Drukuj
Jeśli przypomni się Przemysława Bluszcza z „Złego” i porówna się z Fazim z „Made in Poland” czy z Ryśkiem z „Osobistego Jezusa”, to wyobraźnią obejmiemy ogromy szmat drogi, wysiłku, ascezy, jaką wydobył z siebie Przemo, by w 2007 roku odpłynąć na fali propozycji do Warszawy. Tak sylwetkę aktora na tle historii legnickiego teatru kreśli Ludwik Gadzicki.

Historyk teatru polskiego na pewno zapamięta datę powstania prawdziwej sceny w Legnicy. Odpuszczamy sobie ważny acz epizodyczny rozdział powojenny. Teatr Dramatyczny, a teraz Teatr im. Heleny Modrzejewskiej, w Legnicy istnieje już 32 sezony. To naprawdę duża historia miasta monoteatralnego.

Pomijam prawdę, że po utworzeniu 49 województw w 1975, roku zapanowała chorobliwa moda na dowartościowanie województwa przez utworzenie teatru z prawdziwego zdarzenia. W Legnicy także tą chorobą ambicjonalizmu zaraził się panujący wówczas nam Pierwszy Sekretarz Komitetu Wojewódzkiego w Legnicy, towarzysz Cieślik.

27 listopada 1975 roku otworzono teatr spektaklem „Lato Nohant” Jarosława Iwaszkiewicza. Ludzie nie walili drzwiami i oknami na spektakl, ponieważ nie było wyrobionego snobizmu na teatr.Nie było zwyczaju urozmaicania czasu popytem na kulturę wyższego rzędu. Oczywiście, dyrekcja musiała się liczyć z ociężałością  widza i dogadzać jego mało estetycznie wyrobionym gustom.

Zespoły aktorskie, bywało, zdominowały były przez adeptów, co, siłą rzeczy miało negatywny wpływ na jakość „produkowanych” spektakli. Z czasem kursowało po Polsce powiedzenie: Jak tak będziesz grał, czeka cię zsyłka na „teatralny Sybir” - Legnicę.Takie przekonanie czasami raniło ludzi z ambicjami, ludzi, którzy poświęcali się, w imię sztuki, dla społeczeństwa, które karmiono tandetą. Z czasem jednak sytuacja zaczęła się zmieniać, bo zmieniali się dyrektorzy.

Był pierwszym dyrektorem Janusz Sykutera. Był Józef Jasielski. Była Bogusława Machowska (której do dziś pamiętam „kawiarnię – łazienkę – Maskę”). Zmiana dyrektorów, aktorów ustała, gdy w 1994 roku, w sierpniu, objął dyrekcję teatru Jacek Głomb. Wtedy młody człowiek z tysiącem pomysłów, z gotowością zmiany, przebudowania ludzkiego zespołu artystycznego w zespół tworzący w nowym duchu zadania, które maja służyć miastu, mieszkańcom, a przede wszystkim wychowywać dobrego odbiorcę. On ma natychmiast odróżnić, szmirę, przeciętność od tego, co wymaga skupienia, myślenia i aktywności na pełnych obrotach.

Nieoczekiwanie pojawili się nowi aktorzy, nowi reżyserzy. Nową scenografię budowali ludzie z otwartą głową, nachyleni w teraźniejszość i w smaki,przylegają cedo wyposzczonego kulturalnie miasta.

Jeśli mówimy o aktorach, to koniecznie trzeba wymienić człowieka młodego, na legnickiej scenie dostał skrzydeł. Tu uwierzył w swoje możliwości, predyspozycje. Legnicki teatr był czasem kształtowania się jego doskonałości artystycznej, jego dojrzewania emocjonalnego, jego skromności aktorskiej.

Jeśli przypomni się Przemysława Bluszcza z „Złego” i porówna się z Fazim z „Made in Poland” czy z Ryśkiem z „Osobistego Jezusa”, to wyobraźnią obejmiemy ogromy szmat drogi, wysiłku, ascezy, jaką wydobył z siebie Przemo, by w 2007 roku odpłynąć na fali propozycji do Warszawy. Do stolicy.

I to nie był kaprys chorego na raka ambicji aktora z prowincji, tylko owoc dostrzeżenia go przez ludzi zasłużonych dla polskiego teatru, dla polskiej kultury. Tu wystarczy tylko wymienić Izabelę Cywińską, pierwszą minister kultury w rządzie premiera Mazowieckiego, a obecnie dyrektora Teatru „Ateneum”, która przyjęła Bluszcza na etat do swego teatru.

Ostatnio (od nowego sezonu) można spotkać recenzje teatralne w centralnych dziennikach i tygodnikach, w których omawiane premiery „Ateneum” podkreślają ogromnie ważne atuty nowego nabytku, Przemysława Bluszcza. Powiem szczerze, że takie wzmianki, takie akapity, szpalty napawają mnie dumą. Przecież Przemek Bluszcz rodził się do wielkości przez lata w Legnicy, w atmosferze przyjaznego klimatu legnickiej sceny i zespołu, który kładąc nacisk na zespołowość uczył myślenia kategoriami osobistego dobra aktorskiego.
 
30 października bieżącego roku mieliśmy okazję oglądać na legnickiej scenie „Osobistego Jezusa” Przemysława Wojcieszka. Rolę główną (Ryśka) przekonująco, sugestywnie grał Przemysław Bluszcz. Tak spontanicznie, że pewne osoby bały się, że przy okazji boksowania się z bratem mogą dostać po ryju. Były momenty, że uciekali z twarzą w bok.

Spotkanie z tym aktorem o tyle było cenne, że przyjechali na spektakl ludzie ze szpitala w Lubinie przy ulicy Bema 5, rehabilitantki i pielęgniarki: Janina Steciak, Monika Łokaj, Krystyna Dudziak, Marta Turbak, Ewa Śmieszek, Iwona Witkowska. Służba zdrowia z wielkim zasłuchaniem i z uznaniem patrzyła na grę całego zespołu, a przede wszystkim na Przemka Bluszcza. Jedna z pań powiedziała szczerze i otwarcie: Uroczy, pełen dynamizmu i drapieżności sensualnej.

Przekonujący, ale, niestety, nie w moim typie, na co inna z koleżanek, z innej grupy powiedziała: Panie Ludwiku, nie jestem wyrafinowaną znawczynią teatru, nie znam się na niuansach gry aktorskiej, ale jeden szczegół zwrócił moją uwagę – piękna i jędrna pupa. Prawdziwy i czujący mężczyzna. A do tego dodajmy tekst. Wypowiada w biegu. Coś interesującego!

Po spektaklu rozmawialiśmy w „Ratuszowej” z Anią i Grześkiem Kazimierskimi z Bogatyni. Urokiem i skromnością Przemka są zauroczeni. Nie udaje. Jest sobą. Taka wielkość nie paraliżuje, bo jest dostępna dla każdego.

(Ludwik Gadzicki, “Przemysław Bluszcz na chwilę w Legnicy”, Nowa Gazeta Lubińska, 11.11.2009)