Jest Wincenty Migurski (tu Apolinary), ojciec dwójki zmarłych dzieci, autentyczny zesłaniec, którego ucieczka z Syberii wraz z żoną stała się motywem opowiadania „Za co?” Lwa Tołstoja, czy  Mydełko, dla którego pierwowzór stanowił Piotr Wysocki, na zesłaniu przedsiębiorca branży mydlarskiej. Jest także powstanie, które nigdy się nie odbyło.

Nie o archiwizowanie przeszłości tu jednak chodzi, lecz o coś wręcz przeciwnego. Dwuwątkowość sztuki zostaje wykorzystana, by w pełnym świetle przedstawić „rosyjski kompleks” Polaków, jednocześnie rozprawiając się z martyrologicznymi stereotypami historii. Artyści zauważają, że to przeszłość warunkuje nasz stosunek do innych narodów, to przez jej gloryfikację nie jesteśmy w stanie wypracować w sobie dystansu, niezbędnego do przebudowania wzajemnych relacji. Duet Głomb-Kopka sprytnie podsuwa widzom zalążki tego dystansu, czy w wyznaniach Migurskiego, który ludzko i szczerze ubolewa przed Gruszą, że „agronomem to już być nie wolno, trzeba być bohaterem!”, czy w przerysowanym geście Grafa Szeremietiewa, przerywającego nabożne „dziady” słowami : „walczyć z romantyzmem!”.

Dystans unosi się nad sceną, bo oto okazuje się, że ci „legniccy” zesłańcy, co zasypiają przy Słowackim, a Mickiewicza nie czytali, bo im „literki skaczą”, co więcej mówią niż walczą i zdaje się, że w chwili prawdziwego niebezpieczeństwa szybko wyparliby się swoich patriotycznych pieśni – oni właśnie są jakoś bardziej przekonujący, niż ci od kajdan, kibitek, kijów, płaczu i bezustannego bohaterstwa. Czy bluźnią pamięci romantycznej, cierpiącej Polski? Raczej ją uczłowieczają, odmitologizowują, tak że staje się możliwa do przełknięcia.

Satyra na Polaka

    
Klisze literackie i historyczne to jedynie środek do celu, którym jest próba zrewidowania stosunków polsko-rosyjskich. Legnicki Teatr znany z utopijnego przekonania, że sztuka ma szansę oddziaływać także po zakończeniu spektaklu, wywiózł „Palę Rosję! - opowieść syberyjską” na tournee po siedmiu miastach Syberii. Wywiózł, by wyciągnąć rękę i poprosić o rozmowę. Zasady savoir-vivre'u wymagają, aby pierwszy przyznał się do winy ten, który przychodzi po zgodę. No to legniczanie przyznali się za Polskę i to jeszcze jak...

Nie ma w spektaklu dzikiego pędu do demaskowania mitów czy samobiczowania. Nie ma nachalnych znaków, zajadłej ironii czy wykrzykiwania prawdy wprost w uszy widza. Jest opowieść prowadzona w spokojnej tonacji, z wyrozumiałym uśmiechem obserwatora i społecznego krytyka. Wystarczy jednak minimalna intuicja, aby odczytać między wierszami obraz współczesnego rodaka-ksenofoba. Polak taki ma głowę pełną teorii spiskowych i jak Kołpakowski wszędzie dopatruje się ingerencji wszechmocnej, wrogiej „władzy”. Jak współczesny Migurski utyskuje na brud, niepunktualność czy brutalność Rosjan. Jeśli natomiast jest już w stanie czymś się zachwycić, to będą to banały wyczytywane z przewodników i urojenia zbudowane na pielęgnowanych przez społeczeństwo schematach.

Jeszcze więcej dostanie się naszym przodkom, którzy w argumentacji wyższości Polski nad Rosją dochodzą do granic absurdu. Zduńska Wola jest wspanialsza od Moskwy (a co dopiero mówić o Sieradzu!), krajowy wróbel, od syberyjskiego słowika, a płotka w polskim strumyku przewyższa rosyjskie sandacze, pstrągi i sieje razem wzięte. Protestantyzm nie może się równać z katolicyzmem, a „rosyjskie narzecze” z polską mową, tak samo jak rosyjski pułkownik z polskim szeregowcem.

Autorzy bezlitośnie rozpłaszczają Polaka przed Rosjaninem, ale jednocześnie zdają się nie mieć do niego nadmiernych pretensji. Opowieść zbudowano bowiem tak, by przedstawione przywary narodowe tłumaczyło i łagodziło życie . Trudno oprzeć się  wrażeniu, że Polacy-zesłańcy chętnie zaprzyjaźniliby się ze swoimi oprawcami, gdyby sytuacja – i stojąca na straży narodowego honoru matrona Migurska – nie paraliżowały ludzkich odruchów.  W wątku współczesnym przeszkód do bratania jest znacznie mniej. Wygrywa słowiańska solidarność i miłość, zrodzona podczas wspólnej eskapady. Zły więc ten Polak, czy może jednak nie? Na pewno niepozbawiony dobrych intencji, otwarty na tyle, by nie odstraszać przed wspólną rozmową, chociażby taką, jaką wymarzył sobie Jacek Głomb, planując syberyjską wyprawę.

A Rosjanin? Rosjanina praktycznie w legnickiej sztuce nie ma, tak samo, jak nie ma prawdziwej Syberii.  Jest jego obraz w głowie Polaka - trochę cham, trochę pijak, dopiero rozpoczynający swoją przygodę z cywilizacją. Pojawiają się co prawda i rosyjskie, drażniące naszą narodową dumę, wypowiedzi w stylu: „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”, ale podane są ze smacznym dystansem, bez kompleksów, wyzierających z każdej uwagi Polaków. „Palę Rosję – opowieść syberyjska” paradoksalnie nie jest więc przedstawieniem o Rosji. Twórcy przyjeżdżają na Syberię nie z Rosjaninem, którego znać nie mogą, ale z Polakiem, którego obserwują na co dzień. I tylko Polak może poczuć się urażony, jeśli nie zdobędzie się na odrobinę samokrytycyzmu.

Skąd więc ostrzeżenia pojawiające się przed rosyjskim odbiorem sztuki? Dlaczego Rosjanie mieliby nie czytać ironii, która nie jest nawet zwrócona w ich stronę? Wątpliwości takie mogą być konsekwencją dużego zaufania, jakim reżyser obdarzył widza. Spokojna, dobroduszna narracja ociepla ironię do tego stopnia, że momentami trudno ją zauważyć. Odbiorca zostaje postawiony przed faktami, które co prawda nie wymagają tłumaczenia i nadają się tylko do jednoznacznej oceny, jednak widz współczesny, przyzwyczajony do teatru-ambony, często oczekuje manifestu wygłoszonego wprost. Głomb zamiast obwieszczać, opowiada. Rezygnuje z krzykliwych znaków i symboli poddających się wielorakiej interpretacji. Wystarczy mu ziemia pokrywająca scenę – ziemia, która pachnie i która mówi więcej niż wymyślne, plastikowe dekoracje.

Nie znaczy to jednak, że Jacek Głomb przygotował przedstawienie, które w Rosji ma tylko godzić, a w Polsce psuć dobry nastrój. Reżyser dzięki prostemu humorowi i niebywałym pokładom energii potrafił stworzyć atmosferę,  stanowiącą wartość samą w sobie – już bez kontekstu społecznego. Widz niezadowolony z intelektualnego przeznaczenia sztuki może pozostać na poziomie odbioru emocjonalnego, czyli w tym przypadku zdrowo się pośmiać i wzruszyć.

Katarzyna Knychalska, Fundacja „Teatr Nie-Taki”